Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jajka w małopolskim koszyku są takie same jak gdzie indziej, tylko dużo lepsze

Maria Mazurek
Leszek Mazan
Leszek Mazan Anna Kaczmarz
Do dziś uważam, że najpiękniejsze chwile w moim życiu były wtedy, gdy wyjmowałem z garnka gorące podgardle - wspomina Leszek Mazan, sądeczanin z urodzenia i krakus z wyboru.

Z czym panu kojarzy się Wielkanoc?

Z rzeczy wielkich?

Od nich zacznijmy.
Z dzwonem Zygmunta, który odzywa się - przynajmniej w zasadzie - tylko od wielkiego święta, ale za to jak donośnie! W końcu waży te swoje 10 ton 600 kilo. Choć nie ukrywam, że rozkoszowanie się tym dźwiękiem psuje mi świadomość, że to już nie jest największy dzwon w kraju. Bo większy jest w Licheniu. Była tam pani?

Nie.
To koniecznie trzeba tam pojechać i zobaczyć, jak wygląda królestwo króla Midasa. Nie potrafiłbym w czymś takim nawet próbować rozmawiać z Panem Bogiem.

W Krakowie są inne tradycje, inne wielkanocne klimaty. W święta od Naprawdę Wielkiego Dzwonu, książę metropolita krakowski staje przy ołtarzu w kapie przerobionej z szaty koronacyjnej cesarzowej Marii Teresy. W kapę wszyty jest kawałek sukni, na który monarchini raczyła uronić łzę podpisując w 1772 roku pierwszy rozbiór Polski. Tego uczono kiedyś galicyjskie dzieci, a wśrod nich i mojego przyszłego dziadka.

A Wielkosobotnie święcenie koszyczka zawsze w Mariackim?
Oczywiście, to tradycja, czyli rzecz w Krakowie święta. Ale muszę się przyznać, że ja z wnukami chodzę teraz z koszyczkiem (jak jeszcze raz napiszecie po warszawsku „ze święconką”, przestanę was czytać!) na stadion Cracovii. Wymyśliliśmy tę nową tradycję z byłym prezydentem Krakowa, Józefem Lassotą, na stulecie „Pasów” w roku 2006. Mam nadzieję, że w Wielką Sobotę na stadion przyjdzie gospodarz parafii Mariackiej, ksiądz infułat Dariusz Raś. W końcu jest kapelanem Cracovii i uwielbia grać w piłkę. Dla porządku odnotujmy, że poprzedni proboszcz Bazyliki, ksiądz infułat Bronisław Fidelus, jest kapelanem Wisły.

Co w tych koszykach?
Jeśli chodzi o święcenie na stadionie Cracovii to oczywiście jajka w biało-czerwone pasy.

Coś jeszcze?
Szynka i kiełbasa. Gdy byłem dzieckiem, szynek w sklepie nie było prawie nigdy, a jeśli - to tylko pod ladą. Ale zawsze przed świętami na wystawach sklepowych pojawiały się nagle, niczym wyrzut sumienia, świńskie ryje z wepchniętą między zęby cytryną. Zawsze mnie zastanawiało, skąd one się biorą, skoro w Polsce świń nie ma? I skoro na wystawach są świńskie ryje, to gdzie reszta wieprza? I jeszcze ta reglamentowana cytryna... Każda rodzina kombinowała, by zdobyć choć kawałek tego symbolu dobrobytu i zaradności: szynkę. Czasem po znajomości udawało się upolować tak zwaną „szynkę komunijną”. Czyli konserwową, w puszce, zawsze z Dębicy.

To czemu nazywała się komunijna?
Bo niezależnie od daty zdobycia trzymano tę puszke w lodówce na specjalne okazje, takie jak komunia. Albo na święta. A potem jak te święta już przychodziły, to zawsze był ten moment niepewności przy jej otwieraniu. Cała rodzina zebrana nad stołem pociągała w napięciu nosem: Śmierdzi? Nie śmierdzi? No, może trochę waniajet, ale z musztardą chyba ujdzie...

A kiełbasa?
Och, kiełbasa, uśmiech pana Boga... To chyba Bełza napisał cały poemat jak to zaproszeni na postrzyżyny Ziemowita aniołowie trafili do chaty Piasta i tam poczęstowani zostali kiełbasą tak dobrą, że kawałek zabrali ze sobą do Nieba. - Cóż to tak pięknie pachnie? - pociągnął nosem na tronie Pan Bóg.- To kiełbasy - zaszemrał święty Piotr. - Nasi byli wczoraj w Polsce, to i przynieśli...

Ha, w tym roku jak zwykle w Wielki Tygodniu chodzę po obu Kleparzach, wącham, smakuję. Ludzie, gdzie jest ta wiejska, pachnąca na milę wiejska kiełbasa? Taka w której jest dużo pieprzu i dużo czosnku. Zwłaszcza czosnku. Chciwi producenci oszczędzają na przyprawach. Czosnek dają, ale ten chiński, tańszy, kompletnie pozbawiony aromatu. „Ech, gdzież są niegdysiejsze śniegi”? Chodzę po Kleparzu i płaczę...

Jak panu brakuje prawdziwej kiełbasy to może trzeba się wybrać do Liszek? Tam dobrą robią.
Proszę pani, kiełbasa lisiecka nie jest dobra. Jest pyszna. Kiedyś premier Cyrankiewicz przyjechał do Krakowa i z przewodniczącym Wojewódzkiej Rady Narodowej (dzisiejszym wojewodą) cały boży dzień zabawiali się kielichami. Raptem premierowi przyszedł smak na kiełbasę. Wsiedli do rządowego auta i pojechali do Liszek. Na rynku Cyrankiewicz zasnął w samochodzie, a przewodniczący wysiadł i złapał pierwszego spotkanego milicjanta za guzik. - Słuchajcie no, sierżancie, gdzie tu można kupić dobrej, swojskiej kiełbasy? - Zjeżdżdaj mi stąd, ja ci pokażę nielegalny ubój! - zaryczał stróż prawa. - Ale to dla premiera - powiedział przewodniczący. Milicjant zachwiał się i wyszeptał: - O Jezu! Jeśli dla premiera, to u mojej siostry!

Sam kiedyś, w stanie wojennym, aktywnie uczestniczyłem na wsi w nielegalnych świniobiciach. Obok mnie przemywali flaki i kręcili kiełbasianym młynkiem luminarze krakowskiej nauki, medycyny i palestry. Do dziś uważam, że najpiękniejsze chwile w moim życiu były wtedy, gdy z perkoczącego na kuchennej blasze garu wyciągało się gorące, cudownie tłuste, pachące listkiem bobkowym podgardle.

Jajka w krakowskim koszyku, też spełniają jakieś specjalne wymogi?
Nie. Są takie jak w pozostałych częściach Polski, tylko lepsze. Wiadomo - wszystko w Małopolsce jest lepsze. Tyle że w naszym mieszczańskim, eleganckim Krakowie nie wszystkim przechodziło słowo „jajko” przez gardło. Adam Polewka w latach pięćdziesiątych wspominał dialog krakowskiej „pańci” z kleparską przekupką: - Gosposiu, na ile dziś ten owoc kury?

Jak Wielkanoc w Krakowie, to też Emaus .
Każdy szanujący się krakowianin musi koniecznie iść na ten odpust, od stuleci odbywający się tam, gdzie Wisła wpada do Rudawy. Niestety z roku na rok na odpustowych kramach coraz mniej tradycyjnych wyrobów, drewnianych zabawek. Przeważa chińskie badziewie. Boję się, że jak kiedyś kupię sobie tradycyjnego drewnianego Żyda, to na podstawce znajdę napis: Made in China.

Mamy w Krakowie i święto Rękawka.
Piękny obyczaj. Wziął się stąd, że dawniej po świętach Krakowianie toczyli po zboczu kopca Kraka w kierunku wygłodzonych biednych i żaków drobne pieniądze i resztki wielkanocnych potraw. Nazwa „Rękawka” pochodzi rzekomo stąd, że ziemię potrzebną do budowy grobu księcia Kraka ludzie nosili w rękawach. W rzeczywistości „Rękawka” pochodzi od czeskiego słowa „rakev” (trumna), co można interpretować jako dowód, że książę Krak był Czechem rządzącym równocześnie w Krakowie i nad Wełtawą. Podobny do krakowskiego poświąteczny festyn odbywa się zresztą w Czechach.Organizują go szewcy, stąd jego nazwa. „Fidlovaczka” czyli pocięgiel.

Co to jest pocięgiel?
Nie wie pani?! Znów ta różnica pokoleń! Pocięgiel to rzemienny pas, wiszący ongiś we wszystkich zakładach szewskich. Szewcy ostrzyli na nim noże, a jak trzeba było - to i bili nim czeladników po dupie.

***

Leszek Mazan
urodził się w 1942 r. w Nowym Sączu. Dziennikarz, publicysta, autor książek, których tematyka związana jest z Krakowem i Pragą. Znany z zamiłowania do Szwejka.
Absolwent I LO im. Jana Długosza w Nowym Sączu i Uniwersytetu Jagiellońskiego. Był kierownikiem oddziału PAP w Krakowie, potem jej korespondentem w Pradze. Redaktor Przekroju (1974 - 2000). Był szefem Kroniki TVP Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska