Jak Anglicy przyjęli lockdown?
W poniedziałkowym orędziu premier Boris Johnson już nie prosił, lecz nakazał Anglikom, by zostali w domach. To efekt tego, co się stało w weekend. Anglicy wykorzystali piękną pogodę, żeby iść na plażę, na piknik do parku, grilla ze znajomymi. U nas nad jeziorem był tłok. Nie było mowy, żeby zachować jakikolwiek dystans. Pierwszego dnia lockdownu, podczas spaceru z psem wciąż mijałam rodzinne wycieczki rowerowe i widziałam dzieci na placu zabaw. We wtorek po południu większość mieszkańców wysp otrzymała sms od rządu o treści: You must stay at home. Według tego, co powiedział premier, dom można opuścić raz dziennie. W sklepach kupować tylko niezbędne rzeczy. Policja patroluje parki i ulice.
Z drugiej strony markety świecą pustkami, o czym donosiły media i brytyjscy komentatorzy.
Rzeczywiście tak jest. Wprowadzono specjalne godziny otwarcia supermarketów dla służby zdrowia i osób starszych, bo nie byli oni w stanie kupić podstawowych rzeczy. Brakuje mąki, jajek. Dziennikarze, członkowie rządu a ostatnio nawet arcybiskup Canterbury, za pośrednictwem mediów społecznościowych wręcz błagali ludzi o zaprzestanie gromadzenia zapasów. Sklepy wprowadziły limity zakupów. Mam nadzieję, że teraz po lockdownie to się trochę uspokoi.
Czy na decyzję o lockdownie wpłynęła liczba ofiar i zakażeń w UK? Jeszcze niedawno premier Johnson mówił, że trzeba przygotować się na ofiary itp, ale nie zakazano np wielkich koncertów muzycznych... Teraz realny może być scenariusz włoski.
Na decyzję o lockdown wpłynęło to, że Anglicy zignorowali prośby o pozostanie w domu. Do poniedziałku działały niektóre sklepy odzieżowe, restauracje i fast foody. W ubiegłym tygodniu premier zamknął szkoły i poprosił, żeby ludzie potraktowali sprawę poważnie. Nie nakazał wtedy zamykania sklepów, zasugerował jedynie, żeby robić tylko konieczne zakupy i nie wychodzić niepotrzebnie z domu. Ale potem nastąpił słoneczny weekend i ludzie zwariowali. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W piątek 19 marca mieliśmy 3 tysiące zakażonych, 24 marca było już 8 tysięcy. Bardzo ciężko jest zdyscyplinować to społeczeństwo. Jeden z dziennikarzy z brytyjskiej telewizji śniadaniowej powiedział wczoraj, że to pokolenie nie rozumie słowa "nie". To nas zgubi.
Jak wyglądają nastroje społeczne? Ludzie się boją, może podtrzymują na duchu?
Jedyna panika, to ta w sklepach. Innej nie zauważyłam. W niedzielę w supermarketach rozdawano kwiaty pracownikom NHS (angielska służba zdrowia). Na 26 marca zaplanowane jest ogólnonarodowe klaskanie, jako wyraz wdzięczności dla lekarzy i pielęgniarek. Mamy klaskać z naszych ogrodów, balkonów lub frontowych drzwi.
Czy Polacy w UK poddali się dyscyplinie, czy raczej angielskiemu sposobowi bycia? Docierają do Was decyzje o lockdownie w Polsce?
Docierają do nas informacje, bardzo wielu Polaków w Anglii ma polską telewizję. Z tego co obserwuję, to chyba jedynie Polacy dostosowali się do obostrzeń. Na pewno większość rodaków. Większość z moich polskich znajomych jest w domu. Anglicy nie są do tego przyzwyczajeni. Epidemia wpłynęła na plany związane z Wielkanocą. Część rodaków planowała wyjechać gdzieś w ciepłe kraje, co już wiemy, że się nie wydarzy. Inni, tak jak my, planowali podróż do Polski. My już swój wyjazd odwołaliśmy, ale są tacy, którzy nadal planują jechać. Granice w Anglii są wciąż otwarte.
Najnowsze informacje z województwa
