https://gazetakrakowska.pl
reklama
18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Czeka nas demograficzna katastrofa? Prof. Pociecha: Mało nas, ale nie wymrzemy

Katarzyna Janiszewska
Andrzej Banaś
Prognozy demograficzne są fatalne. Ale instynkty rodzicielskie są wieczne.

Jak wynika z "Prognozy ludności dla powiatów Małopolski na lata 2010-2020", Kraków w 2030 r. ma liczyć 671 tys. mieszkańców, czyli o prawie 90 tys. mniej niż dziś. To konsumpcjonizm zabija chęć bycia rodzicem?
Sprawa jest bardziej złożona. Trudno zwalać wszystko na rozpasaną konsumpcję. Bo przecież dużej części społeczeństwa trudno się żyje. Ludzie nauczyli się teraz wszystko planować. A jak ktoś coś planuje, to chce zbilansować siły na zamiary. Z bilansów dokonywanych przez młodych wynika, że nie ma warunków do rodzicielstwa. Ta postawa - racjonalnego planowania - jest częściowo pożyteczna i uzasadniona. Trzeba myśleć o swoim życiu. Z drugiej strony istnieje też konsumpcjonizm. U części ludzi powoduje on odsuwanie rodzicielstwa na później, na lepsze czasy. A później kończy się okres rozrodczy, przychodzą kłopoty zdrowotne czy inne i ciągle nie ma odpowiedniego momentu.

Ludzie nie są egoistami, tylko się boją?
Możemy postawić taką tezę. I tego, że się boją, nie można potępić. To, że przy skoku do basenu ktoś sprawdza jak głęboka jest woda, jest uzasadnione i racjonalne. Problemem jest zbytni lęk. Istnieje też poczucie, że w przyszłości będą lepsze czasy. Na przestrzeni ostatnich lat Polska się rozwijała, sytuacja międzynarodowa, wewnętrzna temu sprzyjała. Oczekiwanie ludzi jest więc takie: za pięć lat będzie mi lepiej.

Ale na co tu czekać? Już teraz jest nam sto razy lepiej, niż naszym rodzicom, nie mówiąc o dziadkach. Po wojnie ludzie byli ubodzy, nie mieli dzisiejszych udogodnień. A jednak wielodzietne rodziny były normą.

Powojenny wyż demograficzny był formą kompensacji tamtych ciężkich czasów. Mimo wszystko ludzie byli optymistycznie nastawieni do życia. Tutaj dużą rolę odgrywają czynniki psychologiczne. Widać różnicę w nastawieniu do rodziny. Dziś w pewnym sensie jej wartość spadła, zdewaluowała się.

Jak nasi dziadkowie i rodzice dawali sobie radę? Tetrowe pieluchy, pustki w sklepach, a do tego oni też przecież pracowali...
Obecne pokolenie jest bardziej wygodne. Ale też dla wielu osób obiektywne warunki pracy się pogorszyły. Pojawiła się groźba bezrobocia, wyścig szczurów, a co za tym idzie, obciążenie nie tylko fizyczne, ale przede wszystkim psychiczne. Tego dawniej nie było: Czy się stoi czy się leży, dwa tysiące się należy. Ludzie byli spokojni o pracę, nie było bezrobocia, konkurencja na rynku pracy prawie nie istniała. Swoją energię życiową kierowali na przecieranie zupek, pranie pieluch, a w międzyczasie chodzili do pracy.

Mając wiele dzieci trudno każdemu okazać zainteresowanie, czułość, poświęcić czas. W wielodzietnych rodzinach bardziej dzieci się chowało, niż wychowywało?
Kiedyś rodzina z większą liczbą dzieci była normą. Dziś to ewenement, wytykany palcami albo chwalony, jaka to bohaterska rodzina. I w takich rodzinach rzeczywiście to dzieci wychowują się nawzajem. Jedynakiem trzeba się zajmować cały czas. A kiedy jest dwoje, troje dzieci, to od pewnego wieku bawią się same. Więc dla rodziców to tylko kwestia smarowania masłem większej liczby kromek chleba.

Dawniej było tyle dzieci, ile Bóg dał. Dziś każdy planuje, kalkuluje. Ludzie się zmienili, czy po prostu mają możliwości, jakich wcześniej nie mieli?
I tak, i tak. Z jednej strony mamy możliwość świadomego wyboru metody antykoncepcyjnej. Z drugiej - nastąpiła zmiana mentalności.

Może dawniej opłacało się mieć więcej dzieci, bo na gospodarce pracowały od wczesnych lat?
Tak było. Ale już w latach 60. ten element nie był decydujący. Raczej chodziło o funkcjonowanie pewnego wzorca rodziny. Jego atrakcyjność się wypaliła.

Nie licząc okresów wielkich wojen i innych klęsk, nigdy w dziejach Polski nie rodziło się tak mało dzieci, jak dziś.
Przyjmuje się, że aby następowała zastępowalność pokoleń, każda kobieta powinna urodzić 2,1 dziecka: za siebie, za partnera i 0,1 za kobiety, które nie dożyją wieku rozrodczego. W Polsce ten wskaźnik utrzymuje się na poziomie 1,3. Zastępowalność pokoleń nie następuje. Na liczbę urodzeń wpływa tzw. piramida wiekowa. W Polsce obserwujemy falowanie, wyże i niże. Po wojnie ludzie nadrabiali zaległości. Okres gomułkowski to był niż. Na przełomie lat 70. i 80. dzieci rodziły kobiety z wyżu powojennego. Teraz urodzeń jest mniej, bo w wiek najintensywniejszej rozrodczości wchodzą małoliczne roczniki lat 90. W dużych miastach liczba urodzeń jest zawsze mniejsza. Województwa nowosądeckie, limanowskie, nowotarskie - tam model rodziny z dużą liczbą dzieci nadal funkcjonuje. Problemem jest też ujemny przyrost naturalny. Mamy większą liczbę zgonów niż urodzeń, bo starzeją się roczniki wyżu powojennego.

Ale dawniej większa była śmiertelność dzieci i kobiet podczas porodu. To się nie wyrównuje?

Różnica w umieralności niemowląt była zasadnicza, ale w okresie bezpośrednio powojennym.

Po co nam więcej dzieci?
Bo mamy dużo starych ludzi. Chodzi o to, by proporcje między liczbą osób młodych, w wieku produkcyjnym i starszych były zachowane. Po wojnie było bardzo dużo dzieci. To pokolenie miało problemy z dostaniem się do szkoły, na studia. Starzy nie dożywali sędziwego wieku ze względu na trudne warunki.

Pan Profesor pochodzi z wielodzietnej rodziny?
Ze strony ojca było dziewięcioro dzieci, ze strony matki było ich czworo. Ja sam mam dwoje dzieci. Dziś rano dostałem wiadomość, że trzeci wnuk mi się urodzi. Ale nie chcę zapeszyć.

To nie jest tak źle z tym rozmnażaniem. Coraz więcej celebrytek chwali się brzuszkiem...

Żadna ekonomia, psychologia nie zabije w ludziach chęci posiadania potomstwa. To biologia, potrzeba psychologiczna. Nigdy nie będzie tak, że dzieci przestaną się rodzić. Co więcej, można przypuszczać, że dzietność nie będzie już spadać - moda na dzieci będzie coraz większa w przyszłości - i choć powoli, będzie ona rosła.

Ale jeśli to moda, to czy można się spodziewać, że przeminie?

U części społeczeństwa konsumpcyjnego można zauważyć niedojrzałość psychiczną. Ale to ma znaczenie marginalne. Instynkt macierzyński jest niezwykle silny. W okresie wojny też się dzieci rodziły, choć sytuacja była tragiczna. Czynniki zewnętrzne mają wpływ, ale nie przytłumią instynktów rodzicielskich, które są wieczne.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

g
gluchy
Nie wymrzemy, tylko się wymordujemy z powodu przeludnienia.
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska