Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Elżbieta Filipiak: Mąż oświadczył mi się po tygodniu. Niczego nie żałuję...

Katarzyna Kachel
Elżbieta Filipiak.
Elżbieta Filipiak. fot. Andrzej Banaś
Konserwatystka z temperamentem. Potrafi głośno kibicować i kłócić się. Ale nie o pieniądze. Elżbieta Filipiak, właścicielka Wierzynka, uważa się za kobietę sukcesu, która ma jeszcze dużo do zrobienia.

Chodzi Pani na mecze Cracovii?
Tak.

Co Pani tam robi?
Gdy idzie fala, to się podrywam do góry. I hymn śpiewam.

Jak leci?
Cracovia i jej barwy dwie
Cracovio, po prostu kocham Cię
Cracovia, cóż bardziej polskie jest
Niż Twoja czerwień i biel…

Wie Pani co to spalony?
Wiem, inaczej to jest ofsajd. Nauczyłam się piłki nożnej na drużynie Kazimierza Górskiego.

Mąż się bardziej denerwuje niż Pani?
Tak, dlatego z nim razem nie siedzę.

Przynosi Pani szczęście drużynie?
Mąż twierdzi, że zawsze, gdy się pojawiam, Cracovia przegrywa z kretesem. Co nie jest do końca prawdą.

Jak Janusz Filipiak odreagowuje taką klęskę?
Jest bardzo emocjonalny, ekstrawertyczny, tak zresztą jak ja. No więc drwa lecą.

Mąż powiedział mi kiedyś, że kłócicie się dynamicznie.
Bardzo elegancko to nazwał.

Co leci?
Talerze może nie, bo szkoda, ale mamy cały wachlarz emocji.

Wspiera go Pani?
Po tylu latach po prostu wypada.

A gdy wymyślił sobie drużynę?
Na początku bardzo mi się podobało, teraz już nie jestem przekonana.

Jak się poznaliście?
Na schodach akademika przy Reymonta. Waletowałam u koleżanki, on mieszkał tam przez wakacje, bo pisał pracę magisterską.

Do czego doszło na tych schodach?
Nie mógł ode mnie oderwać wzroku.

A potem?
Potem było już banalnie. Poprosił mnie do tańca na dyskotece, która była w budynku na dole. Całe lato przetańczyliśmy Dancing Queen Abby.

Długo zwlekał z oświadczynami?
Skąd. Po siedmiu dniach znajomości poprosił mnie o rękę. Przechodziliśmy akurat ulicą Straszewskiego, gdzie był pałac ślubów i wtedy zapytał: czy zostanę jego żoną. Odpowiedziałam po prostu: tak.

Nie wahała się Pani?
Wtedy nie, ale po ponad roku, już przed ołtarzem - tak. Pomyślałam: dziewczyno, czy wiesz, co robisz? Przecież to decyzja na całe życie, bo tak zostałam wychowana. Nie twierdzę: kochałam, podobał mi się, imponował, dobrze się z nim czułam - ale wątpliwości i tak były.

Czym Pani imponował?
Był jedynym chłopakiem w akademiku, u którego było tak czysto, że można było jeść z podłogi. No i prał skarpety.

Męski?
Bez przesady, wtedy był szczupluteńki, w rogowych okularach. Angielski.

A potem był pokój w akademiku, 18 metrów kwadratowych i dwoje dzieci. Pamięta Pani?
Wszystko pamiętam, bo z wiekiem lepiej pamiętam rzeczywistość sprzed 30 lat niż to, co działo się wczoraj.

Byliście biedni?
Nie myśleliśmy o sobie w ten sposób, bo wszyscy byli w podobnej sytuacji. Nie mieli nic, tak jak i my. Ale byliśmy młodzi i szczęśliwi. Nie będę teraz narzekać na tamten system.

Radziła sobie Pani?
Zawsze sobie jakoś radziłam. Wtedy nie pracowałam, ale i tak wszystko było na mojej głowie. Ustaliliśmy bowiem wspólnie, że z nas dwojga to mąż będzie robił karierę.

Pani nie chciała?
Chciałam. Studiowałam metalurgię i tak naprawdę byłam na studiach doktoranckich, jednakże zrezygnowałam. Dla biznesu.

To już było po pobycie w Australii. Czego tam Pani się nauczyła?
Wyjeżdżałam z Polski, kiedy na półkach był tylko ocet i herbata "ulung". Już w drodze do Australii przeżyłam szok kulturowy. Podczas międzylądowania w Singapurze oniemiałam i dosłownie wszystko zjadałam wzrokiem. Polska była szara, biedna, a tam takie bogate, kolorowe lotniska i luksusowy towar.

Co Pani robiła w Australii?
Odprowadzałam dzieci do szkoły, uczyłam się angielskiego, sprzątałam i gotowałam. A gdy już nauczyłam się języka, stwierdziłam, że zwariuję od tego "nicnierobienia" i zaczęłam szukać pracy. Bez skutku. Dopiero na uniwersytecie mi się udało. Na inżynierii chemicznej. Okazało się, że byłam studentką pana profesora Gorczycy, którego tamtejszy dziekan znał osobiście. Wystarczyło, żeby dostać pracę. Wtedy doświadczyłam na sobie siły referencji. Na uczelni zajęłam się badaniem stopów dentystycznych. Nie było z tego dużych pieniędzy, ale mnie się i tak wydawało, że złapałam Pana Boga za nogi. Zresztą od razu podkreśliłam, że mam dwoje małych dzieci i nie mogę pracować dłużej niż do godziny 15.

Mąż nie próbował załatwić tam Pani pracy?
Nie przyszłoby mu to do głowy.

Ale Wierzynek to już jego sprawka.
Niestety, bo ja nie chciałam biznesu. A kiedy okazało się, że Wierzynek jest na sprzedaż, to mnie w ten interes po prostu wrobił. To było 13 lat temu.

Pechowo?
Nie, dziś już myślę, że tak miało być. Nie przypuszczałam, że to taka harówa, ale i takie wyzwanie. Taka wielka nauka. Ale w ostatnim czasie moim życiowym mottem jest piosenka Edith Piaf "Niczego nie żałuję". I tego się trzymajmy.

***
Elżbieta Filipiak, przewodnicząca Rady Nadzorczej Comarch, właścicielka restauracji, m.in. słynnego krakowskiego "Wierzynka", według rankingu "Wprost" i "Forbes" uznana za jedną z najbogatszych Polek.

Prywatnie matka trojga dzieci i żona Janusza Filipiaka, polskiego inżyniera, informatyka, przedsiębiorcy i profesora nauk technicznych. Filipiak jest założycielem i prezesem zarządu firmy informatycznej Comarch, działaczem sportowym, prezesem sportowej spółki akcyjnej MKS Cracovia.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska