Czytaj także:
W czwartek 48-letni Ś. usłyszał zarzuty: narażenia innych na niebezpieczeństwo utraty życia, stosowania gróźb karalnych i wymuszenia przemocą na strażnikach zamkowych zaniechania przez nich czynności służbowych. W środę rano wtargnął na wzgórze wawelskie autem (co jest zabronione), krążył po dziedzińcu zamkowym i groził turystom, krzycząc "Wawel jest mój!".
Dochodzenie w tej sprawie prowadzi krakowska policja pod nadzorem prokuratury. Wnioskują o areszt tymczasowy dla mężczyzny, sąd decyzję w tej sprawie ma podjąć dziś. Na razie policja zatrzymała Ś. na 48 godzin. Wczoraj przesłuchiwano mężczyznę i świadków zdarzenia.
W środę Grzegorz Ś. wjechał na Wawel od strony Podzamcza. Szli tamtędy turyści z księdzem. Gdy duchowny zwrócił 48-latkowi uwagę, ten zaczął mu wygrażać siekierą. Potem wrócił do samochodu i gwałtownie ruszył w kierunku ludzi. Strażnicy zamkowi przestrzelili mu oponę, w końcu zatrzymała go policja.
Grzegorz Ś. pochodzi z Krakowa. Ma za sobą dwa inne gwałtowne protesty. W 1999 r. kupił pod Pacanowem teren po kopalni iłów "Słupia Pacanowska" z cegielnią. Zaczął produkcję cegły. Chciał też rekultywować teren, na co uzyskał zgodę starostwa w Busku-Zdroju. Chciał zasypać wyrobisko popiołami z elektrowni w Połańcu. Mieszkańcy dwa miesiące blokowali mu drogę dojazdową do cegielni, obawiając się, że popiół jest radioaktywny i skazi glebę (mimo że jego skład badali m.in. eksperci z krakowskiego Instytutu Fizyki Jądrowej).
Starosta zgodę wycofał, jednak po kilku latach walki i odwołań ostateczna decyzja z marca 2003 r. była pozytywna dla Ś. "Wojna o popioły" wywoływała ogromne emocje. W 2003 roku nieznany sprawca podpalił cegielnię. Straty wyniosły 350 tys. zł. W efekcie fabryka padła. Ś. musiał zwolnić kilkudziesięciu pracowników.
Dostał pieniądze z ubezpieczenia, jednak suma była niewielka - nie wystarczyłaby na pewno na odbudowę biznesu.
Organy ścigania uznały, że mieszkańcy, blokując drogę, nie złamali prawa. Po tej decyzji w 2007 r. zdesperowany Grzegorz Ś. próbował blokować prokuraturę w Busku-Zdroju bronami.
Protestował też przed siedzibą ubezpieczyciela ze swoim... koniem. Tłumaczył, że nie mają z czego żyć. - Czuł się poszkodowany przez urzędników i wymiar prawa. Mówił, że może kiedyś mu się uda wszystko odzyskać, a wtedy będzie bogaty - opowiada pani Marta, najbliższa sąsiadka Grzegorza Ś.
Ś. próbował też kariery samorządowej - kandydował w 2006 r. na wójta gminy Wielka Wieś pod Krakowem. Należał również do Platformy Obywatelskiej, ale kariery w partii nie zrobił - usunięto go za niepłacenie składek.
Od około sześciu lat mężczyzna mieszka na krakowskim Kazimierzu. Wśród sąsiadów ma opinię niekonwencjonalnego marzyciela bujającego w obłokach. Nieco nieporadnego. - Kiedy się tu sprowadził, miał dwa samochody, schludnie urządził mieszkanie. Potem auta musiał sprzedać, przygasł, coraz częściej w jego drzwiach pojawiali się komornicy - relacjonują sąsiedzi Grzegorza Ś.
"Szaleniec z Wawelu" miał szukać nowych sposobów na życie: a to odkrywał w sobie "talent bioenergoterapeutyczny", a to brał się za pisanie scenariuszy.
Grzegorz Ś., według słów sąsiadów, jest rozwiedziony, ma dwoje dorosłych już dzieci. Mieszka sam. Przyjaźni się z jedną sąsiadką, to prawdopodobnie od niej pożyczył auto, którym wtargnął na Wawel.
Mężczyzna ostatnio miał być coraz bardziej rozgoryczony. Coraz częściej potrzebował też pomocy: a to pożyczyć pieniądze, a to narzędzie. Ale zawsze był uprzejmy, towarzyski. - Myślę, że to po prostu słaby psychicznie człowiek, który nie wytrzymał - podsumowuje pani Marta.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+