To bardzo interesujące zjawisko. Bo to przecież pokolenie dzisiejszych 40-latków ubezwłasnowolniło własne dzieci, wyposażyło je w elektroniczną smycz w postaci komórki, uszczęśliwiło zajęciami dodatkowymi w rodzaju baletu, jogi i kulinarnych warsztatów, chce je nieustannie kontrolować, wreszcie - trzyma z dala od zła świata tego na grodzonych osiedlach. Ów potężny rozdźwięk między tym co z rozrzewnieniem wspominamy a tym co robimy, tłumaczony jest marnym zdaniem-wytrychem, że „wtedy to jednak były inne czasy”, w domyśle - za komuny było bezpieczniej. Ale niech wyjaśnieniem tego zjawiska zajmą się mądre głowy, pewnie nie bez znaczenia jest technologiczny rozwój (w końcu największą karierę w ostatnim ćwierćwieczu zrobiło słowo „monitoring”), ja piszę o tym dlatego, że w szkole moich dzieci właśnie wprowadzają elektroniczny dziennik. Narzędzie, nie powiem, przydatne, zmniejszające do zera ryzyko, że rodzic będzie blady wracał ze szkolnego zebrania, niemniej poszerzające sferę kontroli. Odejdzie tym samym, co przyjąłem z pewnym smutkiem, do lamusa trudna sztuka ściemniania starym na temat ocen, w której sam miałem pewne istotne osiągnięcia. Z pewnym lękiem przyjąłem też informację, że ów dziennik posiada „moduł powiadomień SMS”, bo spokój ducha przy porannej kawie może zburzyć teraz każdemu wiadomość: „Aktualizacja konta; nowy rekord w zakładce: przyroda; ocena: niedostateczny”. Za jedyne 29 zł można też wykupić „Panel rozszerzony RODZIC EXTRA Premium (wyliczanie średniej, podsumowanie frekwencji, szybki dostęp i nakładka graficzna)” oraz aplikację mobilną.
Ja rodzicem extra premium zostać nie zamierzam, a w każdym razie nie w ten sposób, ale i tak westchnę: co za czasy. Teraz naprawdę zacząłem współczuć swoim dzieciom.