Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Stuhr: po chorobie zaczyna się życie

Katarzyna Kachel, Anna Górska
Andrzej Banaś
W kwietniu chce przymierzyć jezuicki habit. O tej nowej roli myśli jednak z dużą ostrożnością. O planach i samotności w chorobie rozmawiają z aktorem Katarzyna Kachel i Anna Górska

Jest Pan samotny ze swoją chorobą?
I tak, i nie. Nie, bo jestem otoczony wieloma przchylnymi ludźmi, którzy dobrze mi życzą i wypełniają codziennie skrzynkę mailową.Nie mam pojęcia, skąd w ogóle mają mój adres. Wysyłają mi nawet metody leczenia, z których mam korzystać. Tak! Codziennie dostaję jakąś inną.

A ta druga strona?
To organizm. Tylko ja wiem, co się z nim dzieje, czy barometr idzie w górę, czy w dół.

Nikomu Pan o tym nie mówi?
Nie. Nie chce zasmucać najbliższych mi osób, które całkowicie mi się poświęciły.

Taka samotność boli?
Nie jest to szokujący stan, bo przyzwyczaiłem się do trwania w samotności. W szpitalu jestem sam. W mieszkaniu z tarasem. Rano zaglądnie pielęgniarka, wieczorem lekarz. Leżę sam pod kroplówkami, raz na jakiś czas pójdę na zabieg. Cały czas sam.

Co jest trudniejsze: walka z bólem fizycznym czy psychicznym?
Z psychiką jest dobrze. Mam ciągle dużo siły i staram się coś robić cały czas. Oddałem właśnie jedną część książki do wydawnictwa, uczę się też na pamięć nowej roli, bo dostałem propozycję z Włoch.

Co to za rola?
Kostiumowa, ale mi bliska, bo to habit jezuicki. Już w takim występowałem. Ładny film, pewnie potrzebny, duży - dwa razy po 100 minut w telewizji RAI. Bardzo chciałbym zagrać tę rolę, ale myślę o niej z dużą ostrożnością, bo wszystko się może wywrócić.

Choroba wywraca życie do góry nogami?
Tak, bo nagle robi się pusto wokół ciebie. Niby pełno, ale to są inni ludzie.

Ci "starzy" nie dzwonią?
Na początku wielu się bało, bo myśleli, że straciłem głos, że nie chcę, albo nie mogę mówić.

Dlaczego Pan zdecydował się mówić o walce z rakiem?
Nie chciałem zostać dyżurnym chorym kraju, ale z drugiej strony chciałem pomóc innym. Bo, cholera, dlaczego nie? Pokazać, nie, że przeżyłem, ale że jestem w trakcie i się nie poddaję. Wiedzą panie, ile ja dostałem listów i podziękowań od lekarzy? Pan uzdrowił wielu pacjentów - piszą! Mówią: Pan Stuhr ma nasza chorobę i pytają o radę. A przecież ja nie jestem ekspertem!

To była trudna decyzja?
W pewnym momencie życia nie chce się już udawać. Zwłaszcza w moim zawodzie, który polega na obróbce prawdy, interpretacji.Co, miałem grać zdrowego? To by była jakaś hipokryzja. Nie chcę jednak robić z mojej choroby Big Brothera.

Kolejnej roli?
Tak, chociaż już napisali do mnie, że tak wielkiej roli jeszcze nie miałem. Takiej odważnej i szczerej.

I to bez scenariusza.
Scenariusz napisało życie.

Które, jak napisał ktoś Panu na forum internetowym, wcale nie zaczyna się po pięćdziesiątce, tylko po chorobie.
Tak właśnie jest. Wiem, bo raz byłem poważnie chory i faktycznie moje życie na nowo zaczęło się po zawale. Tylko wtedy, kiedy wysiadło serce, byłem młody, miałem maleńkie dzieci i wszystko przed sobą. To było tragiczne. Teraz jestem pogodzony. Wiele zrobiłem, wiele mi się udało, więcej już na moją miarę nie mogłem. Pewnych rzeczy się nie nadgoni, nie odwróci.

Aktorstwo było dużym poświęceniem?
Całkowitym. Dzieci i rodzina zostały beze mnie. Nie było mnie w domu! Moja miłość polegała na tęsknocie za domem, dziećmi, żoną.

Żałuje Pan?
Nie, tak miało być.

Tych odważnych decyzji było więcej?
Odważne było podjęcie rektorstwa. Bo przecież ja jestem artystą. Egocentrykiem, skoncentrowanym na sobie, oglądającym się na siebie, który niechętnie bierze na siebie odpowiedzialność za innych. A jeszcze sprawy urzędowe i kadrowe. Wyobraźcie sobie: siedzi przede mną starsza pani, która uczyła mnie dykcji, a ja ją muszę zwolnić. Wtedy ona do mnie mówi: Jureczku, nie mam za co żyć. A uchwała Senatu jest taka, że muszę ją po 70 latach zwolnić.

Można się zaprzyjaźnić z chorobą, czy trzeba ją traktować jak wroga?
Nie, nie można się zaprzyjaźnić, ale traktować jak wroga nikomu nie życzę. Musisz ją pokonywać, wszystko o niej wiedzieć, znaleźć siły psychiczne, fizyczne. Teraz na przykład źle się czuję, bo pierwsze dni po chemii są przykre i trzeba cały czas walczyć ze sobą.

Miał Pan momenty załamania?
Na razie jeszcze nie, ale przychodzi czasami refleksja: czy dam radę? Rzadko, ale przychodzi. Lekarz mi powiedział: ważna jest walka, postawa, ale w tej chorobie trzeba mieć szczęście. I teraz, cholera, czy mam, czy nie mam?

To męczy?
Próbuję to zabić. Idę na spacer, jadę na narty. Mam dobre rokowania i to mnie podbudowuje. Mam też mocny organizm, jakoś to wszystko znoszę. Kilka dni temu powiedziano mi, że rak zniknął z mojego organizmu. Może w kwietniu mnie wypuszczą? To ważny miesiąc w moim życiu, przeprowadzą na mnie egzaminy medyczne, dowiem się, czy jestem w lepszym stadium, czy w gorszym, czy częściej mam się kontrolować, czy rzadziej. W kwietniu urodzi mi się wnuczka, pewnie pojadę do Rzymu, podpisać umowę, przymierzyć kostium. No i książka będzie w korekcie.

Co Pan pisze?
Dziennik.

O chorobie?
O tym całym ostatnim roku. Dlatego tak się śpieszę, by ludzie mogli czytać teraz, kiedy wszystko się dzieje. Staram się, by każdy epizod był przeze mnie przefiltrowany, żeby to był mój kodeks etyczno-moralny.

Od jakiej daty zaczyna się dziennik?
Gdy córka podarowała mi zeszyt w październiku i poradziła: pisz. Pomyślałem: dlaczego nie? Spróbuję. Pięknym zakończeniem tego dziennika byłby wpis, że nie mogę już pisać, bo muszę iść na próbę.

Albo na mecz.
Chyba nie...

Przed naszym spotkaniem myślałyśmy, że umówił się Pan z nami akurat w tym hotelu, bo będą tu spali angielscy piłkarze.
Nie, po prostu lubię ten hotel. Mile go zawsze wspominam, bo pierwszy raz byłem tu w swoje 60. urodziny. Żona zrobiła mi wielką niespodziankę. Nie planowałem żadnego przyjęcia, po prostu umówiłem się z nią w tym dniu w hotelu na kawę.

I co Pan zobaczył?
40 znajomych z całej Polski i nie tylko. Stoły zastawione, drinki na tarasie. Miłe to było.

Nie interesuje Pana piłka?
Coraz częściej oglądam z obowiązku. Bo źle mi się patrzy na młodych ludzi bez energii, którzy się potykają. Za moich czasów chłopcy darli trawę. Zwycięstwo było dla nich wszystkim: awansem społecznym, politycznym, zezwoleniem na karierę. A tu za duże pieniądze nic się nikomu nie chce.

Teraz chyba będzie inaczej.
Bo są pod ogromną presją: jak nie wyjdą z grupy, są przegrani na całe życie. Ale z drugiej strony może dostaną kopa i wreszcie zaczną grać? W końcu wisi nad nimi siekiera.

Wyjdziemy z grupy?
Nie wiem, bo oglądam porażki naszych piłkarzy, ich błędy i niechlujstwa. Strasznie cierpię, gdy widzę taką niedoróbę, bo ja spalałem się na całość. Zawsze.

Trwa plebiscyt na Superpsa! Zobacz zgłoszonych kandydatów i oddaj głos!

Wybieramy najpiękniejszy kościół Tarnowa. Sprawdź aktualne wyniki!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska