Spis treści
Adam Klęczar i jego słynne słowa dla "Gazety Krakowskiej"
- Chcę, żeby każdy miał pracę. Pracownicy będą zatrudniani w systemie dwutygodniowym, potem będzie wymiana załogi. Nie oznacza to zmniejszenia wynagrodzenia. Będzie ono pełne. W naszej firmie zawsze na pierwszym miejscu stawialiśmy człowieka i to się nie zmieni - te słowa Adama Klęczara, które wypowiedział w rozmowie z dziennikarzem "Gazety Krakowskiej" w poniedziałek 15 lipca, gdy jeszcze nie ostygły zgliszcza jego firmy, rozeszły się po całej Polsce. To one wywołały falę pomocy dla przedsiębiorstwa - kupowania produktów. Co więcej, te zakupy stały się "kultowe". W mediach społecznościowych pełno jest teraz zdjęć wyrobów, głównie paluszków firmy Aksam, ze słowami poparcia dla jej szefa.
- Nie spodziewaliśmy się, że te słowa wywołają taki odzew - mówi Artur Klęczar, wiceprezes Aksamu i syn Adama Klęczara. - Tak po prostu trzeba było postąpić - tłumaczy.
Do pożaru doszło w nocy z piątku (12 lipca) na sobotę. To była zwykła nocka - z pełną załogą przy maszynach. No może nie taka zwykła - nad regionem przechodziły wielkie burze. W halach było ok. stu osób. Około drugiej w nocy w zakładzie rozległy się krzyki - "Uciekać, uciekać, bo się pali". Wszyscy wyszli zanim na miejsce dojechała pierwsza jednostka straży pożarnej - z Osieka. Potem nadjeżdżały kolejne. Pożar był olbrzymi.
- Ogień to było widać na wiele kilometrów - mówi mieszkanka pobliskich Witkowic. Z okna widziała łunę. Obudziły ją syreny strażackie. - Od razu było wiadomo, że coś wielkiego się dzieje, bo tyle wozów to do normalnego pożaru nie jedzie - dodaje.
Aksam stoi wśród uprawnych pół
Firma Aksam jest pobudowana na granicy Malca i Osieka. Dookoła są pola uprawne i kilka domów mieszkalnych. Wieść, że pali się zakład szybko się rozniosła. Zatrudnionych jest tu ponad 600 osób, w większości miejscowi - z gminy Kęty i Osiek. To największy zakład w okolicy.
W pożarze firma Aksam straciła dwie hale produkcyjne, które były połączone z magazynem produktów, zawaliły się. Ogień doszczętnie zniszczył całe wyposażenie, trzecia hala, nowa, jest uszkodzona. Płomienie nie dosięgły biurowca.
Cały zakład, to kilka budynków połączonych ze sobą, które powstawały przez 30 lat, co też komplikowało akcją gaśniczą, bo ogień przerzucał się z jednej części na kolejne.
Adam Klęczar był jednym z pierwszych, którzy pojawili się na miejscu. Szybko dojechał też jego syn. - Trudno było uwierzyć, że to prawda, co się dzieje. To były emocje nie do opisania - mówi Artur Klęczar.
Z taśmy już schodzą paluszki
Nie stali, działali. W pierwsze godziny i dni podjęli strategiczne dla przyszłości firmy decyzje. Już cztery dni po pożarze, w środę 17 lipca uruchomiono produkcję, w jednej ze starych hal. Kilka minut po godz. 8 z taśmy zeszły paluszki. Obecnie praca odbywa się w dwóch niewielkich halach.
Artur Klęczar liczy, że do końca sierpnia uda się uruchomić ok. 65 procent dotychczasowej produkcji. Przekąski mają być wytwarzane w tej najnowszej i największej hali. Ma jednak uszkodzoną ścianę, którą trzeba odbudować. Firma chce wynająć też dużą halę, gdzie przeniesie część produkcji. Ma już sporo ofert, ale potrzeba takiej, która spełniała by warunki do produkcji żywności. Musi być też dość blisko, tak do 30 km, by pracownikom było łatwo tam dojechać.
Początki jak z "amerykańskiego snu"
Adam Klęczar to modelowy przykład człowieka sukcesu. W młodości zmieniał szkoły średnie, by pogodzić edukację z grą na klawiszach w szkole muzycznej i zespole Fenix. W wieku 14 lat zarobił pierwsze pieniądze grając na weselu. Po trzech latach "ugrał" fiata 500 z otwieranym dachem. Ale nie został muzykiem.
Pierwszy biznes otworzył w centrum Osieka pod koniec lat 80, miał wówczas niewiele ponad 20 lat. To była mała gastronomia, po dwóch latach zrobił się z tego sklep ogólnospożywczy.
- Handlowaliśmy wszystkim, czym się dało. Jeździłem do Grecji po cytrusy, a na Węgry po makarony - Adam Klęczar opowiadał dziennikarce "Gazety Krakowskiej" o swoich początkach 14 lat temu.
W 1992 roku gmina nie przedłużyła z nim umowy najmu gruntu, na którym postawił sklep. Razem z żoną i dwiema ekspedientkami zostali bez pracy. Ten człowiek jednak nie wiedział, co to porażka. Przekuł ją w kolejny sukces. Z ogłoszenia, za grosze, kupił maszynę do robienia paluszków, a rodzice podarowali mu budynek gospodarczy, gdzie rozpoczęli produkcję.
Pierwsza maszyna to była kupa złomu. - Jak się zepsuła tylko raz dziennie, to byłem zdziwiony. Stałem z przodu i ładowałem do niej ciasto, a żona z tyłu odbierała już gotowe paluszki. Dopiero po pewnym czasie wyszło "coś jadalnego". Rok zabrało nam opracowanie receptury - opowiadał o początkach.
Żeby rozkręcić interes z żoną pracowali po 17 godzin dziennie. Potem trafił się wspólnik i tak w 1994 roku powstał Aksor. Wkrótce potem dorobili się kolejnej maszyny i... rozstali ze wspólnikiem. Temu rozwodowi paluszki Aksam zawdzięczają swoją nazwę.
- AK - czyli Adam Klęczar plus "sam" - wyjaśnia producent paluszków. Mijały lata, przybywało ludzi i maszyn.
W 2010 roku Adam Klęczar zatrudniał już 400 osób. Miał ponad 70 samochodów dostawczych. "Paluszki Beskidzkie" sprzedawał do Czech, Węgier, Włoch, Niemiec, Belgii, Anglii, Litwy, Estonii, Nigerii, Stanów Zjednoczonych, Kanady i wielu innych państw. Firma stała się żyłą złota. Adam Klęczar stał się znanym w okolicy sponsorem sportu amatorskiego, strażaków. Pięć lat Aksam była sponsorem strategicznym oświęcimskiej pierwszoligowej drużyny hokeja na lodzie, a Adam Klęczar jej prezesem.
10 lat temu roku zamarzył mu się jeszcze jeden interes - hotel z basenem i innymi atrakcjami. W tym celu kupił 30 hektarową działkę ze stawem. Ludzie pukali się w głowę. Kto przyjedzie do Osieka i po co? Klęczar tymi opiniami się nie przejął. Wystawił MOLO. To hotel z restauracją i spa położone nad malowniczy obecnie stawem z basenem pod chmurką z widokami niczym na Malediwach. Od otwarcia w 2016 roku gości mu nie brakuje.
Miejscowi o nim złego słowa nie powiedzą. - To dobry człowiek, nie ma pokaz, ale tak zwyczajnie - mówią. Czego nie lubi Adam Klęczar? Gdy nazywa się go "Królem paluszków", bo jak zaznacza, nie odziedziczył tytułu, do majątku z żoną dochodzili własną, ciężką pracą.
- Nie wolno robić krzywdy innym, iść po trupach przez życie. Trzeba być człowiekiem uczciwym i nie palić za sobą mostów, mieć trochę szczęścia, a czasem mu pomóc, gdy trzeba. Sukces sam przyjdzie - powtarza Adam Klęczar.
Kilkanaście lat temu na wywiad do Adama Klęczara pojechała dziennikarka "Gazety Krakowskiej". Był zimowy poranek, plucha. Podchodząc do firmy zauważyła człowieka, który odśnieżał. Weszła do biurowca i naniosła na podłogę pośniegowego błota. Ten sam mężczyzna za chwilę wchodzi do środka, bierze mopa i sprząta. W końcu sekretarka woła ją na rozmowę. Za biurkiem prezesa siedzi właśnie ten człowiek. - Bo ja się miotły nie boję - usłyszała wówczas.
Drugi oddech Aksamu
Jeszcze nie wiadomo, co było przyczyną pożaru, ale możliwe, że doszło do niego przez burzę. Kilka razy wyłączało prąd. Firma jest ubezpieczona, ale na razie pieniędzy z odszkodowania próżno wypatrywać.
Rodzina Klęczarów nie ma w zwyczaju się poddawać. Działa i dziękuje ze wsparcie.
- Szanowni Państwo, chciałbym Państwu bardzo podziękować za wsparcie mentalne w mediach społecznościowych. Jest to dla nas bardzo ważne w okolicznościach tych, które się u nas wydarzyły. Jeżeli chodzi o przekaz do naszych pracowników o tym, że będą mieli wynagrodzenia wypłacane terminowo i w 100 proc. Nie miało to na celu rozgłosu medialnego, tylko chciałem uspokoić swoich pracowników, żeby się nie bali o swój byt. Cały czas pracownicy byli z nami i teraz w tych złych chwilach też musimy być razem. Bardzo dziękuję wszystkim ludziom za wszystkie telefony, za wszystkie SMS-y, za wszystkie wpisy na przeróżnych portalach, firmom które się do nas zgłaszały z chęcią pomocy. Niektóre firmy deklarowały darmową pomoc. I instytucjom, które są też dla nas przychylne. Dzięki temu wszystkiemu na pewno odbudujemy się w miarę szybko. Firma będzie jeszcze potężniejsza, większa. Przekujemy to na sukces - powiedział Adam Klęczar w nagraniu wideo umieszczonym na portalu LinkedIn.
Przy zakładzie trwa teraz sprzątanie. Rozbierane się hale i wywożony zniszczony sprzęt. Część maszyn idzie na złom, powyginane, nadtopione elementy, ułożone są na wielkich kupach. Wzdłuż parkingu, rządkiem ustawione są uszkodzone piece - może da się coś z nich uratować. Dalej leżą jakieś kadzie, które wyglądają na całe.
Za ochroniarzy robią dawni pracownicy produkcji. - Pilnujemy, żeby nikt tu się nie kręcił, ale spokój jest - mówi jeden z panów. Cieszy się, że ma robotę. - Było nerwowo, ale prezes powiedział, że pracy nie stracimy. Odbudujemy firmę - nie ma wątpliwości.
- Uff jak gorąco! Jedź nad wodę, by przetrwać upały. Oto kąpieliska w Małopolsce
- Największy w Europie park ruchomych dinozaurów. Atrakcji tam jest o wiele więcej
- Podwodny las niedaleko Olkusza. Z wody wystają tylko czubki sosen
- Prawie 50 hektarów w Olkuszu znajdzie się pod wodą. Zaledwie dwa kilometry od Rynku!
- Licytacje komornicze domów i mieszkań w Małopolsce zachodniej.
- Oto najlepszy park wodny w Europie. I jest u nas! W Małopolsce!
Zatorland - największy w Europie park ruchomych dinozaurów
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?