Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Henryk Siwiak. Dziewiąta polska ofiara 11 września 2001 roku. Krakowianin zginął tego dnia w Nowym Jorku, ale nie w zamachu na WTC

Jerzy Filipiuk
Ewa i Henryk Siwiakowie przeżyli ze sobą 20 lat
Ewa i Henryk Siwiakowie przeżyli ze sobą 20 lat Fot. archiwum rodzinne
21 lat temu wśród ofiar ataku terrorystycznego na wieże World Trade Center było ośmiu Polaków. W Nowym Jorku tego dnia zginął jednak jeszcze jeden obywatel Polski. Henryk Siwiak był jedyną osobą 11 września 2001 roku, która zginęła w Nowym Jorku w wyniku zabójstwa, ale nie w zamachu na WTC. Przypominamy nasz archiwalny tekst sprzed sześciu lat.

Jestem zła na Amerykę, bo zabiła mi męża - mówi Ewa Siwiak, wdowa po Henryku, krakowianinie, zamordowanym w Nowym Jorku 11 września 2001 roku kilkanaście minut przed północą. Został zastrzelony, gdy szedł do nowego miejsca pracy i trafił w nieznane sobie, niebezpieczne rejony miasta. W USA był od 11 miesięcy.

Urodził się w Zagnańsku, słynącym z dębu Bartek. Mieszkał tam brat babci Ewy Siwiak, jego przyszłej żony. - Jeździłam tam na wakacje - wspomina pani Ewa.

Henryk, czyli Leszek

Na Henryka wszyscy mówili Leszek. Tak miał mieć na imię, ale jego ojciec w drodze do USC wymyślił, że zostanie Henrykiem. O prawdziwym, a raczej urzędowym, imieniu Siwiaka długo nie wiedziała nawet jego przyszła żona.

Znali się od dzieciństwa, ale parą zostali pod koniec lat 70. Ona w Krakowie mieszkała od 1971, on od 1978 roku. Pobrali się w 1981 roku. Ślub cywilny odbył się w Krakowie, kościelny w jej rodzinnym Zatorze.

- Mąż miał maturę, potem zaliczał różne kursy i zdobywał różne kwalifikacje. Zmieniał zajęcia, próbował różnych profesji. Najczęściej pracował na kolei, przy budowie trakcji, a także w firmach związanych z budownictwem, głównie prywatnych. Budował między innymi wieżę w Sanktuarium w Łagiewnikach - wspomina jego żona.

Ewa Siwiak jest doktorem nauk przyrodniczych. Na UJ spędziła 18 lat jako pracownik naukowy, prowadziła badania z biologii komórki. Pracowała też w Polskiej Akademii Nauk. Była jednym ze współzałożycieli SP im. Piotra Michałowskiego TSSP w Krakowie, w której przez dwa lata uczyła. Od 1999 roku jest nauczycielką w Zespole Szkół Społecznych nr 3 STO na os. Dywizjonu 303 w Nowej Hucie. Uczy biologii i geografii. Jest jednocześnie wicedyrektorem tej placówki ds. gimnazjum. Jej i Henryka córka, Gabriela, ukończyła Akademię Rolniczą (mieszka w Hiszpanii), a syn Adam studiuje psychologię na UJ.

- Żyliśmy skromnie, ale godnie. Jak większość inteligenckich rodzin w tym kraju. To nie brak pieniędzy wygnał męża z Polski, choć chciał poprawić warunki ekonomiczne bytu rodziny. Jeśli mężczyzna nie spełnia się zawodowo, próbuje przynajmniej realizować aspiracje finansowe - podkreśla pani Ewa. I dodaje: - Wyjechał także dlatego, że był niespokojnym duchem, a ponadto usilnie zapraszała go siostra Lucyna, która kilka lat wcześniej wylosowała kartę stałego pobytu w USA.

Do Nowego Jorku wyjechał w październiku 2000 r. Początkowo mieszkał u Lucyny w Queens, potem wynajmował lokum u Polki z Krakowa.

W USA imał się różnych zajęć, pracował na budowach. Odłożone pieniądze co miesiąc przysyłał żonie. Myślał, żeby kiedyś sprowadzić najbliższych do siebie. Nie pił alkoholu, nie miał zbyt dużego grona znajomych. Uchodził za samotnika. Uwielbiał wieczorami spoglądać na ocean.

11 września pani Ewa o zamachu na WTC dowiedziała się, gdy wróciła z pracy do domu. Wkrótce zadzwonił Henryk. - Powiedziałam mu, co się stało. On nie miał pojęcia, co zaszło. Był zaskoczony, ale przypuszczam, że nie ogarniał całej grozy sytuacji. Mówił mi, że był w biurze pośrednictwa pracy, jednak nic mu nie zaoferowano. Komunikacja nie działała, więc do domu wrócił na piechotę. Włączył telewizor, ale nie działał. Radziłam mu, żeby nie opuszczał domu. Powiedział, że nie wyjdzie - opowiada Ewa Siwiak.

Tak o tragicznych wydarzeniach w Stanach Zjednoczonych informowały 22 lata temu gazety z całego świata.

22. rocznica zamachów na World Trade Center. Relacje mediów ...

Telefon z agencji pracy

A jednak wyszedł. Prawdopodobnie dostał telefon z agencji, że nadarza się okazja zatrudnienia w supermarkecie Pathmark przy 150 Albany Avenue na Brooklynie.

- Henryk uważał, że praca jest po to, by ją podejmować - mówi pani Ewa. - Gdy trafiało mu się zajęcie, to pracował, gdy nie, to go szukał. Był bardzo pracowitym człowiekiem.

Przed wyruszeniem w nieznany mu rejon Nowego Jorku swego lokatora ostrzegała Anna. „Panie Henryku, niech pan tam nie jedzie. Tam jest czarno” - cytuje jej słowa pani Ewa.

Miała powody tak mówić. Afroamerykańskie getta, strzelaniny i napady, gangi i narkotyki - to wszystko sprawiało, że było tam bardzo niebezpiecznie.

Wyszedł z domu wieczorem. Plan metra pożyczył od Anny. Wysiadł przy Utica Avenue, skąd do sklepu było aż 6 km. Prawdopodobnie nie wiedział, że Albany Avenue ciągnie się przez pół Brooklynu. Kiedy w końcu doszedł do tej ulicy, zamiast na południe, skręcił na północ. Znalazł się między Fulton a Decatur Street, gdzie strach iść nawet w biały dzień.

Tamtego wieczoru Mona Miller, mieszkająca przy 121 Decatur Street, słyszała głosy kilku kłócących się mężczyzn. Polak słabo znał angielski. Padły strzały (policja znalazła siedem łusek). Henryk został trafiony w klatkę piersiową kulą wystrzeloną z pistoletu kaliber 0,40. Jego torbę znaleziono na schodkach prowadzących do budynku przy 119 Decatur Street.

Ślady krwi wskazywały, że ranny Polak próbował szukać pomocy przez domofon. Jedna z mieszkanek zeznała, że bała się otworzyć drzwi. Henryka znaleziono martwego na chodniku.

Sprawców morderstwa nie wykryto, choć za udzielenie informacji, które pomogłyby w ich ujęciu, 10 tysięcy dolarów oferował departament policji nowojorskiej, a 2 tysiące organizacja Crime Stoppers (Stop Przestępczości). Nie ustalono też motywów zbrodni.

Siostra Henryka ma odważną teorię na temat przyczyny jego śmierci. Jej zdaniem, mężczyzna ubrany w moro (lubił w nim chodzić, bo uważał za bardzo wygodny), niemający typowo słowiańskiej urody, z ciemnymi włosami i jasną karnacją, raczej przypominający Araba lub kogoś z Bliskiego Wschodu, mógł tego dnia - po zamachu na WTC - wydać się podejrzany, a nawet wzięty za terrorystę.

Żona Henryka w swoich rozważaniach idzie w innym kierunku.

- Jest noc, a wtedy trudno zobaczyć czyjąś karnację. Po zamachu wszystkie służby, policja i pogotowie ratunkowe są na Manhattanie. A na peryferiach, gdzie znalazł się mój mąż, porządku nie pilnuje nawet pies z kulawą nogą. Jacyś ludzie widzą faceta w moro, który coś mówi, nie rozumie angielskiego, może sięga do kieszeni, żeby pokazać, kim jest lub gdzie się chce dostać. I wtedy strzelają do niego. A może było jeszcze inaczej. W takich dzielnicach inicjacją gangsterską może być zabicie człowieka. Nie samotnie, bo wtedy nie można tego udowodnić, ale w grupie. Zabija się byle kogo, nieważne, czy ma roleksa na ręce, czy jest biedakiem. Strzały - i w nogi. Ta druga teoria wydaje mi się nawet bardziej prawdopodobna, choć policja nie wyklucza niczego.

O śmierci męża dowiedziała się na drugi dzień. Henryka, po wielu dniach, zidentyfikowała - i to tylko ze zdjęcia zwłok - jego siostra. Urna z jego prochami spoczywa na Batowicach.

Miała nadzieję, że to pomyłka

- Przez dłuższy czas mieliśmy jakąś irracjonalną nadzieję, że to jakaś pomyłka, nieporozumienie, że ktoś mógł mieć jego dokumenty, że może miał wypadek lub się zgubił. Dlatego zdarzało mi się dzwonić do niego, żeby sprawdzić, czy wrócił do domu - wspomina pani Ewa.

I dodaje: - Po śmierci męża poradziłam sobie, bo jestem samodzielna do bólu. Musiałam pracować i zajmować się dziećmi. Nie miałam czasu zastanawiać się, jak się czuję. Czasami tą wymuszoną samodzielnością byłam zmęczona, ale dałam radę. Zostałam sama. Dlaczego? Może zapłaciłam cenę za wierność sobie i pamięci Henryka, za troskę wobec dzieci.

W USA nigdy nie była i zarzeka się, że nie będzie. Amerykańska instytucja powołana do pomocy ofiarom przestępstw przekazała jej 668 dolarów i 16 centów. - Tyle dla Stanów Zjednoczonych wart był mój mąż - mówi z ironiczną goryczą pani Ewa.

Ofiary zamachu
Wśród 2973 osób, które zginęły w wyniku zamachu w USA 11 IX 2001, było ośmioro Polaków. Wszyscy urodzili się w Polsce, wszyscy zginęli w Nowym Jorku, wszyscy w północnej wieży Twin Towers, czyli jednej z dwóch najwyższych i najbardziej charakterystycznych wież z kompleksu siedmiu budynków, tworzących razem World Trade Center na Dolnym Manhattanie.
Byli to:

  • Anna DeBin
  • Maria Jakubiak
  • Dorota Kopiczko
  • Gina Sztejnberg
  • Jan Maciejewski
  • Łukasz Milewski
  • Józef Piskadło
  • Norbert Szurkowski
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Henryk Siwiak. Dziewiąta polska ofiara 11 września 2001 roku. Krakowianin zginął tego dnia w Nowym Jorku, ale nie w zamachu na WTC - Dziennik Polski

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska