- Dostaliśmy natomiast informację od wojewody, by przygotować wnioski na budynki, które planujemy odbudować. W naszym przypadku są to cztery domy - te, które uległy zniszczeniu oraz te, które na razie stoją i wydają się nietknięte, ale jest duże niebezpieczeństwo, że kiedyś mogą ulec zniszczeniu na przykład przez bliskość osuwiska - wyjaśnia Janusz Fugiel, wiceburmistrz miasta.
Mimo wcześniejszych zapowiedzi, między innymi właśnie wojewody, o uproszczeniu procedur związanych z odbudową domów, na razie takowych nie ma. Jest to o tyle istotne, że w przypadku, gdy poszkodowani nie mają swojej działki, na której można by im odbudować dom, znalezienie takowej spada na gminę. To zaś pociąga kolejne problemy - nawet jeśli gminy dysponują terenem, to musi być on zakwalifikowany jako budowlany. W przeciwnym razie potrzebne są zmiany w planie zagospodarowania przestrzennego, a to - jak wiadomo - wymaga czasu. Wiceburmistrz dodaje również, że to czym dzisiaj dysponują samorządy, to tylko luźne rozważania, nikt nie zna szczegółów, nie został określony żaden punkt startowy.
- Na razie spisaliśmy porozumienie z poszkodowanymi rodzinami. Zakładam, że realizacja wraz z przygotowaniem inwestycji pochłonie około 20 miesięcy od rozpoczęcia. Kiedy ono nastąpi, na razie nie wiadomo. Zapowiedź, że domy powstaną w kilka, jest naprawdę nierealna - przekonuje. To ostanie jest o tyle istotne, że również na naszym rynku pojawiły się firmy oferujące domy w różnych technologiach, które wedle nich można wybudować w kilka miesięcy czy nawet tygodni.
- Jestem budowlańcem, wiem, że tego naprawdę nie da się zrobić szybciej z czysto technicznych powodów - dodaje wiceburmistrz Fugiel. Problem odbudowy domów dla powodzian, w naszym powiecie w największym stopniu dotyczy gminy Bobowa. Stamtąd do urzędu wojewódzkiego trafiło aż 10 wniosków.
- Mamy półtorahektarowy teren, na którym zmieści się 15 działek budowlanych. Osiem spośród nich została już na drodze losowania przypisana do poszczególnych rodzin, dwa pozostałe domy będą budowlane na działkach należących do poszkodowanych. Nadwyżka to forma zabezpieczenia się na przyszłość, gdyby doszło do podobnej sytuacji. Natura nas bowiem nie oszczędza. Czekamy teraz na porozumienie z urzędem wojewódzkim i pieniądze na rozpoczęcie. Wiadomo, że teren trzeba będzie uzbroić w media, zrobić drogi wewnętrzne, dojazdowe. Każdy dzień się liczy, bo na wszystko potrzeba czasu - dodaje Wacław Ligęza, burmistrz gminy Bobowa.
Każde z działań, które podejmie samorząd, związane jest z rozmaitymi procedurami administracyjnymi. Najprościej byłoby, żeby poszkodowani dostali pieniądze i sami we własnym zakresie budowali sobie nowe domy. Pewnie w wielu przypadkach byłoby to tańsze, bo wiele udałoby się zrobić systemem gospodarczym, a na pewno zdecydowanie szybsze. Z dotacji mogliby rozliczyć się na podstawie faktur. Takiego rozwiązania jednak nikt nie bierze pod uwagę. To gminy będą inwestorem zastępczym, po zakończeniu prac prawa własności zostaną przeniesione na poszkodowanych.
W biurze prasowym urzędu wojewódzkiego dowiedzieliśmy się, że w tej chwili Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji pracuje nad szczegółowymi przepisami, które będą regulowały wspomniane kwestie. Ile potrwają, nie wiadomo.
- Precyzyjne przepisy powstaną pewnie dopiero wówczas, gdy do ministerstwa spłyną informacje od wszystkich poszkodowanych samorządów - dodaje Monika Frenkiel, rzeczniczka urzędu. Rodziny, które straciły domy, mieszkają u bliskich lub w mieszkaniach wskazanych im przez gminy. Kilkoro wyjechało poza miejsce dotychczasowego zamieszkania. Wszyscy próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
- Mamy gdzie mieszkać i z tego się cieszymy, ale żal i tęsknota za tym, co zostało na Łąkowej, pozostał. Szczególnie rodzice. A odbudowa nowego domu? Na pewno potrwa. Niedawno podpisaliśmy w urzędzie dokument, w którym zgłaszamy potrzebę odbudowy. Wiem też, ile gromadzenia dokumentów jeszcze przed nami - mówi Agata Przyboś, gorliczanka, której rodzinny dom rozpadł się na skutek osuwającej się ziemi.