Na początku grudnia zeszłego roku rada miasta przyjęła uchwałę wzywającą prezydenta Jacka Majchrowskiego do wdrożenia systemu pomiarów za pomocą dronów, czy w danej posesji nie są palone śmieci - bez potrzeby wchodzenia do domów.
Największym problemem okazał się odpowiedni czujnik zamontowany na dronie, który ma wychwycić, czy w dymie są substancje ze spalania np. plastiku. Urzędnicy miejscy wysłali zapytania w tej sprawie do 13 instytucji, w tym uczelni technicznych. Otrzymali pięć odpowiedz. Wnioski? Takiego czujnika nie da się stworzyć.
Pomysłodawca kontroli dymu przez drony, radny Łukasz Wantuch (klub Przyjazny Kraków), postanowił udowodnić, że jednak się da. Skontaktował się z grupą doktorantów z Politechniki Warszawskiej, którzy przygotowali czujnik i razem przeprowadzili testy. Te polegały na rozpaleniu trzech ognisk - z węglem, drewnem i lakierowanymi płytami wiórowymi, czyli odpadem zakazanym do palenia. Dron wyposażony był m.in. w czujnik formaldehydu - substancji powstającej podczas spalania lakierowanych płyt.
Wielki smog w Krakowie, internauci próbują złapać oddech MEM...
Kiedy dron latał nad ogniskami z węglem i drewnem, odnotowywał tylko wzrost poziomu pyłów zawieszonych PM10 i PM2.5. Gdy wleciał nad dym z ogniska, gdzie paliły się lakierowane płyty, od razu odnotował wzrost formaldehydu. W drugim teście czujnik był umieszczony na ramieniu odchodzącym od drona, tak żeby strumień powietrza z wirników nie rozpraszał dymu. Wyniki były jeszcze dokładniejsze.
- Czuję ogromną satysfakcję - mówi radny Wantuch. Wszystkie wyniki skierował do urzędu miasta i liczy, że teraz powstanie program, o który apelował. Jest nawet gotów zapłacić mandat za... nielegalne spalenie lakierowanych płyt, którego dopuścił się w ramach testu.
Kod na dół artykułu Czytaj więcej o smogu w Krakowie
WIDEO: Smog w Krakowie
Autorka: Joanna Urbaniec, Gazeta Krakowska
Follow https://twitter.com/gaz_krakowska