Mój kot emeryt natychmiast stanął na równe nogi. Zimowa ospałość poszła precz. Wędrował od kąta do kąta. Nasłuchiwał. Czekał. Wiedziałem, że coś jest na rzeczy, ale nie zdążyłem przynieść żywołapki. Zamiast zabijającej gilotynki niebezpiecznej też dla kota, zainwestowałem parę złotych w druciane pudełeczko ze sprężynką podłączoną do klapki.
Jeśli gryzoń tylko dotknie przynęty wiszącej w samym środku, zostaje uwięziony. Żywy i cały. Stosuję tradycyjną przynętę, której nikt nie minie obojętnie. To kawałek pachnącej skórki z wędzonego boczku. Zadowolony kocur przyniósł zdobycz i położył przy misce z karmą. Pewnie zapytacie skąd litość nad gryzoniami.
Nie, chodzi mi o ryjówki. Mylone z uciążliwymi myszami. Mniejsze, z długim ryjkiem. Bardzo pożyteczne. Polują na owady i pająki. Nie potrzebują ścierać ciągle rosnących zębów na książkach czy domowych sprzętach. Przy pomocy żywołapki ratuję je przed kocimi pazurami i gilotyną. Żywe, po dokładnym oglądzie wypuszczam na wolność. Tym razem nie ocaliłem ryjówki aksamitnej. Kocur był szybszy.
