Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak MacPolak w Szkocji rządzi

Piotr Rąpalski
Kamila Kowalczyk z córką Mią. Zaczynała jako barmanka. Teraz w Szkocji ma rodzinę i firmę fotograficzną
Kamila Kowalczyk z córką Mią. Zaczynała jako barmanka. Teraz w Szkocji ma rodzinę i firmę fotograficzną Bruno Fidrych
Za minimalną pensję wygodnie mieszkają, ostro imprezują i jeszcze mogą coś odłożyć. Choć funt poleciał na łeb na szyję, naszym rodakom nie uśmiecha się wracać z Edynburga. Zakładają firmy, sami rządzą Szkotami. Ci, ponoć skąpi jak krakusi, już lekką ręką roboty nowym Polakom nie oddają.

Edynburg jest jak drugi Kraków. Miasto knajp, zabytków i kultury. To chyba jedyna stolica, w której krakus poczuje się jak u siebie. No, bo przecież nie w Warszawie. Problem tylko w tym, że trudno na każdym kroku nie porównywać szkockich realiów z naszą walką od pierwszego do pierwszego. Tutaj, żyje się po prostu lepiej, choć pić w pubie można tylko do 1 w nocy.

Polak na dzień dobry
Do Edynburga wybrałem się z moją dziewczyną Kasią i jej dwiema koleżankami, Martą i Agnieszką. Założyłem, że mocne szkockie piwo stłumi odgłos peplania o życiowych problemach, prawdziwiej sztuce i ciuchach. Na szczęście bardzo się nie pomyliłem. Lotnisko w Edynburgu wcale nie powala naszych Balic na łopatki. Może więcej jest tutaj bezcłowych sklepów i tyle. Podobnie jak u nas, przy wyjściu stoją taksówki tylko jednej korporacji. Inni taryfiarze muszą przemykać za ogrodzeniem. Poinformowani wcześniej o cenach, umówiliśmy sobie tutejszy przewóz osób. Za kierownicą, oczywiście po złej stronie, Polak. Z lotniska jedziemy jakieś 25 minut.

- Teraz nowym przyjezdnym nie jest łatwo. Szkoci już nie wybrzydzają jeśli chodzi o robotę na
budowie czy w pubie. Kryzys - mówi nasz kierowca, rodak z Płocka. - Tym, co tu już trochę są, żyje się dobrze. Dla mnie ważne, że nie ma korków i dziur w jezdni - śmieje się. Za kurs płacimy 20 funtów, czyli jakieś 90 zł. W sumie tyle co z Rynku do Balic. Będziemy mieszkać w dzielnicy Leith. Kiedyś były tu tylko tawerny, pijani marynarze i burdele. Od kilku lat dzielnica robi się jednak prestiżowa. Ceny mieszkań idą w górę, a znane na całym świecie restauracje otwierają tu swoje lokale.

Znajdź robotę i żyj jak król
Gości nas Kamila Kowalczyk. Mieszka na stałe w Edynburgu od dwóch lat ze swoim chłopakiem Davem, Kanadyjczykiem, którego poznała pracując jako barmanka. Mają razem dwuletnią córeczkę Mię. Marta i Agnieszka jadą do Asi Słoniny, innej emigrantki. Mamy się z nimi spotkać następnego dnia. Dostajemy z Kasią pokój dziecinny. Tonę w zabawkach, do czytania tylko "Smerfy" i "Dumbo", a z kąta spogląda na mnie wielka pluszowa krowa. Cudnie, ale barku brak.

Kamila chce nas przywitać winem, ale ostało się go tylko pół butelki. Dziewczynę oblewa rumieniec. I słusznie! Dziarsko oferuję, że skoczę szybko do marketu (dziewczyny nie pozwoliły mi kupić polskich specjałów w płynie na bezcłówce, a teraz jest lament - typowe). Niestety szybko dostaję niemalże pięścią w twarz. Okazuje się, że sklepy w Szkocji sprzedają jakikolwiek alkohol tylko do godziny 22, a właśnie minęła północ. I nie ma, że kupisz cichaczem"spod lady", bo wszyscy boją się wysokich kar.

Mimo tych "barbarzyńskich" zwyczajów Kamila zachwala Edynburg. - Tu można godnie żyć. Minimalna stawka za godzinę to 5,91 funta. Dla młodej osoby prawie 1000 funtów na miesiąc zdecydowanie wystarczy - mówi Kama. - Nie twierdzę, że życie w Szkocji jest tanie, ale na pewno bardziej adekwatne do zarobków - kwituje. Dodaje, że pomocne są tzw. "charity shops". Ludzie zostawiają tam niepotrzebne im sprzęty i ubrania. Kupują je inni. Chętnie, bo pieniądze trafiają na działalność charytatywną. I nie jest to żaden wstyd. - Tak można sobie urządzić całe mieszkanie i wypełnić szafę ubraniami. Kupisz wszystko. Zaczynając od porcelanowej filiżanki, przez odkurzacz i pralkę po szafę czy biurko. I to w bardzo dobrym stanie - zapewnia Kama.
Zrób sobie dziecko
Wszystko pięknie, ale co, jak założysz tu rodzinę? Kama odpowiada na pytanie z uśmiechem, kiedy mała Mia wspina się po niej jak alpinista. - Zasiłek w Polsce na dziecko jest śmieszny i dostaniesz go tylko wtedy, kiedy zarabiasz grosze - zauważa Kamila. - Tu dostaję od kopa taki, za który jestem w stanie kupić dziecku zapas pieluch raz w tygodniu, a to drogi interes, wyżywić je, ubrać i wyposażyć w milion zabawek. Siedziałam z moją Mimi półtora roku w domu nie pracując, a bieda nas nie przycisnęła.

Problemem jest tylko opieka nad dzieckiem. Jak w Krakowie. Żłobki są potwornie drogie. Przedszkole między 3. a 5. rokiem życia za darmo, ale działa tylko 2,5 godziny dziennie. Kamila ma warunki, aby wychowując małą, równocześnie rozwijać swoją pasję, fotografię, a z nią firmę. Jak się trafi duże zlecenie, może za nie kupić nowy sprzęt, czy pojechać na wakacje. Mieszka z rodziną w 100-metrowym mieszkaniu. Cztery pokoje, dwie łazienki, antresola. - Pełny wypas, tylko funty wywiewa przez nieszczelne okna - śmieje się Kama.

Wakacje na Majorce
Następnego dnia rano całą paczką spotykamy się w pubie Carriers. Tu jako barmanka pracuje Asia. - Pracując na "full-time", czyli ok. 40 godzin tygodniowo, jestem w stanie zapłacić za mieszkanie, robić wypasione zakupy, jedzenie i fatałaszki, oraz wylegiwać się w czasie wakacji na Majorce przez tydzień - mówi Asia. - Głupi przykład. Jedna zmiana 8-godzinna za barem i kupujesz najbardziej wypasione perfumy, a w Polsce pracujesz na to kilka dni.

Asia pierwszy raz do Szkocji przyjechała cztery lata temu zarobić. Teraz wróciła na stałe ułożyć sobie życie z chłopakiem Szkotem. - Z Chrisem mieszkamy w jednej sypialni, w drugiej współlokator. Mamy dwie łazienki, salon i kuchnię. Płacimy ok. 400 funtów - opowiada Asia. - Robimy wielkie zakupy na dwójkę raz na tydzien za ok. 60 funtów. Licząc bez alkoholu. Ale tu na to ciągle są promocje. Trzy butelki wina za 10 funtów albo krata browarów za osiem. Jeszcze dobrze nie rozkręciliśmy się w krainie kiltów, a Asia już męczy nas, abyśmy przyjechali na sierpniowy festiwal, największy festiwal w Europie.

- Jego program każdego roku wygląda jak książka telefoniczna. Poza głównym festiwalem jest festiwal jazzowy, taneczny, książki, filmowy itd. Generalnie cały sierpień to jedna wielka feta w Edynburgu - kwituje Asia. Miasto baluje wtedy do tego stopnia, że obowiązywanie licencji na sprzedaż alkoholi w pubach jest przesuwane do 3 rano, a w klubach do 5. Normalnie działa do 1. Później ludziska są siłą wyrzucani z knajp. Nic dziwnego. Jeśli ktoś popija po godzinie "W" jak "Wypad", lokal może dostać kilkanaście tysięcy funtów kary. No, ale przecież tak łatwo się na nią tutaj zarabia, więc o co chodzi?

Czas zwiedzać. Jak chyba w każdym mieście na Wyspach, również w Edynburgu królują dwupiętrowe autobusy. Tramwajów, którymi szczyci się nasze krakowskie MPK ,nie widać. Ale o dziwo, Szkoci w tym przypadku uczą się od Polaków. Wracają do pojazdów szynowych po 20 latach od ich zlikwidowania. - Próbują je upchnąć na ulicach, choć komunikacja autobusowa jest rewelacyjna. Chyba się przeliczyli - mówi Asia.

Podczas instalowania szyn na głównej ulicy miasta Princess Street i kilku innych okazało się, że trzeba przy okazji przebudować instalacje elektryczne i gazowe. Zabrakło pieniędzy. - Wszyscy Szkoci się z tego śmieją, choć to ich podatki poszły w błoto. Można znaleźć wspólne punkty polskich i tutejszych inwestycji - śmieje się Asia. Tramwaju ciągle nie ma. Centrum Edynburga jak centrum Krakowa. Zamek, park, pełno sklepów i knajp. Są żebracy, są i wolontariusze nakłaniający do wspierania biednych i ratowania wielorybów. Dziewczyny buszują po sklepach, a sprzedawczynie rzucają mi spojrzenia pełne współczucia.

Przerwy robimy sobie w pubach, gdzie próbuję raz piw z bombelkami, a raz tych ciemnych o konsystencji smoły pokrytej czapą śniegu. Pinta, 0,4 ml browaru kosztuje ok. 3 funtów. Ceny nie powalają. Niektóre krakowskie knajpy je gonią. W pubach cały czas ktoś do ciebie zagaduje. I wcale nie ma tak, że Szkoci, Anglicy i Irlandczycy tłuką się ciągle kuflami po głowach. Siedziałem ze wszystkimi przy jednym stoliku i jestem cały. - Ludzie tu są jacyś sympatyczni. Uśmiechasz się do kogoś na ulicy i nikt cię za debila nie weźmie, tylko odpowiada tym samym - mówi Kama. - Tu się grzecznie czeka w kolejce do autobusu, a nie rzuca jak dzicz na wolne krzesełko. Pan kierowca pod krawatem mówi ci z uśmiechem "do widzenia", gdy wychodzisz - dodaje.

Starsi ludzie też są inni niż w Polsce. Większość wygląda jak turyści z USA, którzy objuczeni aparatami biegają po krakowskim rynku z "bananem na twarzy". To "wina" dobrobytu i niezłego socjalu. - Nie szykują się na łożu śmierci do odejścia ze świata, ale cały czas korzystają z życia. W Polsce jest za dużo zgorzknienia - kwituje Kama.
Gdzie to święto?
W Edynburgu jesteśmy tuż przed dniem Wszystkich Świętych. Na ulicach nie widać jednak stoisk ze zniczami. Cóż, Szkocja, kiedyś skrajnie katolicki kraj, teraz wiele kościołów zamieniła w hostele i dyskoteki. Tu rodziny nie szykują wyprawy na groby. Młodzi ludzie w szaleńczej pogoni biegają po sklepach z przebraniami, aby wystroić się na imprezę Halloween. Drogo jak cholera. Uratować nas może tylko własna kreatywność. Postanawiamy przebrać się za groby znanych postaci. Kartonowa płyta nagrobna przypięta na brzuchu i ucharakteryzowane ręce i głowa. Na imprezę do pubu Pond idziemy jako zastrzelony prezydent USA Kennedy, aktorka Grace Kelly, Janis Joplin i Marilyn Monroe.
W pubie Pond rządzi Gosia Mankiewicz. Kiedyś była barmanką tam, gdzie pracuje Asia. Dziś jest menedżerem. To ona nadzoruje Szkotów i goni ich do roboty. Na takim stanowisku można zarobić około 1300 funtów miesięcznie.

- Większość znajomych mi Polaków nie zamierza wracać do Polski. Czy funt stoi 4, czy 7 złotych, nieważne, bo tu za niego ciągle mogę kupić to samo - mówi Gosia. - Nie pracuję, aby odkładać każdego pensa i wysyłać do Polski. Edynburg to już jest moje miasto. W pubie atmosfera szampańska. Robimy furorę . Za przebrania wygrywamy całe pudło browarów. I dobrze, bo 15 minut później Gosia wywala całe towarzystwo na bruk. Kończymy imprezę o 1. ? Nic z tego. Szkoci zapraszają nas do swojego domu. Pakujemy się do windy w 12 osób. Ta zamiast jechać w górę spada i blokuje się. Jesteśmy w potrzasku. Ktoś dzwoni po straż pożarną. Zjawiają się już po 10 minutach. Otwierają drzwi. W środku cztery groby, klika trupów i zombi, jeden wampir. Krzyczymy do ratowników, że też nieźle się przebrali. Nie chwytają żartu. Spisują nazwiska. Rachunku za akcję jeszcze nie dostałem. Ale przecież to wstyd przysyłać go do nas z tego raju na ziemi.

Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl:**Ukradł kartę bankomatową z portfela i wypłacił całą kasęMaciej Szumowski stał się legendą. Idź jego drogą.**Wejdź na szumowski.eu
A może to Ciebie szukamy? Zostań**miss internetu**województwa małopolskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska