https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Joanna Liszowska. Kobieta gorąca jak wulkan

Joanna Weryńska
Piotr Krzyżanowski
Wyrazista uroda Joanny Liszowskiej sprawia, że na widok aktorki serce każdego mężczyzny bije w przyspieszonym tempie. Zresztą i kobiety wypowiadają się o niej przychylnie. Nie bez powodu Beata Tyszkiewicz zauważyła w jednym z programów "Pani Joasia wygląda jak pyszne ciastko".

Tyle że od kiedy aktorka przeniosła się z rodzinnego Krakowa do stolicy i zaczęła udzielać się w show-biznesie uroda stała się dla niej przekleństwem. Portale plotkarskie skrupulatnie liczą jej każdą fałdkę tłuszczu i zarzucają kompletny brak gustu w doborze garderoby. Nikt zdaje się już nie pamiętać, że poza prowadzeniem programu "Jak oni śpiewają" Joanna Liszowska potrafi całkiem nieźle grać. Nie tylko w serialach.

Silna kobieta
Być może teraz to się zmieni. Do kin wchodzi zwariowana komedia Patryka Vegi pt. "Ciacho" z jej udziałem. Liszowska gra w niej mocną kobietę sukcesu trzymającą pod pantoflem swojego nieporadnego męża, którego gra Marcin Bosak.
- Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że Joasia powinna tę postać zagrać. Ona ma nieprawdopodobny instynkt aktorski. Potrafi złapać, o co mi chodzi, zanim sam zdążę jej o tym powiedzieć - chwali aktorkę reżyser.
Również prywatnie aktorka nie da sobie dmuchać w kaszę. Osobą pewną siebie i przebojową była już w szkole.

- Nie był to na pewno typ kujona, ale dziewczyna twardo stąpająca po ziemi. Do tego otwarta na wszelkie artystyczne inicjatywy. Lubiła się udzielać w akademiach i przedstawieniach - wspomina Liszowską Jerzy Potyrała, który uczył aktorkę języka polskiego w krakowskim VIII Liceum Ogólnokształcącym im. St. Wyspiańskiego przy ul. Grzegórzeckiej 24.
Choć Liszowska nigdy długo nie ślęczała nad książkami, wyniki miała niezłe. Prawie wszystkie świadectwa miała z paskiem. Kariera naukowa jednak nie była jej w głowie. Była wulkanem energii.
Fantastyczna aktorka

Już w liceum marzyła o aktorstwie. - Lubiłam się ruszać, tańczyć i śpiewać. Zresztą nie mogłabym wytrzymać pracy "odtąd dotąd", tego codziennego wychodzenia i wracania o tych samych godzinach - tłumaczyła w wywiadzie dla "Gali".

Nie zastanawiając się długo złożyła papiery na krakowską PWST. Dostała się za pierwszym razem. Jako studentka często podglądała przy pracy doświadczonych aktorów, jak Jerzy Trela czy Anna Polony. To oni byli dla niej wzorami. Kiedy była na trzecim roku, zachwycili się nią reżyserzy, Stanisław Zajączkowski i Kazimierz Kuc.

- Realizowaliśmy wtedy dla Teatru TV z Kaziem przedstawienie pt. "Wielebni" na podstawie tekstu S. Mrożka. Szukaliśmy wśród studentek PWST dziewczyny do niełatwej roli osoby chorej psychicznie. Zrobiliśmy casting. Kiedy na niego przyszedłem, czekało już kilka pań. Wśród nich Joasia wyróżniała się. Nie miałem wątpliwości, że to ona powinna zostać wybrana. Po prostu fantastycznie zagrała. Mimo że nie było w tej sztuce ani pokazu urody, ani śpiewu, więc nie mogła pokazać wszystkich swoich atutów - zaznacza Stanisław Zajączkowski.

Nie godzi się na byle co
Liszowska bowiem oprócz talentu aktorskiego, posiada również ciekawy głos. Udowodniła to, zdobywając w 2001 roku III miejsce na wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Talent muzyczny odziedziczyła po mamie - pianistce. Zajączkowski zaprosił Liszowską do udziału w musicalu "Człowiek z La Manchy", który realizował w Operze Krakowkiej.
- Pracując z nią zauważyłem, jak niesłychanie jest pracowita. I jak trzeba, potrafi się postawić. Zawsze przygotowana, miała swoją wizję postaci. Nie godziła się na byle co i była dociekliwa. Takie cechy mają wszystkie dobre aktorki. Przypominała mi swoim podejściem do zawodu Annę Polony - opowiada Zajączkowski.

Gwiazda show-biznesu
Dlatego krakowskiego reżysera dziwi udział Liszowskiej we wszelkiego rodzaju telewizyjnych show. - Ona jest świetną aktorką dramatyczną, a tu nagle robi się z niej gwiazdę showbiznesu.
Podobnego zdania jest szkolny nauczyciel Liszowskiej. - Boli mnie, że ludzie widzą w niej tylko seksapil. Joasia jest przecież ciekawym i ambitnym człowiekiem - ubolewa Potyrała.

Ta ambicja przygnała aktorkę do Warszawy. Chciała się usamodzielnić.
- Przez całe studia mieszkałam z rodzicami, więc nie było to łatwe. Ale zaproponowano mi dublowanie Krystyny Jandy w spektaklu "Siedem grzechów głównych" Kurta Weilla i Bertolta Brechta. Pojechałam na przesłuchanie. I tak jak przyjechałam, w jednych dżinsach i jednej kurtce, zostałam w Warszawie. Mieszkałam w pokoju gościnnym Teatru Wielkiego. Często zostawałam w tym wielkim gmaszysku sama na noc - tak aktorka opisywała w wywiadzie dla "Gali" swoje początki w stolicy.

Mimo że radziła sobie tam całkiem dobrze, występując m.in. w Teatrze Ateneum, telewizja kusiła. Zadebiutowała użyczając swojego głosu w jednym z odcinków serialu "Kasia i Tomek". Później przyszły występy gościnne w serialach, m.in. w "Miodowych latach" i "Na dobre i na złe". I tak ponętna blondynka stała się znana szerokiej publiczności. Role w kolejnych serialach, jak "Defekt", "Rodzinka" "Psie serce" czy "Szpital na perypetiach"nie zostały zauważone przez widzów.

Marzenie o wielkiej roli
- Czasem sobie myślę, że może trochę się rozdrabniam, występując w tego typu produkcjach. Z drugiej strony uważam jednak, że w moim wieku i na tym etapie powinnam dotknąć wszystkiego, by dalej się rozwijać - wyjaśniała.
Cały czas jednak marzyła, by zagrać główną rolę w ambitnym filmie. - Czuję się gotowa, by postawić sobie wysoko poprzeczkę. Tęsknię też za sztuką dramatyczną, za dechami sceny, próbami w teatrze -mówiła.
Ale propozycje nie nadchodziły, a machina show- biznesu wciągnęła aktorkę na dobre. Seriale jej nie wystarczały. Postanowiła sprawdzić się w tańcu.

Gorący taniec
Wystąpiła więc w czwartej edycji "Tańca z gwiazdami". Partnerował jej Robert Kochanek. Namiętnymi rumbami rozgrzewali publiczność do czerwoności.
- Zdecydowałam się na udział w tym programie nie dla popularności, tylko dla siebie. Ale w tej chwili wiem, że co za dużo, to niezdrowo. Na lodzie straszyć już nie będę - żartuje dziś Liszowska, która dzięki tańcowi zyskała piękną sylwetkę i straciła kolejnego narzeczonego. Ze względu na pochłaniające czas mordercze treningi do programu aktorka przełożyła datę ślubu z Tadeuszem Głażewskim. On tymczasem coraz częściej widywany był z innymi kobietami, aż w końcu się rozstali.

Podobnie było z poprzednim mężczyzną, którym był Robert Rozmus. Mimo to, nie załamała się. Przeciwnie. Pokazała panom, co stracili. Wystąpiła w rozbieranej sesji dla Playboya. Przy okazji stała się lwicą warszawskich salonów. Na jednej z imprez rozgrzała serce pewnego Szweda. Zakochał się w niej milioner, Ola Serneke. Uczucie kwitnie. Majątek Szweda w 2008 r. był wart 165 milionów koron. Nic więc dziwnego, że aktorka mówi.

-Jeśli nie zrobię kariery, to świat się nie zawali. A jak nie będę miała bazy, jaką jest rodzina, będzie gorzej. Zegar biologiczny tyka - podkreśla w wywiadzie dla "Gali". I choć powtarza, że pieniądze Serneke nie mają dla niej znaczenia, z chęcią przyjmuje dowody jego miłosci, np. ferrari. Nie myśli jednak tylko o sobie. Świadczy o tym jej udział w tegoroczonej Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Aktorka upiecze szarlotkę, którą można już licytować na aukcji Allegro pod hasłem Ciacho.pl

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska