Grzegorz... Grzesiu - taki ułożony chłopak. Niewysoki, szczupły brunet. Należał do tej wkurzającej dobrej młodzieży, co to nie pije i nie pali. Nie w głowie mu były imprezy, dragi, panienki. Wolał na łódki albo w góry. Harcerzyk. Nie wierzę, że zabił. Każdy, ale nie on - mówi kolega Grzegorza W. z czasów liceum.
Dobrego rybnickiego liceum Frycza Modrzewskiego. Słowo "dobry" często pojawia się we wspomnieniach o Grze-gorzu - choć może nie pasuje. Dobre towarzystwo, dobry informatyk, elitarna harcerska drużyna żeglarska. - To dobry człowiek - mówi krótko o Grzegorzu W. jego koleżanka z młodości. Minęło parę dni od aresztowania, a ona dalej jest w szoku. - Nie mogliśmy uwierzyć. Nawet gdy pojawiła się informacja, że został zatrzymany. Miał tyle planów. Podróżował. Był w Stanach. Niedawno był w Indiach. Jeździł na snowboardzie. Cholera, nie wierzę... - ucina.
Przyznaje, że nie widziała Grzegorza W. już jakiś czas, ale nie na tyle długo, by nie znać człowieka. Ale wystarczy moment, by w człowieka coś wstąpiło, skoczyło do gardła, kazało wziąć nóż...
Morderstwo w cichym Niegardowie...
Nikt nie zauważył
Andrzej Szczeponek, zastępca dyrektora wydziału bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego w urzędzie wojewódzkim, od lat związany z szóstą harcerską drużyną żeglarską w Rybniku: - Od czasu do czasu spotykałem go w drużynie. Prowadził kursy drużynowych, zajęcia na wodzie. Bez problemu mógł wziąć łódkę i na nikim nie zrobiłoby to wrażenia. Był u siebie. Podobno feralnego dnia harcerze widzieli samotną łódkę na jeziorze. W piątek o tej porze na zalewie nic się nie dzieje. Jest po sezonie, ludzie są w pracy, a młodzież w szkole. Pusto - mówi Szczeponek, próbując odpowiedzieć na pytanie, jakim cudem nikt nie zauważył Grzegorza W., gdy wrzucał do zimnej, brudno-szarej wody poćwiartowane ciało Eugeniusza Wróbla.
- Eugeniusz Wróbel był człowiekiem instytucją. Interesowało go wiele rzeczy. Był ojcem tej drużyny żeglarskiej. Za jego czasów to była najlepsza drużyna. I mimo że Eugeniusz pełnił w kraju funkcje, dalej interesował się swoimi żeglarzami z Rybnika. Przyjeżdżał na ich spotkania - mówi Andrzej Szczeponek. - Po stanie wojennym trochę się wycofał, potem razem z Wojciechem Czechem przyszedł do urzędu wojewódzkiego. Czech znał jego zdolności organizacyjne i pracowitość. Eugeniusz zrobił wiele dla Politechniki Gliwickiej, był ekspertem od lotnictwa - mówi Szczeponek.
Karczemne kłótnie
Ale już o relacjach z ojcem znajomi Grzegorza wypowiadają się ostrożnie. Despotyczny, surowy, twardy. Przynajmniej w stosunku do syna. Chciał go wykształcić i to się udało, ale trzymał krótko.
- Po obronie pracy nawet nie chciał pić. Bał się, że ojciec alkohol wyczuje - opowiada kolega ze studiów. Inny wspomina karczemną awanturę obydwu panów na lotnisku w Pyrzowicach. - Strasznie krzyczeli na siebie, poszło o mieszkanie w Katowicach. Że ojciec za późno kupił, czy jakoś tak - drapie się w głowę nasz rozmówca.
Porwanie, wypadek czy ucieczka? Losy Krzyśka nadal nieznane
Wykasował połączenia
Bomba wybuchła w piątek z rana. Na komórce Eugeniusza Wróbla ostatni numer telefonu, z którym połączył się, albo próbował, należy do Włodzimierza Skalika, szefa Aeroklubu Polskiego. Ten jest zaskoczony informacją. - Nie rozmawiałem z panem Wróblem chyba z dwa lata. W piątek też nie - mówi nam Skalik. Do zbrodni mogło dojść kilka minut później, bo Eugeniusz nie odbierał komórki przez najbliższe kilka godzin. Ustaliliśmy, że morderca wykasował z telefonu byłego ministra dwa połączenia. Z kim? To sprawdza policja, ale dzięki temu od początku tropy prowadziły do rodzinnego domu Wróblów. W sobotę o 12 detektyw Arkadiusz Andała (emerytowany policjant) pilnie został wezwany przez rodzinę Wróblów.
Za dużo pytań
- Rodzina sugerowała porwanie, ale wykluczyłem je od razu. Ludzi znanych, polityków, nie porywa się dla okupu, bo to jak strzał w stopę. Zlustrowałem mieszkanie i od razu parę spraw mi nie pasowało - przyznaje Andała. W piątek Eugeniusz Wróbel przymierzał się do tapetowania pokoju na parterze. W tym czasie miał być też w domu syn. Ale zapewniał, że jak wychodził z domu koło 12 w południe, ojca nie widział. - Mieszkanie jest tak ułożone, że schodząc z góry, widział pokój, w którym miał pracować pan minister. Ale nie zainteresował się. To już dało do myślenia - mówi Andała, którego ekipa sprawdziła tapetowany pokój. Na podłodze leżało pięć rolek. Za mało, by wykonać robotę.
- Żona przypomniała sobie, że było ich więcej. Ale gdzie zniknęły, nikt nie wiedział. I jeszcze jedno: w czasie remontu w domu musi zawsze być jakiś nieporządek. A tam parkiet dosłownie lśnił, wręcz sterylnie go wyczyszczono. Dlaczego? - dodaje detektyw, który poprosił o spotkanie z synem Eugeniusza Wróbla. - Poinformowałem żonę pana ministra, że mam podejrzenia co do syna. Rodzina odrzuciła te sugestie. W międzyczasie policjanci zatrzymali go i już z aresztu nie wyszedł - kończy Andała. Kolejnym dowodem okazały się ślady krwi na podłodze, widoczne w promieniach UV.
Wstrząśnięta rodzina długo nie wierzyła w taki scenariusz. Małgorzata Hetman, córka zaginionego Eugeniusza, zapewniała: brat jest przesłuchiwany dlatego, że policja chce jak najwięcej dowiedzieć się od niego o zaginięciu ojca. - To niemożliwe, żeby Grześ miał z tym coś wspólnego. Nigdy w to nie uwierzę - mówiła w rozmowie z nami.
Zasztyletowany i poćwiartowany
Eugeniusz Wróbel w piątek pokłócił się z synem - o nowy samochód i planowany od dawna kolejny wyjazd do USA. - Grzegorz W. miał aktualną wizę USA. Chciał tam pojechać i kupić auto, ale ojciec nie uważał, by to był dobry pomysł. Jest jeszcze jeden trop, prowadzący do ludzi ze światka przestępczego, którym wcześniej sprzedał auto syn ministra. Sprawdzamy wszystkich - mówi nam osoba zbliżona do rybnickich organów ścigania. Chłopak w pewnym momencie chwycił za nóż i ugodził. Potem poćwiartował ciało piłą elektryczną, popakował w tapety i samochodem wywiózł nad zalew. Tam wrzucił do wody. Do wszystkiego się przyznał policjantom podczas przesłuchania. Podczas rozprawy aresztowej - już po rozmowie z adwokatem - Grzegorz W. odwołał jednak zeznania. Stwierdził, że nie zabił ojca. Sąd odrzucił jego argumenty. Powód? - Składając wyjaśnienia, doskonale wkomponował się w to, co wiedziała prokuratura. Krew na podłodze, nóż, łódka, zalew. Jego historia i nasze ustalenia zazębiły się - mówi nam jeden z policjantów.
Sprawa jest rozwojowa. Jeden z najpoważniejszych wątków dotyczy tego, czy w ukryciu ciała pomagał ktoś trzeci.
Wsp. Aleksander Król
Brutalne zbrodnie, zuchwałe kradzieże, tragiczne wypadki. Wejdź na**kryminalnamalopolska.pl**
60 tysięcy złotych do wygrania. Sprawdź jak. Wejdź na**www.szumowski.eu **