Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak Jim Morrison ściągnął spodnie

Przemek Franczak
Kiedy byłem, kiedy byłem małym chłopcem, hej, chciałem pić piwo w Hard Rock Cafe (nie rymuje się i trudno, w życiu nie wszystko musi się rymować). Wszyscy chcieliśmy.

Byliśmy młodzi, brzydcy i dopiero co odzyskiwaliśmy kolory po wyjściu z szaro-burej komuny. To był taki dziwny czas, kiedy nie było internetu i nikt nie znał słowa empetrójka. Czas, w którym nie było nic godnego uwagi poza legalnym piractwem. Muzykę kopiowało się na kasety w studiach nagrań, które jako te punkty usługowe, jak krawcy i szewcy, rozsiane były po mieście.

O Hard Rock Cafe nie wiedzieliśmy zbyt wiele, ale każdy je znał. Z koszulek, które czasem migały na mieście, a na które można było trafić w transportach używanej odzieży z Zachodu (kiedyś rozdawano ją za darmo w kościołach, potem w interes wmieszały się lumpeksy i było po pacierzu). Każdy chciał taką mieć, bo była jak wyznanie wiary, ale niewielu się udało.

Fetyszyzowaliśmy w każdym razie to Hard Rock Cafe jak swego czasu gospodynie domowe zachodnie proszki do prania. Dla młodych ludzi słuchających rocka i raczkującego wtedy grunge'u to był Eden. W Krakowie Noworol, Europejska i bar Czarodziej (okey, legendarne Free już wtedy działało na Sławkowskiej), a tam gdzieś szaleństwo, pijaństwo, głośna muzyka i Mick Jagger leżący na barze. Spełnienie marzeń. Sex, drugs and rock&roll. Po prostu. Tak to sobie wyobrażaliśmy.

Potem Hard Rock Cafe wywietrzało mi z głowy. Świat się zmienił, ostre brzmienia i knajpy zaczęły rozsadzać krakowskie kamienice. Nie było co prawda Jaggera, ale reszta się zgadzała. Nawet nie zauważyłem więc, kiedy HRC zjawiło się na Rynku. Dopiero ostatnio wsadziłem tam nos. Z ciekawości. I, na gitarę Hendriksa, od razu pożałowałem. Chyba jednak nie powinniśmy konfrontować dziecięcych marzeń z rzeczywistością.

Pierwsze wrażenie? Popelina. Drugie? Jeszcze większa popelina. Krzyżówka McDonalda z Empikiem, globalizacyjny bękart. Przy barze żadnych nietrzeźwych rockmanów czy emerytowanych hippisów, jeno kilku bladych młodzianów, ubranych tak, jakby przed chwilą wyszli ze sklepu Peek& Cloppenburg. Czysto, bajkowo, cukierkowo. Krajobrazu klęski dopełniały drinki po 70 złotych, Shakira - litości! - w głośnikach, i stoisko z TYMI koszulkami (i w ogóle całą odzieżową kolekcją), przy którym kręcą się tłumy turystów.

Chwalą się tam, że sieć Hard Rock Cafe jest w posiadaniu najcenniejszej kolekcji muzycznych pamiątek. Mają nawet skórzane spodnie Jima Morissona. Nie wiem, jak wyglądają inne HRC, ale zakładam, że podobnie, więc rozejrzałem się po tym krakowskim przybytku i jak Lennon mi świadkiem (jego okrągłe okulary też są na muzealnym wykazie), nie jest to miejsce, w którym Morrison wciągnąłby kreskę prosto z baru i ściągnął gacie. Ba, nawet Doda nie zostawiłaby tutaj własnych.

Zrozumiałem tam jednak, że dla mnie już na wieki wzorcem z Sevres knajpianej rozrywki pozostanie klub Piano z Brodnicy (kujawsko-pomorskie). To jest moje własne Hard Rock Cafe, z muzyką na żywo i niezwykłym klimatem. Może żaden bluesman nie podarował im nawet zaplutych organków, ale co z tego? Nie wiem, czy jeszcze działają, ale w 1993 sprzedawali tam nawet swoje koszulki. Własny egzemplarz posiałem już dawno temu, nawet nie wiem gdzie. Pamiętam za to, że kupił mi go Fedorowicz junior, dziś radny Krakowa (trzecia kadencja!), bo ja swoje pieniądze przehulałem już wcześniej. Chłopina wtedy jeszcze nie myślał o karierze politycznej, więc tańczył na stołach. I jaki był wtedy szczęśliwy!

Wszyscy byliśmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska