Z dyplomem do wykopów
Jako dziecko chciał zostać marynarzem albo poszukiwaczem skarbów. W 1965 roku wyjechał z rodzinnych Katowic do Krakowa i rozpoczął studia w Instytucie Archeologii na Uniwersytecie Jagiellońskim spełniając po części marzenia z dzieciństwa.
- Wówczas był to kierunek niemodny, który nie gwarantował pracy. Archeologia traktowana była jak przysłowiowa kula u nogi, jako zajęcie dla pasjonatów, a nie jako zawód, z którego można wyżyć - opowiada.
Los był jednak dla niego przychylny. Kiedy kończył studia w Pracowniach Konserwacji Zabytków utworzony został akurat dodatkowy dział rozszerzający zakres prac o zadania archeologiczno-konserwatorskie. Szybko znalazł pracę, a pierwszy rok - po odebraniu dyplomu - spędził w wykopach w Sandomierzu.
Kolejne sześć lat w karierze młodego archeologa stanowiły przede wszystkim badania na zamku w Wiśniczu, gdzie poznał żonę Barbarę, obecnie cenionego w regionie konserwatora dzieł sztuki.
Zesłany do Tarnowa
W 1977 roku zaproponowano mu objęcie placówki archeologa w Gdańsku.
- Byłem skłonny tam pojechać. Kreśliłem już szerokie plany, jak sobie tam ułożę życie. Moi przełożeni z PKZ w Krakowie nie chcieli mnie jednak puścić i zaoferowali mi w zamian kierowanie nowo utworzoną placówką w Tarnowie - opowiada. Jego zadaniem było skompletować zespół fachowców, który zajmie się przebadaniem ogromnego obszaru byłego województwa tarnowskiego. Pierwszym, którego udało mu się "pozyskać" do tego zespołu był Andrzej Szpunar - obecnie dyrektor Muzeum Okręgowego, kolejnymi: Jerzy Okoński i Andrzej Cetera. We czwórkę pracowali do połowy lat 90-tych.
Najpoważniejszymi dokonaniami zespołu tarnowskich archeologów z tego okresu były szeroko zakrojone badania na Górze św. Marcina, w Zawadzie koło Dębicy, Nowym Wiśniczu, Boch ni i Wojniczu. Mnóstwo czasu zajęło także realizowanie założeń Archeologicznego Zdjęcia Polski, w ramach którego wykonany został szczegółowy wykaz archeologicznych stanowisk w regionie tarnowskim. Kompletnie przebadany został także cały teren, od Zgłobic do Ładnej, wzdłuż trasy budowanej obwodnicy Tarnowa.
Był w raju archeologów
Na zagraniczne ekspedycję Eligiusz Dworaczyński po raz pierwszy wyjechał w latach 70-tych - do Iraku.
- Polscy archeolodzy prowadzili akurat prace przy piramidach w Egipcie. Wstępnie i ja miałem tam pojechać. Opracowałem nawet projekt rekonstrukcji miasta umarłych przy kompleksie Hermopolis Magna. Niespodziewanie jednak odwołano tę misję, a mnie skierowano do Iraku - opowiada archeolog. W ramach stażu finansowanego przez iracki rząd miał zapoznać się z całym bogactwem pozostałości zabytków Mezopotamii. Jego badania miały dać podstawę do szerszej misji polskich archeologów na tym terenie. Niestety cały program przerwała wojna z Iranem a w dalszej kolejności interwencja zbrojna USA.
W 1983 roku po raz pierwszy wyjechał do Algierii. Kierował badaniami w mieście Kalat-Bani-Hammad, o takim znaczeniu kulturowo-historycznym, jakie ma dla nas Biskupin. Stare miasta to jeden wielki zabytek pod zwałami ziemi.
- To ogromne gruzowisko i prawdziwy raj dla archeologów. Aby to wszystko przebadać nie starczyłoby czasu do emerytury - wspomina. Z Algierii, podobnie jak z Iraku, musiał się jednak ewakuować z powodu zamieszek, które przybrały na sile pod koniec lat osiemdziesiątych, po dojściu islamistów do władzy.
Do Algierii wrócił wraz z delegacją rządową Bronisława Geremka, do której został zaproszony jako jedyny przedstawiciel branży archeologiczno-konserwatorskiej. Potem był tam jeszcze dwukrotnie sprawując pieczę m.in. nad pracami badawczymi prowadzonymi przez międzynarodowy zespół w cytadeli w Algierze - ogromnej budowli obronnej, utrzymanej w klimacie architektury Afryki Północnej z bogatymi pałacami i tarasami.
Przez rok pracował także w Kairze (Egipt) oraz badał zespół staromiejski w niemieckim Dusseldorfie. W Niemczech realizował także kontrakty związane z renowacją zabytkowych kamienic w Lipsku i Hannowerze.
Ziemia kryje tajemnice
Każde odkrycie, każdy relikt przeszłości są dla niego w danym momencie najważniejsze. Na równi stawia odnalezione resztki grobów całopalnych liczące kilka tysięcy lat oraz ceramikę z XIX wieku. Z każdym z tych wykopalisk wiąże się bowiem jakaś historia, którą stara się możliwie najpełniej wyjaśnić i uzasadnić.
- Zawód archeologa jest nieprzewidywalny. Kiedy wbijam łopatę w ziemię, nigdy nie wiem, co tak naprawdę wykopię z ziemi - przyznaje.
Takim zaskoczeniem dla niego były w minionym roku na przykład odnalezione podczas wykopalisk na Burku pozostałości po nieistniejącym już kościółku św. Ducha - kamienna chrzcielnica i fundamenty dzwonnicy oraz garnek z kosztownościami, na który natrafiono przy pozostałościach ratusza na Rynku w Pilźnie. Budynek bezskutecznie próbowano zlokalizować przez wiele lat, udało się dopiero jemu.
- Szczerze mówiąc wolę pracować przy obiektach, które są odsłonięte i po zakończonych pracach badawczych i konserwatorskich intrygują i cieszą oko osób, które je oglądają. To, co odkopujemy w ziemi, zazwyczaj po sfotografowaniu i opisaniu na nowo jest przysypywane i ludzie szybko o tym zapominają - mówi Eligiusz Dworaczyński. Tak stało się m.in. z odkopanymi ponad dziesięć lat temu w Tarnowie bardzo dobrze zachowanymi pozostałościami murów obronnych i bastei w rejonie placu Morawskiego. - Tarnów do tej pory nie został dokładnie przebadany archeologicznie. Wciąż niedokończone są między innymi badania na Górze św. Marcina, które z braku pieniędzy trzeba było przerwać w latach 80-tych. Ziemia wciąż kryje tu mnóstwo tajemnic, na które natrafiamy przy okazji różnego rodzaju inwestycji i robót ziemnych. Jeśli nie doprowadzimy ich wreszcie do końca, nasza wiedza o historii miasta będzie nadal niepełna i w dużej mierze oparta jedynie na domysłach - zauważa Eligiusz Dworaczyński, który miał spory udział w odtworzeniu zamku Tropsztyn w Wytrzyszczce koło Czchowa, a teraz nadzoruje podobne prace w Rytrze.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+