W takich chwilach używa się wyrażenia, że jedna ze stron znalazła się pod ścianą. Ale co to właściwie oznacza? Że teraz to już tylko egzekucja? Albo że nie można zrobić kroku wstecz? Skoro tak, to trzeba zrobić go do przodu. Jak w tym skeczu, gdy przed bójką jednemu z facetów związano ręce z tyłu, a on krzyczy: „Przecież teraz nie mam się jak bronić!”. I słyszy w odpowiedzi: „To się nie broń. Atakuj!”
Czy zarząd Wisły mógł zaatakować? Postawić Carlitosa pod ścianą (ha) i powiedzieć, że albo przyjmuje warunki, albo w ogóle nigdzie nie zagra? Mógłby gdyby...
Otóż sprytny Hiszpan zakwestionował zapis o wejściu w życie opcji przedłużenia jego kontraktu o rok, a na krakowian padł blady strach: może on ma rację i przegramy spór w FIFA? Prawdę mówiąc, to bardzo rzadki przypadek, gdy zawodnik ma możliwość podważenia tego typu punktu w umowie. Czy kiedykolwiek wcześniej to się w Wiśle zdarzyło? Nie przypominam sobie, co oczywiście nie znaczy, że to precedens.
Najlepiej, by zarząd ujawnił ów zapis, byśmy sami mogli się przekonać, na ile inkryminowany piłkarz miał pole manewru i czy straszenie krakowskich działaczy przez jego menedżera miało jakiekolwiek podstawy. Bo albo nie miał żadnych i to całe gadanie o postawieniu zarządu pod ścianą (brrr) jest bez sensu, albo ktoś, kto spisywał z nim rok temu umowę spartaczył swoją robotę.
Pod ścianą (znowu!) zdaje się być Wisła także w kwestii negocjacji nowej umowy na dzierżawę stadionu. Możemy godzinami dywagować, po co miasto budowało tak duży stadion i dlaczego jest taki drogi w utrzymaniu, ale to nas w żaden sposób nie przybliży do rozwiązania kwestii zasadniczej - na jakich zasadach ma służyć Wiśle przez kolejnych pięćdziesiąt lat.
Moment decydujący dla wyprostowania zaszłości nastąpił przed niespełna dwoma laty, dokładnie w chwili, gdy miasto zgodziło się rozłożyć narosły dług na 24 raty. Ktoś ze strony „nowej” Wisły takie zobowiązanie podpisał i ktoś się potem z niego nie wywiązał. Miejscy urzędnicy też nie są bez winy, skoro dopuścili do sytuacji, w której klub z dnia na dzień rzekomo „musi” znaleźć niemal pięć milionów złotych. I brać co tylko Legia daje.
Swoją drogą dobrze, że Carlitos jest wart cokolwiek. Zarobił dla „Białej Gwiazdy” znacznie więcej niż na samą pensję trenera Ramireza, który go za pół darmo sprowadził do Krakowa.
Z cyklu: Cafeteria