Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Izu: Idę po tytuł mistrza świata wagi ciężkiej. Teraz tańczę, ale potem będę niebezpieczny

Artur Gac
Izu Ugonoh w „Tańcu z gwiazdami”.  Polak pochodzenia nigeryjskiego, mistrz świata amatorów w formule K-1, sześciokrotny mistrz Polski w kick-boxingu
Izu Ugonoh w „Tańcu z gwiazdami”. Polak pochodzenia nigeryjskiego, mistrz świata amatorów w formule K-1, sześciokrotny mistrz Polski w kick-boxingu Sylwia Dąbrowa
Z Izu Ugonohem, polskim pięściarzem wagi ciężkiej, który ma „papiery” na wielką karierę - rozmawia Artur Gac. Izu występuje teraz w programie telewizyjnym „Taniec z gwiazdami”, ale w listopadzie ma boksować w Tauron Arenie na Polsat Boxing Night.

Gratuluję świetnie zatańczonej cza-czy w rytm „Smooth Criminal” Michaela Jacksona, z partnerką Hanną Żudziewicz. Już czuje się Pan tancerzem?
Ależ skąd, nie mam wprawy, bo czym są pojedyncze próby z czasów szkoły, czy odtańczony polonez na studniówce, z występami przed całą Polską?

To ciekawe, bo słyszałem, że należy spodziewać się wytrawnego uczestnika, który jest w stanie dojść do finału „Tańca z gwiazdami”.
Nie mam doświadczenia, ale zamierzam wygrać. Każdy dzień nauki tańca jest dla mnie wyzwaniem. Staram się przyswoić jak najwięcej, a przy tym świetnie się bawić. Taniec kojarzy mi się z poczuciem rytmu i interakcją między partnerami, a mniej z czystą dyscypliną i precyzją w stawianiu kroków.

Przed rozpoczęciem programu pobierał Pan prywatne lekcje?
Nie, nie chciałem nabrać złych nawyków. Paru znajomych namawiało mnie na taki krok, ale wolałem nie komplikować zadania partnerce. Po co narażać się na zarzut, że zepsuł mnie jakiś amator? Wiem z doświadczenia w boksie, że każdy trener ma nieco inne wymagania i filozofię pracy.

Co jest najtrudniejsze na parkiecie?
Myślę, że zdyscyplinowanie. Zawsze lubiłem tańczyć w pojedynkę, gdy nie trzeba trzymać się układu, lecz można pozwolić sobie na pełen freestyle. Tymczasem tu trzeba dać się okiełznać tancerce i nie wychodzić poza pewne ramy.

Znakiem rozpoznawczym legendarnego pięściarza Muhammada Alego było przebieranie nogami w powietrzu. Teraz może Pan przeniesie do ringu jakąś nieszablonową technikę poruszania?
Trener Kevin Berry stwierdził, że tańcem poprawię pracę nóg, która zresztą już jest całkiem dobra. Nie mam nic przeciwko, aby taka forma aktywności wpłynęła pozytywnie na mój rozwój sportowy.

Zanim Pana siostra Osi wygrała program „Top Model”, była przedstawiana jako siostra sportowca Izu Ugonoha. Teraz można usłyszeć, że uczestnikiem „Tańca z gwiazdami” jest brat Osi.
To prawda, Osi zyskała wielką popularność, od roku pracuje jako modelka w Warszawie, ale nie mam z tym żadnego problemu. Osi ma zdecydowanie więcej fanów, lecz ja też jestem rozpoznawany, jako pięściarz.

Pana decyzja o występie w „Tańcu z gwiazdami” podzieliła środowisko pięściarskie. Przeważają opinie, że po udanym sportowo 2015 roku powinien Pan pójść za ciosem, a nie odkładać boksu na boczny tor na kilka miesięcy.
Uważam, że obecne skupienie na tańcu nie odbije się negatywnie na boksie. Jestem już na takim etapie kariery, że nie muszę toczyć pięciu walk w roku. Jeżeli w drugim półroczu wejdę do ringu trzy razy, ale z przeciwnikami stanowiącymi dla mnie spore wyzwanie, będę zadowolony.

Jakie argumenty przeważyły, aby akurat teraz zamienić ring na parkiet?
Chodzi przede wszystkim o to, abym przedstawił się szerszej publiczności w naszym kraju. Kibice boksu i fani sportów walki mogą wiedzieć, kim jestem, ale dotąd nie byłem na tyle eksponowany w telewizji, aby zapewnić sobie rozpoznawalność. A zatem ten „przerywnik” w karierze, który traktuję absolutnie poważnie, ma znaczenie w budowaniu mojego wizerunku. Mając za sobą liczne grono fanów, zamierzam ruszyć z kopyta w ringu.

Jest w tym jakaś logika.
Warto zdać sobie sprawę, że życie to nie sprint, tylko maraton. Mój rozwój i kariera nie są kwestią paru miesięcy, tylko wymagają długofalowej pracy, która trwa już wiele lat.

Jak wyobraża Pan sobie „skonsumowanie” w sposób optymalny rozpoznawalności?
Umówmy się, że w dzisiejszych czasach same umiejętności sportowe często są niewystarczające. Ja znam się na swojej robocie, a skoro ludzie z najbliższego otoczenia uznali, że równolegle należy budować moją markę, zawierzyłem tej strategii. Bez niej pewnie też doszedłbym do starcia o tytuł, ale jako szerzej nieznany, jeden z wielu pretendentów.

Wówczas miałby Pan słabszą pozycję negocjacyjną.
To jeden z kluczowych argumentów. Ufam menedżerowi i promotorowi. Wierzę, że tak jak ja mam za zadanie zwyciężać w ringu, tak oni będą perfekcyjnie wykonywać swoją robotę. Załóżmy, że mógłbym powiedzieć „nie zamierzam w tym momencie tańczyć”, ale czy buntem przyspieszyłbym dojście do walki o mistrzostwo świata?

Energia aż kipi z Pana.
To dlatego, że w ostatnim pojedynku w ogóle się nie nawalczyłem. Już tydzień po grudniowej gali byłem naładowany i nie wiedziałem, co z sobą zrobić. Dla sportowca najciężej jest nie trenować, wtedy trzeba zmagać się z różnymi demonami. Mimo to bardzo optymistycznie patrzę na najbliższą przyszłość. Czuję zadowolenie z tempa rozwoju, bo tak naprawdę nie wiedziałem, jak rozwinę się po wyjeździe z Polski. Przeprowadzając się do Stanów Zjednoczonych nie przypuszczałem, że stoczę sześć pojedynków w Nowej Zelandii. Za nic nie oddałbym ostatnich dwóch lat. Przeżyłem niesamowity czas. Choć było bardzo ciężko, nauczyłem się naprawdę wiele. Diametralnie zmieniło się moje podejście do boksu. Teraz, równolegle z techniką, rozwijam inteligencję, która będzie mi potrzebna w walkach na najwyższym poziomie.

Jeden z naszych najwybitniejszych pięściarzy, nieżyjący już Zbigniew Pietrzykowski, trzykrotny medalista IO i czterokrotny mistrz Europy, miał takie powiedzenie: „Boks to nie uniwersytet, tu trzeba myśleć”.
Świetnie powiedziane, ale żeby zdać sobie z tego sprawę, trzeba przejść pewien etap. Należy dojrzeć i analitycznie popatrzeć wstecz. Jeśli chce się konkurować na najwyższym poziomie, trzeba obserwować, uczyć się i rywalizować z najlepszymi.

Za Pana karierę odpowiada nowozelandzka grupa Duco Events. Czy potrzebuje Pan współpromotora w Polsce, aby występować na galach w ojczyźnie?
Jedynym partnerem, którego teraz potrzebuję, jest telewizja. Nie zamierzam wracać do współpracy z polskimi promotorami, bo nie po to zmieniłem otoczenie, żeby wchodzić ponownie do tej samej wody.

Wszystko wskazuje na to, że wystąpi Pan 5 listopada w Tauron Arenie Kraków, na gali z cyklu Polsat Boxing Night.
To prawda, taki jest plan.

Negocjowane porozumienie z telewizją zakłada dłuższą współpracę?
Tak, ponieważ czuję się naprawdę dobrze traktowany przez Polsat. Myślę, że szefowie stacji porozumieją się z moim promotorem i od jesieni będę walczył regularnie przed polską publicznością. Jestem gotów od razu wystąpić w walce wieczoru.

Nie za odważny plan?
Jestem bardzo spragniony pojedynku, w którym będę mógł się sprawdzić. Chcę takiej walki i uważam, że świetnie sobie poradzę. Zakładam, że najpierw stoczę dwie walki z wymagającymi przeciwnikami, a w Krakowie chciałbym dostać wielki sprawdzian. Wygram i dam kibicom sporą dawkę emocji.

Ważne, żeby nie powielić błędu Artura Szpilki, który po pojedynkach z trzema „kelnerami” przyjął walkę z mistrzem świata. Zabrakło mu przeciwnika pośredniego.
Rzeczywiście, tak powinna wyglądać modelowa strategia, ale pamiętajmy, że nie odrzuca się walki o mistrzostwo świata. Osobiście postąpiłbym podobnie.

Jak ocenia Pan obecny układ sił w królewskiej kategorii wagowej?
Może to zabrzmi nieskromnie, ale patrzę głównie na swoją osobę i oceniam siebie jako jednego z najgroźniejszych „ciężkich” na świecie. Zresztą niedawno znalazłem się w gronie dziesięciu najniebezpieczniejszych pięściarzy. Nie ma w tym momencie pięściarza w czołówce rankingów, z którym stałbym na straconej pozycji.

Ta pewność siebie to efekt sparingów, które miał Pan okazję odbyć m.in. z byłym mistrzem świata Władymirem Kliczką?
Zdecydowanie tak.

W sierpniu było o Panu głośno po spektakularnym nokaucie, jaki zafundował Pan Williamowi Quarriemu. Nowozelandczyk po potężnym prawym sierpowym wypadł za liny, a Pana okrzyknięto sprawcą jednego z najbardziej brutalnych nokautów roku.
Teraz też zamierzam nokautować, więc niewykluczone, że znów będę na ustach bokserskiego świata. Zrobię wszystko, by z końcem roku udowodnić wszystkim, najpewniej w Krakowie, jak niebezpiecznym jestem zawodnikiem. Zależy mi, aby mieć opinię pięściarza dewastującego oponentów w ringu.

Podobną filozofię wyznaje mistrz świata Wilder. Amerykanin, legitymujący się imponującym współczynnikiem nokautów, chce dawać kibicom możliwie najbardziej spektakularne zakończenia walk.

Nie ukrywam, że ja również! Najpierw będę tańczył, a później chcę nokautować przeciwników. Opierając swój styl na instynkcie, będę coraz bardziej nieprzewidywalny i niebezpieczny. Za każdym razem chcę wygrywać widowiskowo przed czasem, bo nokauty są najpiękniejszą formą ukoronowania triumfu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska