Strzelcem, który miał odpędzić wroga, był Marcin Oracewicz, krakowski pasamonik - wytwórca pasmanterii czyli taśm, wstążek, koronek, krajek, galonów, frędzli, pomponów, ozdobnych sznurów, wisiorów czy oplatanych guzików. Był starszym cechu i członkiem Bractwa Kurkowego, a mimo prawie 50 lat cieszył się wciąż znakomitym okiem i pewną ręką. Legenda głosi, że gdy brakło mu amunicji, nabił swoją rusznicę ciężkim metalowym guzem oderwanym od własnego żupana i tym właśnie pociskiem zabił rosyjskiego dowódcę.
Czas był wówczas niespokojny. 29 lutego 1768 roku w Barze na Ukrainie szlachta zawiązała konfederację. Wzywała ona "prawowiernych chrześcijan katolickich rzymskich" do walki, aby "wiary świętej katolickiej rzymskiej własnym życiem i krwią (...) bronić". "Sprzysiężonymi rycerzami" mogli być jedynie katolicy, "lutrzy, kalwini i syzmatycy" nie mogli się przyłączyć. Mimo że konfederacja występowała przeciwko Rosji i kojarzonemu z nią królowi polskiemu, programu politycznego nie było. Ograniczono się jedynie do działań przeciwko królewskim reformom i marzeń o powrocie do czasów saskiej szczęśliwości.
W akcie konfederacji zapisano jeszcze "Jest Bóg w Jeruzalem, jest jeszcze i prorok, który wszystkie wróży pomyślności". Prorokiem był znakomity orator, barski karmelita Marek Jandołowicz. Zagrzewani do boju przez księdza Marka, który przecież wróżył im pomyślność, barscy sarmaci rzucili wyzwanie rosyjskiej potędze.
21 czerwca do konfederacji przystąpiła szlachta z województwa krakowskiego, która zajęła Kraków oraz zamek wawelski. Do akcesu zmuszono także radę miejską, prezydenta i mieszczan Krakowa. Liczne w Polsce wojska rosyjskie zareagowały już nazajutrz, podchodząc pod krakowskie mury obronne. 1200 carskich żołnierzy szykowało się do szturmu od strony Bram Floriańskiej i Sławkowskiej. Naprzeciw nich miejsca na murach zajęli konfederaci wspomagani przez kilkudziesięciu mieszczan.
Legenda mówi, że na czele Rosjan stał gen. Iwan Panin, krewniak wszechwładnego Mikołaja Repnina, carskiego wysłannika do Warszawy, który blokował wszystkie próby reform ustrojowych, mogących osłabić dominację rosyjską. W rzeczywistości oddziałem dowodził płk Bock, który zanim ze swoimi oficerami parokrotnie przejechał przed frontem wojska, przezornie włożył pod mundur pancerz na piersi i metalowy szyszak na głowę.
Marcin Oracewicz ma wmurowaną na swoją cześć tablicę na zewnętrznej ścianie Barbakanu, ale przypuszczalnie jako starszy cechu mógł bronić baszty Pasamoników sąsiadującej z Bramą Floriańską. Wziął on na cel rosyjskiego dowódcę. Pierwszy strzał Oracewicza trafił Bocka w piersi, ale dzięki pancerzowi nie zrobił na nim większego wrażenia. Drugi uderzył w szyszak, a Bock oddał strzelcowi ukłon. Wówczas Oracewicz zerwał swój żelazny lub może srebrny guz od żupana i załadował nim broń. Jak rozpowiadano, na "charakterników", którzy potrafili zaklinać ołowiane kule, mogły pomóc jedynie pociski z żelaza, srebra lub złota. I faktycznie, trzeci strzał trafił Rosjanina w twarz. Bock zwalił się z konia, z rany polała się krew, a gdy towarzyszący mu oficerowie rzucili się na ratunek, od kul obrońców padło jeszcze dwóch z nich. Rosjanie na ten widok wycofali się, zabierając z sobą prawie 30 poległych i 60 rannych, trafionych przez obrońców.
Wojska carskie jednak nie zrezygnowały i 17 sierpnia, po nocnym ataku z trzech stron, wdarły się do miasta. Konfederaci zgodzili się skapitulować i trafili później w głąb Rosji. Władze miejskie, wskazując na fakt wymuszonego przystąpienia do konfederacji, poprosiły zwycięzców o łaskę. Rosyjscy sołdaci zdążyli jednak zrabować niektóre domy i dwa kościoły, a przy okazji zginęło kilka osób. Pięć dni później zwycięzcy nakazali władzom miasta pisemnie odstąpić od konfederacji barskiej i dodatkowo podpisać zobowiązanie, że mieszczanie nie wspomogą już więcej buntowników bronią ani żywnością. Sam Marcin Oracewicz, mieszkający dotąd w Szarej Kamienicy, po zajęciu miasta musiał opuścić na jakiś czas Kraków i - jak wspominał mu współczesny - "długo tułał się w ukryciu - dopóki rzeczy się nie uspokoiły".
Walki o Kraków trwały aż do końca istnienia konfederacji - do pierwszego rozbioru w 1772 roku, który barzanie w znacznym stopniu sprowokowali. Miasto popadło w ruinę, zniszczone przez działania zbrojne, podobnie jak Kleparz i inne przedmieścia, toczone w pobliżu przez kilka lat potyczki i walki ograniczyły handel, co znacznie zubożyło mieszczan, a jeszcze dodatkowo na krakowian spadł obowiązek utrzymywania przez kilka lat rosyjskiego garnizonu.
Nic dziwnego, że bawiący w Krakowie w 1778 roku brytyjski podróżnik napisał, że miasto wyglądało, jakby nieprzyjaciel opuścił je ledwie dzień wcześniej. Inny obcokrajowiec parę lat później zwrócił uwagę, że "Kraków jest smutnym i opustoszałym miastem. Wszystkie domy grożą zawaleniem, a żaden nie jest naprawiany. (...) Wszystkie domy są od frontu podziurawione kulami, od czasu kiedy Rosjanie oblegali w tym mieście konfederatów".
Po konfederacji barskiej zostały jednak w Krakowie liczne zabytki i legendy, w tym ta o celnym strzale, który uratował miasto, a popiersie strzelca stoi przy Celestacie. Jednak płk Bock podobno został tylko ranny w ramię i nie zginął. Ale po ponad 100 latach, gdy ekshumowano pochowanych po nieudanym szturmie rosyjskich oficerów, okazało się, że jedna z czaszek ma ślady postrzału w twarz. Kim był poległy, tego już się nie dowiemy.