WIDEO: Dzieci mówią jak jest
Zaczęło się od zabawy w sklep, choć tak naprawdę trzeba by sięgnąć jeszcze dalej - do historii kota Bobka. Czarnego niczym smoła w kociołku, kudłatego - oczka w głowie Tosi i Adasia. Dzieciaki futrzaka traktują jak najlepszego przyjaciela. Zresztą każdy zwierzak jest im bliski, nie mają w sobie bojaźni nawet przed wielkimi pająkami czy chrabąszczami. Los każdego jest im bliski. Ot choćby wtedy, gdy płonęły odpady na terenie Empolu. Tego dnia znalazły w ogródku ślimaka winniczka. Ponieważ później nie mogły wychodzić z domu z racji tego, co wówczas unosiło się w powietrzu, zabrały mięczaka do domu i karmiły go sałatą. Przecież nie mógł zostać w trawie, na pastwę nie wiadomo jakiego losu.
Sąsiedzka oferta dzieci - nie do odrzucenia
Po ślimakach dzieciaki wzięły sobie do serca dolę podopiecznych fundacji PSYstań dla Zwierząt. Szczególnie kotów - wszak inicjatorzy przedsięwzięcia Tosia i Adam są ich miłośnikami, wybór był bezdyskusyjny. Początkowo miała to być tylko zabawa, takie trenowanie na sucho, co by zrobili, gdyby zarobili jakieś pieniądze. Dochód miała przynieść wirtualna zabawa w sklep. W ofercie były orzechy i jabłka.
- Uznałam, że pod drzewem, to żaden sklep - opowiada Tosia. - Wyszłam z towarem na ulicę - dodaje.
Do dwójki małych handlowców dołączyło koleżeństwo: Ania, Kuba, Paweł i Konrad. Z kawałka dykty znalezionej w którymś z garaży i kija schowanego w innym zmontowali tabliczkę: owoce i warzywa. Poszerzyli ofertę o pigwę i żurawinę. Tak zaopatrzeni wyszli na drogę. Widać ich było z daleka, więc zaskoczeni kierowcy zatrzymywali się i pytali, o co chodzi.
- Wtedy proponowaliśmy im albo orzechy, albo jabłka - dodaje Tosia.
Co utargowali, wrzucali do słoika. Zdziwienie na twarzach zmotoryzowanych powoli zastępował uśmiech. Otwierali portfele, wysupływali drobne z kieszeni. W zasadzie nie było nikogo, kto by im odmówił. Więcej, doszło do tego, że właściciele orzechów czy pigwy odkupowali od dzieci własne owoce.
Orzechów zabrakło, trzeba było coś nowego wymyślić
Dzieciakom nie przeszkadzał ani chłód, ani zbliżający się zmrok. Kolejne drobniaki, które wpadały do puszki, tak ich rozochociły i napędziły do działania, że zamiast wracać do domu na kolację, one myszkowały po ogrodach i ogródkach w poszukiwaniu czegoś, co można było jeszcze spieniężyć. Rodzice, widząc prawdziwy zapał i szczere chęci, przymykali oko na kolejne wynoszone spod drzew łupy. W końcu, gdy zrobiło się naprawdę ciemno, ekipa handlowców wróciła do domu. Skarbnik Adam podjął się liczenia utargu. - Mamy dokładnie 76,30 złotych - prezentuje z dumą słoik z drobniakami.
Ponieważ, jak sami z pełną szczerością przyznali, biznes kręcił się całkiem nieźle, wpadli na pomysł, że z którymś z rodziców pójdą do lasu. Na grzyby. Zbiorą, ile tylko uniosą, a potem - oczywiście pod nadzorem dorosłych - zawiozą do skupu. Z przeznaczeniem dla czworonożnych podopiecznych fundacji.
Dziesiątki uratowanych zwierząt dzięki Fundacji
Fundacja ma dzisiaj pod opieką ponad dwadzieścia kotów. Rozlokowane w domach tymczasowych czekają na nowych właścicieli. Trafiają z działek, bywają znalezione w osiedlowych ogródkach, przy drogach. Zazwyczaj w zatrważającym stanie zdrowia - nie jeden raz konieczna była operacja, długotrwałe leczenie. Zwierzaki poza lekami i dobrym jedzeniem potrzebują dużo miłości i prawdziwych domów.
- O mały włos, nasz Bobek też trafiłby do PSYstani, gdyby nie to, że dotarł do nas - mówi rezolutnie Tosia. - Był taki malutki, że mieścił się na jednej ręce. I był bardzo chory. Teraz jest już duży i jest najbardziej kochanym kotem na świecie - podkreśla.
