Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dr Łukasz Adamski: Wojna otworzyła oczy przedstawicielom światowych elit

Grzegorz Wszołek
K_kapica_afk
W moim przekonaniu strategia, by się trzymać z dala od wojny na Ukrainie, jest niewłaściwa. Moralnie i prawnie mamy obowiązek pomagać ofiarom agresji - z drem Łukaszem Adamskim, zastępcą dyrektora Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia rozmawia Grzegorz Wszołek. 

Joe Biden przybył się do Europy, a w sobotę będzie rozmawiał w Warszawie z Andrzejem Dudą w cztery oczy. Czy możemy spodziewać się natychmiastowych decyzji o zwiększonej liczbie żołnierzy NATO w Polsce i przede wszystkim o utworzeniu stałych, a nie rotacyjnych baz?
Z pewnością to niesłychanie ważna wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych - ze względów symbolicznych i politycznych. Joe Biden wysyła mocny sygnał do Rosji, że NATO będzie broniło każdego skrawka wschodniej flanki terytorium państw Paktu Północnoatlantyckiego - zwłaszcza Polski i Litwy, wszak to właśnie te kraje są najbardziej narażone na inwazję ze względu na zaangażowanie we wsparcie Ukrainy. Ameryka jest zdeterminowana do obrony sojuszników. W warstwie politycznej możemy spodziewać się zdecydowanych deklaracji. Życzyłbym sobie tego, by prezydent Biden zapowiedział w Warszawie zwiększenie liczebności wojsk NATO w Polsce. To ważna, doniosła wizyta, ale z oczywistych względów strona polska i amerykańska nie informowały o szczegółach wystąpienia przywódcy USA.  

Polska urasta do grona najważniejszych sojuszników NATO? Często w dyskusjach publicystycznych padają frazy o byciu członkiem Paktu „drugiej kategorii”. Widać ewidentną zmianę w narracji Białego Domu wobec polskich władz, czego dowodem były niedawne wypowiedzi byłej ambasador USA w Polsce, Georgette Mosbacher. Dyplomatka stwierdziła, że świat zachodni mylił się w ocenach praworządności w naszym kraju i należą się przeprosiny dla Warszawy.  
Nie jestem przekonany, czy rzeczywiście byliśmy postrzegani jako sojusznik o mniejszym znaczeniu dla USA. Polska to najważniejszy sojusznik spośród nowych członków z wschodniej flanki. To, co było widoczne na początku prezydentury Joe Bidena, to pewna nieufność i wstrzemięźliwość wobec polskiego rządu. Wynikały one stąd, że Partia Demokratyczna ma liberalny światopogląd, natomiast rządzące PiS - konserwatywny. I na tym tle dochodziło do pewnych różnic, potęgowanych przez braki w komunikacji. W czasach pandemii COVID-19 brakowało spotkań w cztery oczy między administracją amerykańską, a polskimi władzami. Niezwykle ważne jest, że od jesieni ub. r. Stany Zjednoczone zmieniły podejście wobec Polski. Uznano jakiekolwiek spory na tle ideologicznym za mniej znaczące od współpracy wojskowej i dyplomatycznej z Warszawą. Gdy nadeszły poważne sygnały o możliwej napaści Rosji na Ukrainę, Biały Dom zdał sobie sprawę, że to Polska poniesie największy ciężar po rozpoczęciu inwazji i stanie się hubem pomocowym dla Kijowa. I dobrze, że do takiej zmiany podejścia doszło. Oprócz niewyobrażalnych cierpień, jakie ponoszą Ukraińcy, wojna otworzyła oczy wielu przedstawicielom światowych elit u władzy, co powinno być priorytetem w polityce zagranicznej. Posiadanie sprawnej armii, silny sojusz międzynarodowy czy zdolności do powstrzymania agresora stały się ważniejsze od sporów o prawa homoseksualistów czy aborcję. Świat zawiesza prowadzenie debat światopoglądowych ze względu na zagrożenie ze strony wschodniego bandziora. Natomiast współpraca polsko-amerykańska w ostatnich miesiącach jest niezwykle intensywna, do czego przyczyniło się również prezydenckie weto do ustawy lex TVN. Przypomnę w tym miejscu o wizytach ministra Zbigniewa Raua w Waszyngtonie, gdzie odbyły się intensywne polsko-amerykańskie konsultacje na kilka tygodni przed rosyjską agresją. Po okresie wstrzemięźliwości, relacje między naszymi państwami są bardzo dobre.  

Czy wojska ukraińskie dokonują dosłownie cudu, odpierając ataki rosyjskiego agresora? A może jednak okupant stopniowo osiąga swoje cele, a my cieszymy się z każdego sukcesu sąsiada na froncie i zaklinamy rzeczywistość?  
To niezwykle ważne pytanie. Dysponujemy źródłami jawnymi, ukraińskimi i rosyjskimi. Wiemy jedno: „Blitzkrieg” Rosjanom się nie udał, natomiast Ukraina jest silniejsza, niż sądził Kreml. W dodatku znakomicie radzi sobie w polityce informacyjnej, co kiedyś nazywało się propagandą wojenną. Codziennie dowiadujemy się o sukcesach ukraińskich na froncie: a to zniszczeniu okrętu rosyjskiego w Berdiańsku, czy zepchnięciu okupantów na kilkadziesiąt kilometrów od Kijowa w stosunku do niedawno zajmowanych pozycji. Faktycznie w obronie stolicy, Ukraina osiąga sukcesy. Nie dysponujemy jednak pełnymi informacjami, co dzieje się militarnie na wschodnich i południowych połaciach kraju. Można zaryzykować stwierdzeniem, że o ile na odcinku polsko-kijowskim Ukraina zadaje Rosjanom ogromne straty i niektórzy spodziewają się tam kontrofensywy, to w Donbasie, u wybrzeży Morza Azowskiego, sytuacja jest gorsza. Mariupol wciąż się broni, ale ze znikomymi szansami na szybkie nadejście odsieczy. Wydaje się, że sytuacja na froncie jest wyrównana: Rosjanie nie mają takich zasobów, by wznowić szeroką ofensywę, zaś Ukraińcy nie dysponują siłami pozwalającymi na przejęcie inicjatywy. Pamiętajmy też, że część wojsk ukraińskich jest w rezerwie na wypadek spodziewanego wkroczenia białoruskiej armii. Oznaczałoby to ryzyko przecięcia szlaków komunikacyjnych między środkową Ukrainą a Polską. Władimir Putin stosuje taktykę zajmowania kolejnych terytoriów, nie bacząc na mordowanie ludności cywilnej w nadziei na to, że zmęczone społeczeństwo samo wymusi na władzach w Kijowie zakończenie wojny. I to na warunkach, które podyktuje Moskwa. Opór Ukraińców jednak zaburza ten plan. Ludność Ukrainy nie zamierza się poddawać.  

Dlatego wisi nad Ukrainą groźba użycia broni chemicznej?
Tak, również jądrowej, choć to mało prawdopodobne. Istnieje jeszcze ryzyko internacjonalizacji wojny - dokonania prowokacji w Polsce lub na Litwie w celu wciągnięcia do działań zbrojnych NATO. W takim scenariuszu, opinia publiczna na Zachodzie przestraszyłaby się nuklearnego „straszaka”. Ukraina liczy na to, że przy ogromnych stratach wojsk rosyjskich - mowa o 15 tys. zabitych i pojmanych żołnierzach, dużo większej liczbie rannych - Moskwa zacznie negocjować układ o zakończeniu wojny lub ktoś na Kremlu pozbawi Putina władzy.  

Niedawno w Kijowie zjawili się Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński wraz z premierami Czech i Słowenii. Tam padła deklaracja prezesa PiS na temat potrzeby wysłania misji pokojowej - NATO lub szerszego układu, w domyśle ONZ. To Pana zdaniem realna koncepcja i pomogłaby Ukrainie?  
Nie ma wątpliwości, że z punktu widzenia obrony Ukrainy każda misja międzynarodowa byłaby pomocna. Natomiast Rosjanie zinterpretują uruchomienie takiej misji na terytorium Ukrainy jako zaangażowanie się Polski w wojnę. Trzeba też zadać pytanie, jak taka pomoc miałaby wyglądać w szczegółach, np. czy NATO miałoby się zajmować ochroną ludności cywilnej czy nie tylko? W każdym jednak razie scenariusz zaproponowany przez Jarosława Kaczyńskiego nie jest złą opcją. Z prostego powodu: jeśli Ukraina zostanie podbita, to my wraz z państwami bałtyckimi staniemy się kolejnym celem dla Władimira Putina. Koszt powstrzymania Rosji akurat teraz, gdy prowadzi ona konwencjonalne działania zbrojne i wykrwawia się na froncie, może być mniejszy, niż w przypadku ataku na wschodnią flankę NATO połączonym z groźbami użycia bomby jądrowej. Jeśli damy czas Putinowi, a jego wojska pokonają Ukrainę, to dyktator po kilku latach okaże się wzmocniony. Dlatego nie odrzucałbym pomysłu misji międzynarodowej na Ukrainie, ale musiałaby ona zostać uzgodniona z największymi państwami NATO, zwłaszcza USA i dużym rozeznaniem dyplomatycznym i wywiadowczym. Trudno przesądzać, czy do niej dojdzie lub nie.  

Od momentu podróży pociągiem do Kijowa do dzisiaj tamta wizyta jest podważana przez część opozycji i niektórych dziennikarzy. Tymczasem władze Ukrainy zapraszają do rozmów innych przywódców - apelują o przyjazd m.in. Emmanuela Macrona.  
Oczywiście, że tego typu wyprawy mają ogromny sens i są wsparciem moralnym dla broniącej się Ukrainy - jej rządu i społeczeństwa. Przecież premier i prezes PiS pojechali do Kijowa, ryzykując własnym życiem. W sytuacji tak ogromnych wyzwań dla bytu narodowego, jakim jest wojna, to gest o wielkim znaczeniu. Niezależnie od tego, czy za tamtą wizytą stały dodatkowe kalkulacje polityczne lub wizerunkowe, nie brałbym ich pod uwagę w dyskusji. Ukraińcy na pewno zapamiętają zaangażowanie Polski, wyprawa do Kijowa dodała im otuchy i chęci do walki o niepodległość. Poza wszystkim, wizyta przywódców Polski, Słowenii i Czech wprawiła w niemałe zakłopotanie liderów innych państw zachodnich. Prawem opozycji jest doszukiwanie się negatywów w postępowaniu każdej władzy, ale z punktu widzenia analityka to była niezwykle ważna inicjatywa.   

Trwa spór, na ile może sobie pozwolić Polska, by nie paść ofiarą agresji rosyjskiej. „Realiści” przekonują: trzymajmy się od wojny z daleka, skupmy się na pomocy wojskowej i humanitarnej, bo w innym wypadku na Warszawę spadnie bomba nuklearna. Czy mamy w ogóle wpływ na to, co zaplanuje Władimir Putin?  
Wpływ na postępowanie prezydenta Rosji z pewnością mamy. Sęk w tym, że nie mamy jasności, jakie będą skutki podjęcia pewnych działań, a jakie – niepodjęcia. Minister Józef Beck, odrzucając w Sejmie 5 maja 1939 r. żądania niemieckie, też nie miał pewności, czy z tego powodu przybliża Polskę do wojny, czy też wręcz przeciwnie – oddala jej widmo. Dziś „realiści” potępiają go, tyle że czynią to na podstawie wiedzy, którą mamy po blisko 90 latach.   W moim przekonaniu, strategia, by się trzymać z dala od wojny na Ukrainie, jest niewłaściwa. Moralnie i prawnie mamy obowiązek pomagać ofiarom agresji. Z politycznego punktu widzenia patrzenie z boku na to, jak Rosja zagarnia terytorium Ukrainy sprawia, że Kreml  - znając mentalność Putina – uzna to za zachętę do przetestowania spójności NATO. Ergo, zmniejszy to szansę Kijowa na wygraną z okupantem, a nas wcale nie zbliży do pokoju. Ba – wzrośnie ryzyko, że staniemy się kolejnym celem dla Moskwy. Z kolei zaoferowanie pomocy Ukrainie to zarówno zwiększenie szansy na jej zwycięstwo, jak i na uzyskanie przez Polskę większego znaczenia w regionie po zakończeniu wojny. Nie mówiąc już o tym, że tworzy niewyobrażalną okazję na odbudowę wspólnoty kulturowej i politycznej narodów, będących spadkobiercami przedrozbiorowej Rzeczpospolitej. Wreszcie, pokazanie woli i determinacji w obronie Ukrainy i zbrojenie się zmniejsza ryzyko kolejnej agresji, zgodnie z zasadą: „si vis pacem para bellum”.  

Pana zdaniem, możliwy jest powrót do stosunków z Rosją sprzed inwazji? Nietrudno sobie wyobrazić, że są politycy na Zachodzie, którzy tylko czekają, aż będzie można uruchomić Nord Stream 2 i robić znowu potężne interesy z Moskwą.  
To byłby możliwy scenariusz tylko wtedy, gdyby Kreml zdecydował się na proces demokratyzacji. Ten zaś będzie możliwy po odejściu Putina na tamten świat lub przynajmniej po odsunięciu go od władzy i, optymalnie, postawieniu przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze. Kolejnym aspektem, kluczowym do rewizji polityki względem Rosji, byłaby pewność świata zachodniego, że przemiany w Rosji są trwałe. Niewykluczone, że część sankcji będzie z Rosji zdjęta po zakończeniu wojny. Niemniej powrót do takiej współpracy z Rosją, jaką obserwowaliśmy do 2014, czy nawet 2022 roku, wydaje się niemożliwy. Odbudowa zaufania do Rosji to okres co najmniej jednego  pokolenia i to pod warunkiem demokratycznej transformacji tego kraju.  

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska