Raz na miesiąc, borykając się z korkami, podjadę pod tanksztelę przed "oszołomem", gdzie paliwo najtańsze i wlewam jednorazowo równowartość telewizora lub pięciu odtwarzaczy DVD. Spoglądam wtedy ironicznie w kierunku Emiratów Arabskich i jedyna radość jaka mi została, to darmowe mycie szyb i reflektorów. Słowem, mam typowe dla Polaków powody, by na pieszych i cyklistów patrzeć z wyższością, a czasami wręcz z nienawiścią.
Jednak - o dziwo - nie! Patrzę na nich z sympatią, a czasami nawet z zazdrością. W końcu wiele jeżdżących po Krakowie rowerów więcej jest wartych od mego czterokołowca, a niezbyt męskie stroje rowerzystów też mi nie przeszkadzają, choć ciągle nie wiem, dlaczego w kroku mają taką, chyba niewygodną, wkładkę. Zazdroszczę też pieszym. Przede wszystkim dlatego, że przemieszczają się po mieście szybciej niż zmotoryzowani.
O prawa cyklistów upominać się na łamach nie muszę, bo radzą sobie coraz lepiej i mają skuteczniejszy lobbing niż wielu czołowych polityków w mieście. Co rusz nowy fragment asfaltu przydzielany jest na wyłączność rowerzystom, a miejsc parkingowych (o zgrozo bezpłatnych!) mają już więcej niż dwuślady. Jednak pieszym współczuję, bo choć jest ich w mieście najwięcej, to o swoje prawa (nam, kierowcom przeciwstawne) walczą mizernie.
Oto wczoraj z satysfakcją i dumą godną lepszej sprawy władze miasta oddały pieszym fragment Pijarskiej, Krupniczej i praktycznie całą Grodzką. Czy na pewno pieszym? Obawiam się, że piesi, tak jak wcześniej slalomowali wśród aut, tak teraz będą meandrować wśród kawiarnianych stolików. W praktyce przecież temu właśnie służy ów ukłon w stronę pieszych.
Chodniki będą kawiarniami i ciągami sprzedaży wszelkiego badziewia, a piechociarze będą szlifować bruk uliczny. Więc jedyną korzyścią stąd płynącą będą wpłaty do miejskiej kasy z tytułu dzierżawy chodników, regulowane przez knajpiarzy i sklepikarzy.
Zamykanie dla samochodów ulic w miastach zabytkowych i przez turystów obleganych to rozwiązanie rozsądne, jednak pod warunkiem, że wokół pieszych enklaw istnieją parkingi. Zajrzyjcie do Brugii, Wenecji, do historycznego centrum Wiednia, Brukseli, Pragi, Amsterdamu. Jest gdzie parkować - ulice przeznaczone pieszym cieszą spacerowiczów.
W dodatku egzekwowanie zakazów wjazdu dla postronnych, pilnowanie stałych mieszkańców z ich zezwoleniami i tzw. dostawców towarów w wyznaczanych godzinach to też w Krakowie niedoskonała praktyka. Inwalidzki znaczek na samochodzie lub tłumaczenie strażnikom i policjantom, że właśnie podjeżdżamy pod hotel z bagażami zwykle wystarcza. Zresztą, czy można liczyć na służby, których funkcjonariusze jeżdżą ostatnio po mieście samochodami (prywatnymi - fakt!) z trzema (!!!) promilami we krwi?
Podejrzewam, że gdyby urzędnicy miejscy rezydowali poza ścisłym centrum Krakowa, obręb Plant byłby już dawno uwolniony od samochodów, a centralni (staromiejscy) krakowianie i turyści mieliby święty spokój. Na razie zamykamy ulice metr po metrze i cieszą się z tego chyba tylko sprzedawcy oscypków, precli oraz skamieniali ze zdziwienia mimowie.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+