Ciężkowice nie tylko w regionie kojarzą się ze Skamieniałym Miastem. Panu także?
Przede wszystkim z miejscem, w którym się urodziłem, chodziłem do szkoły podstawowej i gdzie mieszka większość mojej rodziny. Ze Skamieniałym Miastem oczywiście też. Kiedy tylko mam okazję lubię pospacerować po tych skałkach.
Generał Roman Polko powiedział o Panu kiedyś "komandos z krwi i kości".
Miło mi. Dla mnie fantastyczne jest kiedy człowiek może robić to, czym się pasjonuje. Praca sprawia ogromną przyjemność, gdy łączy w sobie hobby i zainteresowania. Tak jest w moim przypadku.
Chyba każdy chłopak chciał być kiedyś żołnierzem. Jako dzieciak Pan też lubił się bawić w wojsko?
Nie odbiegałem w tym od większości chłopców (śmiech). Tak bardziej poważnie, to na etapie szkoły średniej zaczęły mi się podobać skoki spadochronowe. Byłem pod wielkim wrażeniem filmu "Czerwone berety". Też chciałem skakać.
Nie przerażało Pana widmo wojskowej dyscypliny?
Po szkole podstawowej uczyłem się w tarnowskim Technikum Mechanicznym przy ul. Staszica. W szkole i w internacie panowały wówczas surowe zasady. Dzisiejsza młodzież pewnie nie uwierzy, ale przez pięć lat do szkoły chodziło się w garniturze. Kiedy potem wylądowałem w szkole oficerskiej, po technikum żaden rygor nie wydawał się wcale taki zły.
W technikum złapał Pan "wojskowego bakcyla"?
Jednym z profesorów naszego technikum był pan Rzepka, który służył w VI Dywizji Powietrzno-Desantowej. To on trochę mnie ukierunkował, dobrze reklamując tę jednostkę. Do tego stopnia, że po maturze zdecydowałem się studiować w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu. Choć początkowo plan był taki, że będę się uczył w AGH.
Jednak dzięki jego zmianie zaliczył Pan ten wymarzony pierwszy skok ze spadochronem?
Najpierw zapisałem się do koła spadochronowego. Po rocznym szkoleniu wykonałem pierwszy skok. Zawsze z wielkim respektem spoglądałem na instruktorów. Myś-lałem sobie: "chciałbym kiedyś być kimś takim". I po czterech latach, na koniec szkoły oficerskiej, zostałem instruktorem spadochronowym. Z dumą przypiąłem sobie "Gapę" ze złotym wieńcem.
Nadal Pan skacze?
Do dziś, bo to z jednej strony dla mnie wciąż olbrzymia frajda, a z drugiej część niezbędnego wyszkolenia. Ostatnio - parę tygodni temu, skakałem z wysokości 4 tysięcy metrów, wspólnie z kolegą, który wykonywał swój skok numer 5 tysięcy. Ja mam ich na koncie kilkaset.
A w 2007 roku wylądował Pan w elitarnej jednostce GROM?
Ówczesny minister obrony, Radosław Sikorski, zaprosił mnie na "casting". Po pozytywnym zweryfikowaniu zostałem zastępcą dowódcy GROM. Dla każdego oficera służba w tej właśnie formacji to wielki honor. Trafiają tam prawdziwi entuzjaści wojsk specjalnych.
W latach 2010-11 dowodził Pan również tą doborową jednostką. Iloma niebezpiecznymi misjami bojowymi Pan kierował?
W okresie mojej służby w GROM żołnierze tej formacji realizowali misje bojowe w Iraku i w Afganistanie, ale nie chciałbym wdawać się w szczegóły tych operacji. Wyznaję taką zasadę, że wojs-ka specjalne powinny być przede wszystkim skuteczne, ale niekoniecznie zbyt widoczne, również w mediach.
W takim razie po raz drugi zacytuję gen. Romana Polko, który mówił: "płk. Gut z każdej bitwy wychodził zwycięsko".
Cieszę się, że doświadczony żołnierz tak się o mnie wyraża. Zawsze staram się realizować swoje zadania na tyle, na ile pozwala mi moja wiedza i doświadczenie. W trakcie misji stabilizacyjnej w Iraku, w czasie kiedy byłem dowódcą Grupy Bojowej stacjonującej w Al-Hilla, nie brakowało ciężkich sytuacji bojowych. Ważne, że udawało nam się wychodzić z nich obronną ręką. Czasem zadawałem sobie pytanie czy w skrajnych sytuacjach moi żołnierze poszliby za mną. Byłem pewien, że tak by się stało. Ta świadomość mnie cieszyła i motywowała każdego dnia. Bycie żołnierzem-dowódcą jest jak powołanie, podobnie jak bycie lekarzem lub księdzem.
Wręczony Panu na wiosnę Medal Dowództwa Operacji Specjalnych USA jest chyba tego najlepszym potwierdzeniem?
Byłem zaskoczony tym wyróżnieniem. Człowiek pracuje, ale nie myśli o zaszczytach. Cieszę się, że w ten sposób polskie wojska specjalne, za sprawą mojej skromnej osoby, zostały dostrzeżone przez partnerów amerykańs-kich. W uzasadnieniu napisano, że to wyróżnienie za osobisty wkład w budowanie współpracy w regionie Europy Środkowo-Wschodniej w zakresie sił specjalnych oraz rozwój polskich wojsk specjalnych i osiągnięcie przez nasz kraj statusu "państwa ramowego" NATO w obszarze operacji specjalnych.
A propos amerykańskich wątków - żeby zostać dowódcą GROM studiował Pan w prestiżowym National Defense University w Waszyngtonie?
Dowiedziałem się, że będę miał szansę studiować w Waszyngtonie dwa dni przed egzaminami. Spędziłem dwie bezsenne noce przygotowując się do testów z języka angielskiego. Uwierzyłem, że jeśli czegoś bardzo się chce, jest to osiągalne. Ta uczelnia była dużym wyzwaniem i nowym doświadczeniem. Połowę słuchaczy stanowili wojskowi, połowę przedstawiciele różnych gałęzi przemysłu. To pokazuje, że siły zbrojne są tylko jednym z elementów systemu obronnego państwa. Po powrocie z Waszyngtonu rzeczywiście otrzymałem propozyc-ję dowodzenia GROM.
Nadzoruje Pan teraz działania naszych "specjalsów" z poziomu Centrum Operacji Specjalnych. Od stycznia będzie Pan dowodził operacjami specjalnymi w ramach Sił Odpowiedzi NATO?
W obliczu wydarzeń za naszą wschodnią granicą to ważne, że właśnie polski generał będzie dowodził Komponentem Operacji Specjalnych Sojuszu w ramach Sił Odpowiedzi NATO w 2015 roku. To nobilitacja i osiągnięcie całych naszych sił zbrojnych - nie tylko wojsk specjalnych, ale i na forum NATO.
Tak zwane "zielone ludziki" znane z Ukrainy byłyby w stanie zagrozić Polsce?
Polska jest bezpieczna, nasze siły zbrojne posiadają odpowiedni potencjał, by przeciwstawić się "konfliktom hybrydowym". My nie obudziliśmy się dziś. Od lat na siły zbrojne przeznaczamy niemal 2 proc. PKB rocznie, zwiększając sys-tematycznie potencjał obronny. Pamiętajmy również, że jesteśmy członkiem NATO, najpotężniejszego sojuszu polityczno-wojskowego.
Głośno było jednak o słowach Putina, który mówił, że jeśli Ros-janie tylko zechcą, to w dwa dni będą w Warszawie. Nie powinno nam to zmrozić krwi?
Nie chcę wchodzić w polityczne dywagacje, ale specjaliści zajmujący się problematyką konfliktów podkreślają, że rosyjska propaganda ma na celu budowanie poparcia społecznego i dumy narodowej. Musimy słuchać tych słów uważnie, ale niekoniecznie traktować je dosłownie.
Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!