Wiem, bo byłem w 2001 roku, gdy ministrem sprawiedliwości był św. pamięci Lech Kaczyński.
W znowelizowanym przez niego Kodeksie karnym usuwanie flag z miejsc publicznych z wykroczenia stało się przestępstwem.
Nie wiedziałem o tym w nocy z 1 na 2 maja 2001, gdy jak co roku rytualnie wyruszałem na polowanie.
W swoim ówczesnym rozumieniu patriotyzmu uznawałem, że zwyczaj ich wywieszania 1 maja jest komunistyczny, a lenistwo pozostawiania ich z góry na 3 dni, również 2 maja - karygodne.
Ściągałem więc co roku flagi 1 maja po to, żeby je zinwentaryzować i pokornie odwiesić w tych samych miejscach przed świętem konstytucji.
Policja zgarnęła mnie z 13 godłami na drzewcach, a jako że mój wyniesiony z konserwatywnego domu patriotyzm dopuszczał przed akcją dywersyjną strzelenie sobie czegoś mocniejszego, funkcjonariusze musieli mnie umieścić - do czasu przyjęcia przez prokuratora - w obiekcie przy ul. Rozrywka.
Zmierzono mi ciśnienie, po czym umieszczono w pokoju ciepłym, chrapliwym i lamperyjnym.
Można było pukać w metalowe drzwi i żądać wody źródlanej w plastikowych kubeczkach, jednak na tym room-serwis się kończył.
Żadnej telewizji, zero śniadania. Szczerze mówiąc nie zdziwiła mnie informacja, że ściągalność opłat za izbę w zeszłym roku wyniosła ok. 29 proc. To, w sumie, nawet nie 40 proc.