- Unsound miał zawsze dobre relacje z władzami miasta, co przekładało się na konkretne wsparcie finansowe festiwalu. Od maja mamy nowego prezydenta. Jak wpłynęło to na waszą sytuację?
- Nasza sytuacja nie uległa przez to zmianie ani na lepsze ani na gorsze, bo mamy wieloletnią umowę z miastem do 2026 roku. Otrzymujemy więc stałą dotację w wysokości miliona złotych.
- Czujesz jednak sympatię nowych władz do Unsoundu?
- Czuję, że jest zainteresowanie festiwalem, ale mam wrażenie, że jest dużo problemów odziedziczonych po poprzedniej ekipie i tyle dzieje się w mieście, iż kultura jeszcze nie wydaje się priorytetem dla jego władz. Mieliśmy już jedno miłe spotkanie i prezydent wie o naszym festiwalu. Mam nadzieję, że teraz będzie rozwijał to zainteresowanie, uczestnicząc w nim i aktywniej go wspierając.
- A jaka jest generalnie sytuacja Unsoundu po pandemii i inflacji?
- Robienie festiwalu w Krakowie jest coraz trudniejsze. Współpracujemy od lat z wieloma z różnymi instytucjami partnerskimi, jak Teatr Łaźnia Nowa czy Teatr Słowackiego, ale jest coraz mniej miejsc, gdzie można organizować takie wydarzenie. Nawet te, które są reprezentowane przez miejskie instytucje kultury, są horrendalnie drogie i nie ma preferencyjnego traktowania podmiotów kulturalnych nie nastawionych na zysk. Jeśli miasto ma się rozwijać, to trzeba ten problem rozwiązać strukturalnie. Boję się jednak, że jest tyle ważniejszych potrzeb w mieście, że kultura może stać się ostatnim elementem, który doczeka się dofinansowania i wsparcia.
- Zmienia się też krajobraz Krakowa. Znika wiele budynków, zmienia się ich funkcja. Unsound zawsze było mocno wpisany w miejską tkankę. Jak to wpływa m festiwal?
- Bardzo negatywnie. Są w mieście puste przestrzenie, jednak nie ma do nich dostępu, bo są poddawane różnym procedurom inwestycyjnym przez deweloperów. Trudno korzystać z takich miejsc bez jakiegoś wsparcia miasta. Organizatorzy wydarzeń kulturalnych nie są bowiem w stanie sami załatwić wszystkiego z deweloperem. Liczę, że to się może odmienić, póki co wynajdywanie pustych przestrzeni w mieście jest bardzo trudne i wpływa na niekorzyść naszego festiwalu i innych inicjatyw. Są w Krakowie przestrzenie na duże letnie imprezy outdoorowe, ale nie ma na niekomercyjne przedsięwzięcia pod dachem. Jedynym takim miejscem jest właściwie ICE, więc z niego korzystamy, jak tylko dostaniemy wolny termin, co wcale nie jest proste.
- Na Cichym Kąciku powstaje Krakowskie Centrum Muzyki. To poprawi sytuację?
- Krakowskie Centrum Muzyki powstaje po to, by zaspokajać potrzeby orkiestr i zespołów muzyki klasycznej. Oczywiście mam nadzieję, że będziemy i my tam mogli robić koncerty – ale nie sądzę, by zmieniło ono panoramę kultury pod Wawelem, bo będzie po prostu zbyt małe. Pod względem ekonomicznym dla niezależnych promotorów bez dotacji miasta nie będzie miało sensu robienie tam większych wydarzeń.
- Najbardziej nieodżałowaną przestrzenią, w której niegdyś odbywał się Unsound jest Hotel Forum. Przeniesienie klubowych imprez do Hype Parku nie do końca wynagrodziło tę stratę.
- W tym roku nastąpiło kilka nieplanowanych, ale pozytywnych zmian na Kamiennej 12. Pojawiała się bowiem nowa część w tym samym budynku co główna hala, poszerzamy więc trochę spektrum działania i powinno tam być tym razem trochę wygodniej. To fajna przestrzeń typowo koncertowa, w której da się zrobić udane wydarzenie. Sporo inwestujemy w to, by dźwięk rozbrzmiewał w niej idealnie i żeby to super wyglądało. Wyjątkowość architektury Hotelu Forum, która w dużej mierze zbudowała wizerunek Unsoundu, jest jednak nie do zastąpienia.
- Unsound zawsze był tym krakowskim festiwalem, który przyciągał do miasta najwięcej turystów. To się nie zmieniło?
- Nie mam na razie konkretnych danych co do tego roku, ale nadal mamy wielu gości z zagranicy. Kiedyś mieliśmy może więcej publiczności z Wielkiej Brytanii, a dziś zmieniło się to na korzyść Niemiec, Francji, Belgii, ale też Włoch czy Hiszpanii. Mamy również widzów ze Stanów Zjednoczonych czy z Australii. Publiczność Unsoundu to globalna społeczność, która śledzi nasze działania w różnych miejscach na świecie. To już 22. edycja krakowskiego festiwalu, wiele osób kojarzymy więc dobrze, także z innych edycji – choćby tej nowojorskiej, która odbędzie się już w listopadzie.
- Kiedy rozmawialiśmy z okazji dwudziestolecia Unsoundu, mówiłaś, że chcielibyście wypracować nowy model festiwalu. Na razie Unsound jest w kształcie takim, jakim był. Zrezygnowaliście ze zmian?
- Nie. Myślę, że przyszły rok będzie tym, w którym nastąpi rekalibracja i zmiana tego modelu. Mamy już jakiś pomysł, ale jest za wcześnie, żeby go ogłaszać. Ten rok tak nam się dał we znaki, jeśli chodzi o logistyczną i produkcyjną stronę festiwalu, że zaplanowaliśmy te zmiany na później. Te przekształcenia przyjdą i mam nadzieję, okażą się zmianami na lepsze. Bo niestety teraz mam wrażenie, że łatwiej jest zorganizować festiwal muzyczny w Warszawie czy w Nowym Jorku niż w Krakowie.
- W tym roku hasłem przewodnim Unsoundu jest „NOISE” – czyli hałas, postrzegany jako gatunek muzyczny, ale też zjawisko społeczne czy polityczne. Skąd ten pomysł?
- To bardzo aktualne w kontekście Unsoundu zjawisko, bo hałas towarzyszy nam co roku. Ostatnio więcej niż jedna osoba spytała mnie czy już nie było takiego tematu w naszej historii. Jest on bowiem tak oczywisty dla Unsoundu, że już dawno mógł się pojawić. W warstwie muzycznej będzie to trochę taki nasz powrót do korzeni, czyli do muzyki eksperymentalnej, wręcz noise’owej, co zaowocowało pojawieniem się w tegorocznym programie takich artystów, jak Yellow Swans czy Keiji Haino.
- Z drugiej strony zabrzmi tym razem na Unsoundzie dużo muzyki gitarowej czy wręcz akustycznej. Z czego to wynika?
- Unsound zawsze był postrzegany jako festiwal muzyki elektronicznej, tymczasem w tym roku będzie w Krakowie dużo grania bliskiego wręcz indie rockowi czy nawet folkowi. Mam tu na myśli Billa Callahana czy grupy Still House Plants i Lankum, które zagrają w Polsce po raz pierwszy. Wynika to z tego, że nastąpiło chyba zmęczenie kulturą business techno i wielkich rave’ów. Oczywiście będzie u nas miejsce na muzykę klubową, ale szczerze powiedziawszy mniej w niej miejsca ostatnio na zaskoczenie. Być może dlatego nastąpił jakiś zwrot w stronę akustycznego grania, młode pokolenie bierze się za gitary i song-writing. Dlatego wiele u nas w tym roku ciekawych wydarzeń z tego kręgu. Unsound zawsze interesowała muzyka wyprzedzająca trendy i łapiąca ducha czasu – stąd ten zwrot.
- Unsound to również od czasu pandemii wytwórnia płytowa. Jakich własnych podopiecznych pokażecie na festiwalu?
- Koncentrujemy się na współpracy z uznanymi artystami, którzy od zawsze byli na naszej orbicie. W tym roku w Krakowie wystąpi Raphael Rogiński, którego wydaliśmy aż trzy płyty. Zaprezentuje materiał z jednej z nich – „Plays John Coltraine & Langston Hughes”. Pojawi się też Antonina Nowacka, której wydaliśmy wspólny album z Sophie Birch, a która zaprezentuje w tym roku na naszym festiwalu materiał z płyty „Sylphine Soporifera”. I oczywiście Piotr Kurek, który wystąpi z niemal popowym materiałem. Z zagranicznych wykonawców pojawi się też z nowym audiowizualnym programem bela z Korei Południowej, której wydaliśmy mocny album „Noise & Cries”.
- Od kiedy zaczęliście organizować w Warszawie festiwal Ephemera, plotkuje się, że chcecie przenieść Unsound z Krakowa do stolicy. Jest coś na rzeczy?
- Ephemera jest innym bytem niż Unsound, ma bardziej interdyscyplinarny charakter ze względu na swe powiązanie ze sceną teatralną i wizualną w Warszawie. Przenosiny na razie nie są więc tematem. Kiedyś mówiłam, że Kraków jest idealnym miejscem festiwalowym, zwłaszcza dla gości z zagranicy, teraz jednak wydaje mi się, że miasto przeżywa jakiś kryzys w tej kwestii. Czuję się tutaj czasem osamotniona. Jest oczywiście bliski nam festiwal Sacrum Profanum czy Patchlab, nie jest jednak już nas wielu robiących tutaj niezależne i współczesne rzeczy. Jeśli miasto chce się rozwijać w nowoczesnym kierunku, musi przekonać młodych twórców i twórczynie do siebie oraz wspierać niezależne organizacje, nie tylko własne instytucje. Brakuje tu dużych sal koncertowych, ale też klubów, w których artyści na początkowym etapie kariery mogą przyjść i coś porobić. Jest oczywiście Święta Krowa, Alchemia, Piękny Pies czy Sekta, z którymi współpracujemy, ale nie ma tych miejsc zbyt wiele, a i tak wiem, że jest im niełatwo. Miasto wyludnia się więc pod względem młodej klasy kreatywnej.
