https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dawać czy nie dawać - oto jest pytanie!

Halina Gajda
To, czy pomożemy osobom na ulicy, które o taką pomoc proszą, zależy tylko od nas. Nie wolno traktować wszystkich jak oszustów, ale trzeba zachować ostrożność
To, czy pomożemy osobom na ulicy, które o taką pomoc proszą, zależy tylko od nas. Nie wolno traktować wszystkich jak oszustów, ale trzeba zachować ostrożność fot. halina gajda
Co zrobić, gdy ktoś zaczepia nas na ulicy i prosi o kilka złotych na jedzenie lub leczenie? Nie wolno wrzucać wszystkich do worka z napisem "oszuści", ale trzeba być ostrożnym

Każde miasto ma swoich "potrzebujących". To znak naszych czasów. Ponieważ nie jesteśmy bezdusznymi potworami, widok klęczącej przed kościołem osoby, dziecka na wózku inwalidzkim czy starszej kobiety proszącej o kupno bułki lub chleba łapie za serce.

Scena 1 - na deptaku w dzień targowy
Miniony wtorek przed południem. Deptak. Przed jednym ze sklepów spożywczych dwie kobiety. Na oko - trzydziestolatki. Zaczepiają wychodzące ze sklepu osoby prosząc, by wróciły i kupiły im coś do jedzenia. Nie mają wymagań - może być cokolwiek. Prośba kierowana jest nie tylko do klientów, ale i tych, którzy po prostu przechodzą. Zaczepieni reagują różnie. Zazwyczaj niewzruszeni idą dalej, ale reklamówki, które trzymają w rękach kobiety wskazują, że od czasu do czasu ktoś im coś kupi i da. W pewnym momencie jednej z nich dzwoni telefon w kieszeni. Odchodzi w kierunku pobliskiej drogerii, wyciąga smartfona, rozmawia przez chwilę wpatrzona w wystawę.

- Sama byłam i czwórkę dzieci wychowałam - słyszę za plecami.
Starsza kobieta, wyraźnie wzburzona, komentuje postępowanie trzydziestolatek. Te mamroczą coś pod nosem. Odchodzą razem na chwilę sprzed sklepu.

Lepiej sprawdzić niż się rozczarować
Wojciech Pietrusza, komendant Straży Miejskiej, problem żebraków zna doskonale. Jak wynika z jego zawodowego doświadczenia, do takiej formy pomocy podchodzi ostrożnie.
- Każdy musi to rozstrzygnąć we własnym sumieniu - mówi.

Sumienie to jedna kwestia, druga to obowiązki strażników.

- Gdy tylko takie osoby pojawią się na naszych ulicach, legitymujemy je. Swoich w większości znamy, staramy się natomiast nie dopuszczać, by w mieście zadomowili się ci, którzy przyjeżdżają z innych rejonów. Po prostu w pewnym momencie nie dalibyśmy sobie z nimi rady - mówi.

Straż miejska nie ma natomiast wpływu na to, co dzieje się na terenach prywatnych. Na przykład na placu kościelnym.

Dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, Romana Gajdek, proponuje, by przed gestem pomocy zweryfikować w jakiś sposób tych, którzy proszą o pieniądze na przykład na wózek inwalidzki czy inny sprzęt rehabilitacyjny lub operację. Są przecież wyspecjalizowane instytucje, które w tym pomagają. Owszem - zdarza się, że dany zabieg nie jest w Polsce wykonywany, leczenie wymaga pobytu za granicą, a kupno sprzętu do rehabilitacji jakiegoś wkładu własnego, na który chorego po prostu nie stać, ale takie rzeczy można udokumentować, uwiarygodnić.

- I dopiero wtedy pomagać - mówi.

Scena 2 - w drodze na nabożeństwo
Plac przez bazyliką. Kobieta z tabliczką i kubkiem. Czasem zamiast niej pojawia się jej mąż albo córka. Na zmianę. Za każdym razem mają kartonik z wypisaną prośbą o pomoc.

- Najpierw pojawił się ojciec. Z tego co przeczytałam wynika, że ma piątkę dzieci i nie ma za co żyć. Pierwszy na placu pojawił się mężczyzna, potem kobieta. Teraz przychodzi ich nastoletnia córka. Przez chwile myślałam żeby zaproponować jej pomoc i na przykład zlecić sprzątanie. Zapłaciłabym. Potem jednak się rozmyśliłam. Zastanawiam się czy w ten sposób bardziej bym im pomogła, czy wręcz zaszkodziła - opowiada Danuta Mazur, gorliczanka.

Jak mówi, byłaby w stanie zrozumieć rodziców, ale nastolatki już nie.

- Jak się popatrzy choćby na Dworzysko - przez lato dzieciaki sprzedają grzyby, borówki, a nawet chrzan (!) i zarabiają - mówi.

Idziemy jej tropem - wczoraj rano spotykam kobietę przed świątynią. Dochodzi 7 rano. W ręku tabliczka - mam szóstkę dzieci, potrzebuję pomocy. Zagaduję: skąd pani jest? Odpowiada łamaną polszczyzną, że z Jasła. Drążę dalej: pomoc społeczna pani nie wspiera? Odpowiada, że nie, że korzysta z Caritasu, ma rentę, zbiera zaś na operację kręgosłupa.
Gdy proponuję, żeby poszła ze mną, zadzwonię do Jasła, może uda się coś załatwić jakąś pomóc, kobieta nie reaguje.

Nie wszystkich do jednego worka

Problemy, o których mówi szefowa PCPR są znane grupie co najmniej kilkudziesięciorga rodziców z Gorlickiego. Mają poważnie chore, często niepełnosprawne dzieci. Ponieważ opieka nad nimi pochłania krocie szukają wsparcia. Każde z nich jest jednak pod opieką jakiejś fundacji. Nie tylko dzieci, są przecież i dorośli, którzy takiej pomocy potrzebują. By zebrać potrzebne środki, muszą przejść całą administracyjną drogę.

- Potrzebna jest zgoda na zbiórkę publiczną. Jako podopieczni fundacji nie możemy organizować żadnych prywatnych zbiórek. Nie jest to łatwe, wymaga zaangażowania. Z drugiej jednak strony, gdyby nie te pieniądze, musiałabym zrezygnować z turnusów rehabilitacyjnych - mówi Anna Mazur-Kokoczka, mama niepełnosprawnej Julki.

Z każdej złotówki musi się rozliczyć, każdą wydaną udokumentować, ale nikt nie może jej zarzucić, że robi coś nieuczciwie.

Rozmawiamy z Andrzejem Przybyłowiczem, kierownikiem Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gorlicach.

Co jakiś czas Gorlice stają się areną dla rozmaitych potrzebujących. Zbierają na operacje, na rehabilitację, albo mówią wprost: niech pan/pani kupi mi coś do jedzenia. Pytanie więc: pomagać czy nie pomagać takim osobom?

To osobista decyzja każdego z nas. Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć. Sam, w zależności od sytuacji, pytam skąd ów potrzebujący jest, czy jest objęty pomocą społeczną, gdzie mieszka. Zdarza się, że czasem dam kilka złotych.

Czy jako ośrodek pomocy społecznej macie obowiązek reagować na zgłoszenia, że taka osoba stoi gdzieś na ulicy i prosi o pomoc?
Nie, nie mamy takiego obowiązku. Zazwyczaj jednak pracownik pomocy społecznej idzie we wskazane miejsce. Trzeba wiedzieć, że żebranie jest zabronione. Nie możemy niestety wylegitymować takiej osoby - co najwyżej możemy przeprowadzić rozmowę. Miejscowych, nazwijmy ich - potrzebujących znamy w zasadzie wszystkich. Kłopot jest z tymi, którzy przyjeżdżają, np. z Nowego Sącza. Gdy pytamy ich jak dotarli do Gorlic skoro nie mają pieniędzy - jak twierdzą - nawet na chleb, zazwyczaj odpowiadają, że kierowca wziął ich bez biletu, przyjechali okazją. Albo usłyszą kilka innych, znacznie mniej przyjemnych słów w stylu: odczep się. Czasem bardziej dosadnie.

No dobrze - załóżmy, że taka osoba jest pod opieką MOPS-u. Pomagacie jej w utrzymaniu, opłacacie rachunki. Oni i tak wychodzą na ulicę...
Osoby objęte pomocą społeczną nie powinny tego robić, ale żadne przepisy nie mówią tego wprost, nie określają też sankcji. Co najwyżej zaczepiony przechodzień może zgłosić sprawę policji. Ci reagują na nagabywanie, nie na żebranie.

Mało kto chce zgłaszać takie zachowania od razu policji. Przecież do końca nie wiemy czy ktoś rzeczywiście nie potrzebuje pomocy.
Jan Nowak Jeziorański powiedział na początku przemian gospodarczych, że Polska wchodzi w taki okres, że każdy, komu jako tako się powodzi, powinien "zaadoptować" kogoś z sąsiedztwa, kto niedomaga, komu jest gorzej w życiu. Coś w tym jest, bo łatwej, chętniej i z większym przekonaniem wspieramy tych, których znamy. Przynajmniej nie będzie rozczarowania, że ów potrzebujący wcale taki potrzebujący nie jest.
Rozmawiała: Halina Gajda

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska