Wejście do różowej, miejskiej kamienicy, w której od dwóch tygodni mieszka rodzina Stawarskich prowadzi wprost z chodnika ulicy Słowackiego.
- To nasz nowy dom - szeroko uśmiecha się pani Janina, otwierając drzwi mieszkania.
Z przestronnego korytarza wchodzi się do pokoju Patrycji, 20-letniej gorliczanki, która półtora roku temu miała wylew i została sparaliżowana. To z myślą o niej mama zaczęła walkę o nowe mieszkanie. Z pomocą przyszedł burmistrz Rafał Kukla. Jak rok temu obiecał na naszych łamach, tak słowa dotrzymał. Rodzinie przyznano z zasobów miejskich trzypokojowe mieszkanie komunalne.
Patrycja wreszcie ma swój pokój
Do tej pory Patrycja dzieliła swój pokój w starym domu przy Broniewskiego z dwójką siostrzeńców. W nim uczyła się, spała, ćwiczyła z rehabilitantką. Teraz niewielki pokój, w którym mieści się specjalistyczne łóżko, komoda i szafa to jej królestwo. To przytulne pomieszczenie z dużym oknem wychodzącym na ul. Słowackiego.
- Lubię przez nie patrzeć na dzieci, które tędy chodzą do szkoły, na osoby, które spacerują w kierunku miejskiego parku - mówi. - Latem sama będę jeździć tam z mamą na spacery - planuje dziewczyna.
Ze swojego pokoju przez szerokie drzwi Patrycja swobodnie może przemieszczać się czy to do kuchni, czy też do pokoju, który zajmuje jej mama i brat Kamil.
Tak kiedyś wyglądały Gorlice! [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]
- Święta były jeszcze na walizkach, ale jakże szczęśliwe, bo w wymarzonym mieszkaniu - mówi pani Janina. - Proszę spojrzeć - wskazuje na sufit - nawet lampy jeszcze nie zdążyliśmy założyć - śmieje się.
W trzecim pokoju, naprzeciw pokoju Patrycji, mieszkają siostra Urszula i siostrzeńcy. W końcu korytarza jest łazienka.
- Co prawda pralkę trzeba było zamontować w kuchni, ale dzięki temu łazienka jest tak ustawna, że swobodnie wjeżdżamy tu z wózkiem, by wykąpać Patrycję - tłumaczy mama dziewczyny.
Z ulicy Słowackiego wszędzie jest blisko
Dzisiaj Patrycja mimo tego, że jest osobą niepełnosprawną, jest przede wszystkim uśmiechniętą 20-latką. Marzy, by latem móc wychodzić z mamą na spacery, by wreszcie uczestniczyć w miejskich imprezach kulturalnych, chodzić na koncerty.
- Raz wybrałyśmy się na taki na Rynek z Ulą i mamą, gdy jeszcze mieszkałyśmy na Broniewskiego - wspomina Patrycja.
Kobiety chciały sprawić córce i siostrze przyjemność. Wypadło słabo. Zanim zwiozły Patrycję na tym żelastwie z górki przy Broniewskiego, były już mokre. Potem był marsz do Rynku.
- Mama tak się zmęczyła, że postanowiła wrócić do domu jeszcze zanim zaczął się koncert. My postanowiłyśmy zostać - wspomina pani Urszula.
Impreza rzeczywiście bardzo się Patrycji podobała, gdyby nie fakt, że w drodze powrotnej wracające z koncertu kobiety dopadła prawdziwa ulewa. Przemoczone do suchej nitki na długo wyleczyły się z wyjść na miasto.
Teraz ma być inaczej, bo przecież z ulicy Słowackiego do Rynku, gdzie latem toczy się życie kultutralne miasta, jest zaledwie kilkaset metrów. Blisko stąd też do przychodni, kościoła, biblioteki, miejskiego parku, a w razie potrzeby, by gdzieś dojechać, również do przystanku autobusowego.
To ważne, gdy Patrycję trzeba zawieźć do lekarza, zrobić okresowe badania, gdy ma do niej dojechać pielęgniarka, by zmienić opatrunki.
- Nie musimy się już martwić, czy damy radę wyjść z Patrycją, czy też nie, bo pada deszcz. Nie trzeba przedzierać się przez zaspy z łopatą, by odśnieżyć dojazd do domu. To ogromna ulga - mówi pani Janina.
Los zabrał jej sprawność, ale nie zabrał marzeń
Kiedy 21 lipca 2016 roku rodzice Patrycji usłyszeli głuchy huk dobiegający z prowizorycznej łazienki, zamarli ze strachu.
- Córka leżała w bezruchu na posadzce - opowiada z drżeniem w głosie pani Janina.
Patrycja wspomina, że słyszała co się dzieje wokół niej, ale że nie była w stanie wykonać żadnego ruchu. Wie nawet, że mama z nerwów nie mogła przypomnieć sobie numeru na pogotowie, ale w końcu zadzwoniła. Potem usłyszała zbliżającą się syrenę ambulansu.
W szpitalu po serii badań wyszło na jaw, że młoda dziewczyna doznała wylewu. Lekarze nie dawali jej większych szans na ocalenie.
O powadze sytuacji zorientowali się wtedy, gdy lekarze powiedzieli, że powinni pożegnać się z córką, bo w każdej chwili może odejść.
- Daliśmy wtedy na mszę, ale w głębi serca czułam, że moje dziecko jeszcze z tego wyjdzie - wspomina z rozrzewnieniem kobieta.
Rzeczywiście Patrycja była silna i przetrwała kryzys. Niestety wylew wywołał paraliż. Dziewczyna wylądowała na wózku inwalidzkim.
Od tej pory świat Patrycji ograniczał się tylko do czterech ścian i widoku, który rozpościerał się za oknem.
- Żeby zabrać Patrycję do lekarza, do miasta na zakupy, czy nawet jakąś miejską letnią imprezę, trzeba było nie lada się natrudzić - opowiada Urszula, siostra Patrycji.
Na samą myśl, że córkę i siostrę trzeba było zwieźć do samochodu członkom rodziny robiło się słabo. Nie raz wylali morze potu, zwożąc Patrycję na wózku z położonego na wzniesieniu domu, do którego nie było dojazdu, do drogi asfaltowej. Na stopnie przydomowego chodnika układali dwie deski, tak, żeby wózek bezpiecznie zjechał w dół. Jedna osoba przenosiła prowizoryczne pochylnie, druga wstrzymywała wózek.
- Najtrudniej było, gdy padał deszcz czy śnieg - opowiada pani Janina.
Choroba już na zawsze zabrała Patrycji sprawność, ale nie pozbawiła jej marzeń i planów na przyszłość. Dziewczyna mimo przeciwności losu chciała zostać technikiem żywienia i usług gastronomicznych. Nauczyciele chodzili do domu, bo musiała zdać egzamin zawodowy. Część pisemną pierwszego etapu zdała na 60 proc., praktyczną na 100 procent. Ugotowała wtedy pierogi z kaszą gryczaną, jej ulubione. Z drugą częścią egzaminu też sobie poradziła i uzyskała wymarzony tytuł.
- Warto marzyć, bo pragnienia się spełniają - podkreśla dziewczyna.
WIDEO: Nowy rok i nowe postanowienia. Psychologowie podpowiadają, jak je zrealizować
Źródło: TVN24, x-news