Dawno temu tak nie było. Jeszcze sto lat temu miejski gwar Krakowa był nieporównywalnie cichszy, a muzyka, czymś absolutnie odświętnym. Zanim upowszechniło się radio, można było przejść przez życie nie słysząc niczego prócz mowy, odgłosów zwierząt i wiatru. Pewne dlatego kościelne organy są takie wielkie - na miarę wrót do świata muzyki, otwartego tylko w niedzielę. Później oczywiście wynaleziono te wszystkie głośniki i nadajniki. Koncerty przestały być wyłącznie doznaniem zbiorowym - zaczęliśmy słuchać w samotności, bądź gdzie i bądź jak.
Zaczęliśmy jednocześnie produkować masowe, akustyczne śmieci, przed którymi trudno uciec (nawet motorniczy, z którym wczoraj jechałem, miał swoje małe, tramwajowe radyjko). Mając dość ciągłego, słyszalnego brudu, który mnie zewsząd oblepiał, kupiłem sobie bezprzewodowe słuchawki. Nie krępują ruchów i świetnie izolują od muzycznego śmiecia. Najchętniej słuchałbym na nich czystej ciszy, to jednak niemożliwe, puszczam sobie więc coś cichego i wymagającego, coś, co może się wybić ponad skompresowane szambo złotych przebojów. Bardzo mi w tym muzycznym kaftanie dobrze, ostatnio nawet pochłonięty wszedłem w słuchawkach pod prysznic, nie słysząc szumu szemrzącej wody.
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Nastolatek oblał się benzyną i podpalił!