Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Igor Klaja: 4F podbije Amerykę

Maria Mazurek
Igor Klaja
Igor Klaja fot. Andrzej Banaś
Kiedy był dzieckiem, jego sekcja tenisa została zamknięta. Rodziców nie było stać na prywatne lekcje. To był koniec marzeń o karierze sportowca. Dziś Igor Klaja, twórca marki 4F, ubiera sportowców, nie tylko z Polski.

Założył Pan firmę z pasji do sportu czy chłodnej biznesowej kalkulacji?
Zdecydowanie zaczęło się od pasji. Jako dziecko w rodzinnych Kielcach trenowałem tenis. Nie chcę powiedzieć, że profesjonalnie, ale treningi miałem po dwa razy dziennie, o ekstremalnych czasami porach, piątej rano albo 23 wieczorem. Niestety, musiałem z nich zrezygnować. Potem, jak założyłem firmę, na jakiś czas w ogóle przestałem się ruszać, poza sporadycznymi wyjazdami na narty. Liczyło się, żeby firma się rozwijała. Myślałem, że praca daje mi wszystko, czego potrzebuję, że jest całym moim życiem. Osiem lat temu spojrzałem w lustro i przeraziłem się, jak wyglądam. I powiedziałem sobie: chłopie, weź się w garść. I od tego czasu uprawiam sport regularnie. Nawet wczoraj wróciłem do domu o 1.30 w nocy, z perspektywą, że za chwilę muszę wstać. Ale i tak zabrałem się za krótki trening. Nie odpuszczam.

Tenis przestał Pan uprawiać, bo się znudził?
Każdy dzieciak trenujący sport po dwa razy dziennie marzy, by zostać zawodowym sportowcem. Nie byłem wyjątkiem. Ale powiedzmy sobie wprost: z moimi warunkami fizycznymi wiele bym nie osiągnął. Jednak koniec moich treningów wynikał z czegoś innego. I był dość brutalny. Po transformacji, w 1991 czy 1992 roku, przyszedł trudny czas dla sportu. Moja sekcja została rozwiązana, a rodzice nie mogli opłacić mi prywatnych lekcji.

W domu się nie przelewało?
Nie. Dlatego studiując w Wyższej Szkole Handlowej w Krakowie, musiałem zarobić na podstawowe potrzeby, na czesne. Będąc na pierwszym roku, zatrudniłem się w nieistniejącym już sklepie sportowym przy Szewskiej. Syn właściciela szył polary i śpiwory do tego sklepu. Widząc, że produkty się sprzedają, nieśmiało zaproponowałem mu dystrybucję ich do innych sklepów w Polsce. Zaufał mi i tak wszystko się zaczęło.

Został Pan przedstawicielem handlowym?
Coś w tym stylu. We dwóch przepracowaliśmy kilka lat. Ale że praca była ciężka - po kilkanaście godzin dziennie - kolega w końcu miał dość. I wycofał się z interesu. Zostałem sam. Nawiązałem współpracę z kolejnymi szwalniami szyjącymi dla mnie polary, śpiwory. Sprzedawałem je po sklepach sportowych w całej Polsce. Firma coraz bardziej się rozwijała.

Przełomowy moment?
W 1999 roku nastąpiły spore zmiany na rynku, pojawiające się w Polsce hipermarkety przeżywały swój rozkwit. Zacząłem sprzedawać odzież swojej najstarszej marki, Outhorn, do dużych sieciówek: Tesco, Carrefoura, Geanta. Początki były trudne. Inna skala, inne ryzyko. Ale właśnie ta współpraca stworzyła mi możliwości prawdziwego rozwoju.

Mimo to wkrótce znów skupił się Pan na sprzedaży detalicznej.
Przeczuwałem, że wkrótce rynek sprzedażowy się zmieni, a ludzie wrócą do specjalistycznych sklepów.

Intuicja?
Intuicja i obserwacje, które czerpałem z podróży za granicę. Koniec "hipermarketowego szału" jest typowy dla bardziej dojrzałych rynków. Wiedziałem, że aby się rozwijać, muszę założyć własne sklepy. W 2007 roku powstał pierwszy sklep 4F.

Teraz ile ich jest?
W Polsce 150. Eksportujemy też ubrania do zagranicznych sklepów odzieżowych. Jesteśmy w prawie wszystkich krajach europejskich.

Ilu Pan ludzi zatrudnia?
Z pracownikami sklepów - ponad tysiąc.

Zaczynał Pan bez kapitału, teraz nie ma Pan czterdziestki, za to firmę wartą... ile? Miliard?
Ostatnio nie szacowaliśmy jej wartości. Jakbyśmy chcieli wchodzić na giełdę, wtedy byśmy musieli.

A chcielibyście wejść?
Na razie nie. Giełda nie jest celem, ale środkiem do tego, by uzyskać finansowanie na dalszy rozwój. A na razie radzimy sobie bez tego.

Większość Polaków usłyszała o was w 2010 roku, kiedy po raz pierwszy ubraliście polskich olimpijczyków. W Vancouver.
Zaczęło się od współpracy z Polskim Związkiem Narciarskim, w 2007 roku. To było piękne uczucie - oglądać Adama Małysza zdobywającego medale w naszym kombinezonie. Współpraca z narciarzami układała się tak pomyślnie, że wkrótce udało się też zostać partnerem Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Po przygotowaniu kolekcji na zimowe igrzyska olimpijskie w Vancouver zrobiliśmy też kolekcję na letnie igrzyska w Londynie. To był pierwszy raz w historii polskiego ruchu olimpijskiego po 1980 roku, kiedy polska firma ubrała naszych sportowców na letnie igrzyska.

Do kiedy macie umowę na ubieranie naszych olimpijczyków?
Do igrzysk w Korei Południowej w 2018 roku. Wygląda na to, że będziemy ubierać nie tylko Polaków. Prawdopodobnie będziemy mieć też umowy z komitetami olimpijskimi innych krajów.

Jakich?
Środkowoeuropejskich. Na razie to nie reprezentacje na miarę Włoch czy Niemiec, ale wierzę, że będzie coraz lepiej. Poza tym chcemy wychodzić ze sklepami naszej marki poza Polskę, za chwilę wprowadzimy też własną linię kosmetyków.

Ponoć chcecie podbijać też Stany Zjednoczone?
Dość niestandardowe podejście, prawda? Raczej wszyscy uważają, że lepiej wprowadzać amerykańskie marki tutaj. Ale przykład firmy Inglot, która ma swój sklep na nowojorskim Times Square, pokazuje, że się da. Że polska firma może bez kompleksów, przełamując stereotypy, wejść na amerykański rynek. Myślę, że nam się też uda. Ostatnio robiliśmy dla 4F sesję zdjęciową w San Francisco. Amerykańscy modele fantastycznie reagowali na nasze produkty, pytali, czy w Stanach można je kupić, mówili, że są świetne.

Pan ponoć nie lubi biegać. A jednak 27 września startuje Pan w półmaratonie w Wieliczce.
Bieganie jest dla mnie trochę monotonne, szczególnie jeśli ciągle pokonuje się tę samą trasę. Wolę windsurfing, tenis, snowboard, narty, longboard. Ale bieganie ma swoje plusy: jest dużo czasu, by coś sobie przemyśleć, zastanowić się nad życiem. I najważniejsze: to najprostsza forma aktywności fizycznej. Dla wszystkich. Bo dużo nie potrzeba - wystarczy koszulka, buty, skarpety. A jakby ktoś się uparł, to i bez tego da radę. Dlatego 4F zostało partnerem półmaratonu wielickiego.

Czyli go sponsorujecie?
Wstyd by był, gdyby firma zajmująca się sprzedażą sportowej odzieży, która ma swoją siedzibę w Wieliczce, nie wsparła tej imprezy. Lubimy to miasto. 4F jest obecne niemal na całym świecie, ale nasze serce jest tu, w Wieliczce. I dla tej lokalnej społeczności trzeba przecież coś zrobić. Już nie mogę się doczekać, bo startuje sporo osób z naszej firmy. Ludzie na różnych stanowiskach, ci, którzy na co dzień żyją bieganiem, i ci, dla których to będzie pierwsza przygoda. Ale to jest piękne w bieganiu, że każdy na mecie jest równy. Nieważne, że ktoś ma 16 lat, a inny - 64. Staniemy za metą i wymienimy doświadczenia. Że ktoś miał kryzys na 5 kilometrze, a ktoś na 18. Nic tak nie integruje jak sport.

Pan sprawia wrażenie dość skromnego człowieka. Takiego, któremu nie odbiło.
Może dlatego że to, co robię, naprawdę sprawia mi satysfakcję. Motywacja ekonomiczna jest konieczna, ale staram się być po prostu dobrym pracodawcą. Wiem, że praca to spora część życia, chcę więc, żeby moi pracownicy przychodzi tu z przyjemnością, żeby czuli, że jesteśmy zespołem. Dlatego z moimi współpracownikami mówimy sobie po imieniu, staram się nie stwarzać sztucznego dystansu.

Da się wyczuć, że nie panuje tu atmosfera terroru.
Wie pani: hierarchia zawodowa musi istnieć, to jasne. Ale nie widzę potrzeby, żeby stwarzać sztucznie nieprzyjemne sytuacje po to, by na nich budować swój autorytet. Wolę być oceniany po tym, ile mi się udało, a nie ile osób zastraszyłem.

Czemu udało się akurat Panu?
Myślę, że udało się właśnie przez sport. Tenis nauczył mnie ciężkiej pracy, wytrwałości, systematyczności, dobrej organizacji. Przydało się w biznesie. Dlatego każdemu dzieciakowi życzę takiej przygody ze sportem. Tego, żeby przeżył radość wygranej i smak goryczy, kiedy przegrywa. To hartuje.

Co Pana w Polsce wkurza? Za wysokie podatki? Biurokracja?
Skoro ktoś ma płacić wysokie podatki, to znaczy, że go na nie stać. Każdy traktowany jest przecież równo. Jedyne zastrzeżenie, jakie mam, to że przepisy są czasem niejasne. Bywa, że nie wiadomo, jak je zinterpretować, czy coś można, czy czegoś nie można. Co do reszty - przyjmuję z pokorą.

Dziwne podejście.
Nie ma co marudzić. Zamiast myśleć, co Polska może dla mnie zrobić, wolę skupić się na tym, co ja mogę zrobić dla Polaków. A że w życiu mi się udało, na szczęście mogę dać coś innym od siebie.

Co wiesz o Krakowie? WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE!"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska