18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeśli nie ABW, to co? Paweł Wojtunik, czyli kariera skromnego policjanta

Dorota Kowalska
Paweł Wojtunik
Paweł Wojtunik Fot, Materiały prasowe CBA
Od liceum chciał pójść do policji, bo - jak mówi - wierzył, że w policji można pozostać dobrym człowiekiem. Sprawdził się w roli policjanta. O CBA, któremu teraz szefuje, też zrobiło się ciszej. O tym, co dalej z Pawłem Wojtunikiem - pisze Dorota Kowalska.

Nazwisko Pawła Wojtunika pojawia się w mediach niesłychanie rzadko. Szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego podczas swego urzędowania udzielił zaledwie kilku wywiadów. Nie bywa na salonach, w Sejmie jest tylko wtedy, kiedy musi. - Książki i pamiętników też nie wyda - dodaje szybko jeden ze jego współpracowników. Bo Wojtunik, jak na prawdziwego policjanta przystało, a był nim przez lata, unika rozgłosu i wie, że ten pracy nie służy. Tym, jak twierdzą niektórzy, różnią się służby od show-biznesu. Ostatnio jednak jego nazwisko pojawiło się w kontekście wolnego wakatu w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a media zaczęły spekulować, że to właśnie Wojtunik zastąpi Krzysztofa Bondaryka, który jakiś czas temu złożył dymisję na ręce premiera.

Na te pogłoski sam Paweł Wojtunik wybucha śmiechem. Był już szefem CBŚ, jest szefem CBA i - jak mówią jego znajomi - pozostał skromnym człowiekiem. - Nie mam takich ambicji ani marzeń- twierdzi. I dodaje, że nigdy nie wierzył, że zostanie policjantem, do tej pory nie może uwierzyć też w to wszystko, co przydarzyło mu się później. - Chyba jestem za mało ambitny, a pracę traktuję jako służbę i obowiązek, a nie karierę - szybko wyjaśnia. Ma wrażenie, iż czuwa nad nim jakaś dobra siła. W każdym razie często jego życiem rządził przypadek, jak okazywało się później - szczęśliwy przypadek.

- To osoba nietuzinkowa, na wskroś uczciwa. A jego życiowe i zawodowe doświadczenie mogłoby posłużyć jako scenariusz niejednego filmu sensacyjnego czy książki - opowiada Jacek Dobrzyński, rzecznik prasowy CBA. W każdym razie Dobrzyński może mówić o swoim szefie w samych superlatywach, ale trudno znaleźć kogoś, kto dobrze znając Wojtunika, mówiłby o nim inaczej. W każdym razie nam się to nie udało.

Paweł Wojtunik urodził się w Białobrzegach. I można by się spodziewać, że naoglądał się filmów z Jamesem Bondem, naczytał książek i jak wielu małych chłopców chciał biegać po ulicy i łapać złodziei. - Ze mną było trochę inaczej. Nigdy nie oglądałem filmów o Jamesie Bondzie. Ale już w czwartej klasie liceum zacząłem się fascynować policją. W roku 1990 milicja zmieniła się w policję i obserwowałem to z zainteresowaniem. Do milicji nigdy bym nie wstąpił - opowiada szef CBA. Nie miał tradycji rodzinnych związanych z pracami w służbach, ale w jego rodzinie mówiono, że zostanie księdzem albo prawnikiem. Skąd więc ta fascynacja policją? - Niektórzy wierzą w ,,powołanie". Uważałem, że będąc policjantem, można powiększać dobro, zmniejszając zło - tłumaczy. I zaraz dodaje: - Sam nie wiem, ale policja mnie wciągnęła. Miałem też przekonanie, że w policji można pozostać dobrym człowiekiem.

Do policji chciał iść w 1991 r., pewnie także dlatego, że można już było do niej wstępować bez wcześniejszego odbycia służby w ZOMO. Wojtunik potajemnie, bo najbliżsi nie mieli o tym pojęcia, złożył podanie w komendzie, ale przez błędy urzędników nie został zarejestrowany jako kandydat do Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie. Zdał egzaminy na Wydział Mechaniczny Energetyki Lotnictwa Politechniki Warszawskiej. Po pół roku, a miał pozdawane wszystkie egzaminy, przygotował dokumenty i jeszcze raz spróbował zrealizować swoje marzenia. Pojechał do Szczytna. Zdał, choć na jedno miejsce było 15 chętnych.
- Dopiero wtedy powiedziałem rodzicom o swojej decyzji. O moich planach wiedziała wyłącznie narzeczona, dzisiaj żona. Rodzice, kiedy się dowiedzieli, co zrobiłem, byli w szoku - przyznaje Wojtunik.

To był czas, kiedy w policji wiele się działo. Generał Adam Rapacki tworzył słynne "pezety", czyli wydziały do walki z przestępczością zorganizowaną. Wojtunik wymyślił sobie, że napisze pracę dyplomową właśnie z przestępczości zorganizowanej, była jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą, takich prac w Polsce. Inspektor Leszek Sklepkowski, szef zakładu przestępczości zorganizowanej Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, wysłał go wówczas na praktyki do Komendy Głównej Policji. Trafił pod skrzydła właśnie gen. Adama Rapackiego, do wydziału operacyjno-śledczego w "pezetach". Było ich w Szczytnie zaledwie dwóch, którzy dostąpili tego zaszczytu. Sytuacja wydawała się komiczna, bo nie było codziennością, aby do pracy w tak elitarnych wydziałach przyjmowano na praktyki żółtodziobów ze Szczytna. Dlatego w Szczytnie myśleli, że mają plecy w Warszawie, a w Warszawie, że stoją za nimi jacyś ważniacy ze Szczytna. Na zakończenie praktyk gen. Rapacki zaproponował Wojtunikowi pracę w Biurze dw. z Przestępczością Zorganizowaną KGP bezpośrednio po skończeniu szkoły oficerskiej. Tak znalazł się w Warszawie.
- Fajny, sensowny chłopak. Taki brat łata. Lubią go i przełożeni, i podwładni - charakteryzuje Wojtunika gen. Adam Rapacki. - Rzeczywiście było tak, że byliśmy w fazie realizacji Pruszkowa i brakowało nam ludzi. Dlatego pojawił się pomysł, aby ściągnąć podoficerów ze Szczytna. Tak pojawił się u nas Paweł Wojtunik - opowiada gen. Rapacki. I dodaje, że Wojtunik nigdy nie liczył czasu, był chętny do pracy i miał pomysły. Wyróżniał się. - Jest też przy tym bardzo rozsądny i wyważony. Poznał policyjną robotę od podszewki. Wie, co jest dowodem, a co nim nie jest - mówi gen. Rapacki. - Nie jest to też człowiek, który ulegałby politycznym presjom czy naciskom - nie ma wątpliwości generał.

Szybko trafił do tzw. operacji specjalnych, czyli wydziału, którym pracowali policjanci działający pod przykryciem.

"Przykrywka" to agent, który pod zmienioną tożsamością ma za zadanie dostać się do grupy przestępczej, by ją infiltrować od środka. Akcje, w których brali udział, nigdy nie wychodzą na światło dzienne. - Jak dobrym był policjantem, świadczy fakt, że ma na koncie kilka wyroków, które wydali na niego przestępcy. Stąd cały czas jest chroniony przez BOR - tłumaczy jeden z jego współpracowników.

Raz tylko o operacji "przykrywkowców" dowiedziała się opinia publiczna. Chodzi o aferę starachowicką, Wojtunik był już wtedy szefem "przykrywek". Informacja o operacji specjalnej wobec grupy przestępczej ze Starachowic wyciekła do polityków Sojuszu. W tym samym czasie miało dojść do kulminacyjnej akcji sprzedaży broni przez grupę przestępczą. Kupcami mieli być właśnie podstawieni policjanci. Według informacji "Newsweeka" tylko sekundy uratowały ich życie, bo herszt grupy nie zdążył odebrać telefonu z ostrzeżeniem. Potem, za czasów kiedy Wojtunik był szefem CBA, agencja dwa razy zatrzymywała prezydenta Starachowic oskarżonego o korupcję. Mężczyzna przyznał się do zarzucanych mu czynów. - Wtedy miejscowe media i dziennikarze pół żartem, pół serio sugerowali, że możne trzeba by nazwać imieniem Wojtunika jakieś rondo w Starachowicach - opowiada jeden z naszych rozmówców. - Ale też Paweł to normalny, ciepły facet. Bardzo naturalny. Potrafi rozmawiać z każdym: z ekspedientką i ministrem - dodaje.

Będąc w służbie w CBŚ, zrezygnował z niej tylko raz i wyjechał do Londynu do pracy w Scotland Yardzie. Miał zostać oficerem łącznikowym polskiej policji w Wielkiej Brytanii. Stało się to za czasów, kiedy komendantem głównym policji został Konrad Kornatowski, a szefem MSWiA Janusz Kaczmarek. Wojtunik pełnił wówczas obowiązki dyrektora CBŚ, a jego odejście związane było z różnicą zdań pomiędzy nimi. Zresztą kiedy w październiku 2007 r. ministrem spraw wewnętrznych został Władysław Stasiak, Wojtunik wrócił z Londynu i został dyrektorem Biura Kryminalnego, a zaraz potem dyrektorem CBŚ. - To był zwariowany okres. Byłem czwartym dyrektorem Biura Kryminalnego i czwartym dyrektorem CBŚ w ciągu roku. W tym czasie zmieniło się czterech komendantów głównych - wspomina dzisiaj Paweł Wojtunik.

Piotr Pytlakowski, dziennikarz i publicysta "Polityki", mówi o Wojtuniku: - Fachowiec w każdym calu. Świetny jako policjant. Jako szef CBŚ też nie miał żadnych wpadek. Nie wywyższa się. Umie skrócić dystans, a kiedy trzeba zachować go.

Zawsze trzymał się w cieniu. Niewiele osób wiedziało nawet, jak wygląda. Dlatego dla wielu było zdziwieniem, kiedy zgodził się zostać szefem CBA. Dlaczego zdecydował się na tak radykalne zmiany? - W CBŚ byliśmy bardzo krytyczni wobec CBA.

Wiedzieliśmy, że wiele rzeczy można tam robić inaczej. Kiedy dostałem propozycję pokierowania CBA, dużo o tym myślałem i sporo schudłem przez ten czas - wspomina dzisiaj Paweł Wojtunik. - Przyjąłem propozycję, bo nie sztuką jest krytykować, sztuką jest coś zmienić. Poza tym chyba byłem mało asertywny - dodaje ze śmiechem. Żałuje dzisiaj swojej decyzji? - Nie, nie żałuję. Tutaj też można robić dobre i ważne rzeczy - mówi.

Za jego czasów wiele się w CBA zmieniło, przede wszystkim o agencji jest znacznie ciszej niż za czasów, kiedy szefował jej Mariusz Kamiński. Nie ma filmów z akcji, które przeprowadzili agenci, nie ma szumnych konferencji prasowych, są komunikaty wysyłane do dziennikarzy przez rzecznika. Konkretne, ale suche. O agencji mówi się, kiedy posłowie Sojuszu podnoszą, a robią to nieustannie, że najlepiej byłoby, gdyby ją zamknąć. Albo kiedy do mediów przeciekną jakieś zdjęcia, jak to z agentem Tomkiem, dzisiaj posłem Kaczmarkiem, który uśmiecha się szeroko nad walizką pełną pieniędzy. Wojtunik na zaczepki nie odpowiada i tylko raz, kiedy agent Tomek po swojej wpadce, żeby nie powiedzieć kompromitacji, chwalił się, że ma równie interesujące zdjęcia Wojtunika, pojawił się w telewizyjnym studiu.

Prywatnie pochłania go wiele pasji. Uprawia sport, czyta książki, grał na gitarze, kiedyś był nawet animatorem ruchów muzycznych. Jak zdradzają dawni podwładni Wojtunika, często i chętnie opowiada anegdoty.

Lubi góry. Ale podkreśla, że największą jego pasją są dzieci i rodzina, bo był czas, kiedy widywał ją rzadko. - W domu córka szefa widziała u niego broń, której się bała. Był wtedy nieco umięśniony, pakował na siłowni, a do tego łysa głowa. Wypisz wymaluj gangster, jakiego widziała na okładce jednego z tygodników. Kiedyś była u nich w domu straż pożarna. Opowiedziała o tym w przedszkolu i dodała, że pewnie ktoś podłożył bombę. Bo tatuś przedtem komuś też ją podłożył. Kiedy odkryła, gdzie faktycznie pracuje, powiedziała, że się bardzo cieszy, że jest policjantem, a nie złodziejem, jak wcześniej myślała - opowiada Jacek Dobrzyński, rzecznik CBA.

Mimo medialnych spekulacji mało prawdopodobne, aby Wojtunik został szefem ABW. Do końca grudnia powinien szefować CBA. Co zrobi później? Może pozostać w agencji na jeszcze jedną kadencję, chociaż śledząc jego zawodowe życie, nie można mieć wątpliwości, gdzie czuje się najlepiej. W policji.

Dorota Kowalska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jeśli nie ABW, to co? Paweł Wojtunik, czyli kariera skromnego policjanta - Portal i.pl

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska