W najbliższy wtorek (28 lutego) o godzinie 20:05 w telewizji Polsat wyemitowany zostanie pierwszy odcinek siódmego sezonu Ninja Warrior Polska, w którym zobaczymy Michała Grygowicza.
- To już mój trzeci start w tym programie, z którego jestem naprawdę dumny. Będzie można zatem zobaczyć, jak profesjonalny kulturysta radzi sobie z najbardziej wymagającym torem przeszkód w Polsce – mówi Michał.
Rozsądek ponad wszystko
Michał na co dzień pracuj w Krakowie. Jestem profesjonalnym kulturystą z licznymi osiągnięciami. Od dziecka uprawia również Parkour i Freerun.
- Dwa lata temu po raz pierwszy wziąłem udział w programie Ninja Warrior Polska, by przełamać stereotyp, że kulturysta jest „sztywnym klocem”, który wychodząc po schodach łapie zadyszkę – opowiada o sobie. - Chciałem również zwrócić uwagę odbiorców na to, że perfekcjonizm jest przereklamowany, a w cenie powinien być zdrowy umiar i rozsądek. Takie wartości przekazuję podopiecznym, dzięki czemu osiągamy trwałe rezultaty i formę na lata, a nie tylko na lato – podkreśla.
W końcu musi się udać!
W pewnym sensie, tor, a właściwie potężną halę, w której nagrywany jest program, zna niemal jak własną kieszeń. Był w niej dwa razy. Zawsze z myślą o zwycięstwie, ale też z pokorą. Przy pierwszym podejściu Michała pokonały tańczące kamienie zwane też grzybkami.
- Gdy postawiłem stopę na pierwszym i poczułem, jak pracuje, to cała pewność siebie ze mnie uciekła. Straciłem skupienie – opowiadał nam. - Planowałem przejść po jednym, aż do końca. Przy trzecim, zmieniłem taktykę i postanowiłem przeskoczyć od razu na czwarty. Wybiłem się z jednej nogi za szybko i nie doleciałem do celu, przez co wpadłem do wody – wspominał.
Wyszedł z basenu i wiedział, że ostatniego słowa nie powiedział. Ninja, ja tu wrócę…
Jak pomyślał, tak zrobił
Po roku przeszedł te same eliminacje, casting i zaproszenie do studia na nagranie. Zdeterminowany i nastawiony by zajść, jak najdalej, ale ponownie z myślą, że nie wszystko musi się udać. W drugim starcie zgubił go drążek. Okazało się, że był zamocowany na sprężynach.
Powinien go złapać na ugiętych rękach. A zrobił to na wyprostowanych. Fizyki i praw nią rządzących, nie da się oszukać ani zmienić.
- Zawisłem całym ciężarem ciała – wyjaśniał nam. - Sprężyny się naciągnęły i od razu oddały. Nawet nie wiedziałem, kiedy wpadłem do wody – opisywał.
Wyszedł. Podniósł głowę . Rozejrzał się. W głowie natychmiast zakiełkowała ta sama myśl: wrócę tutaj...
Z jakim efektem - przekonamy się 28 lutego.
