Tą tragedią żyła cała Polska. Kamil C., 12-latek z Ostrowca Świętokrzyskiego, był na kolonii organizowanej przez związek zawodowy „Solidarność” w Szczawniku koło Muszyny. Chłopca przygniotła bramka do gry w piłkę nożną na boisku przy ośrodku „Ostrowianka”. Zmarł w szpitalu w Nowym Sączu, ale wcześniej trafił do szpitala w Krynicy. Czterech tamtejszych lekarzy prokurator oskarżył o narażenie dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia .
Niedawno Sąd Rejonowy w Nowym Sączu uniewinnił lekarzy. To jeszcze nieprawomocny wyrok.
Upominała, nie posłuchał
W słoneczny dzień, 15 lipca 2008 r. Kamil wraz z kolegami bawił się na boisku. Dzieci czekały na obiad, było tuż przed godz. 13. Chłopiec huśtał się na poprzeczce bramki futbolowej. Ta stała na podmokłym terenie. Wychowawczyni upomniała Kamila, że to niebezpieczne. Ten przerwał zabawę. Po chwili jednak do niej wrócił. Nagle bramka przewróciła się i przygniotła chłopca. Pierwszej pomocy nieprzytomnemu Kamilowi udzieliła kolonijna pielęgniarka. W tym samym czasie jeden z opiekunów zadzwonił po pogotowie.
Do Szczawnika przyjechała karetka z podstacji w Krynicy. W tym szpitalu lekarze wykonali dwunastolatkowi badanie rentgenowskie. Podejrzewali krwotok wewnętrzny. Nie zdecydowali się jednak na operację, bo uznali, że potrzebna jest bardziej szczegółowa diagnoza. Po prawie dwóch godzinach od przyjęcia Kamila do szpitala, pełniący obowiązki zastępcy ordynatora oddziału chirurgii Marek L., zadzwonił do dyspozytorni pogotowia, żeby przysłano karetkę reanimacyjną, która zabierze chłopca do szpitala do Nowego Sącza.
Problem z karetką
Dyspozytorka pogotowia nie początkowo nie chciała wysłać do Krynicy ambulansu z lekarzem z Nowego Sącza. Tłumaczyła, że nie będzie miała kogo wysłać, jeśli w Sączu albo okolicy zdarzy się wypadek, bo przecież karetka będzie wtedy 40 kilometrów od miasta. Ostatecznie, po konsultacjach z dyrektorką Sądeckiego Pogotowia Ratunkowego, ambulans wysłała, ale na tzw. „spotkanie”.
Kamil jechał karetką z Krynicy, a po niego jechała karetka z Nowego Sącza. Zespoły spotkały się w Łabowej. Przeniesiono ciężko ranne dziecko z ambulansu do ambulansu. Wtedy jego stan się pogorszył. Lekarze zaczęli akcję reanimacyjną.
W sądeckim szpitalu na małego pacjenta z urazem klatki piersiowej i podejrzeniem krwotoku wewnętrznego czekał zespół: anestezjolog, chirurg dziecięcy i ogólny, chirurg ogólny oraz dwóch internistów. Kamil na SOR trafił o godz. 17.10. Był nieprzytomny, nie dawał oznak życia. Lekarze reanimowali go, ale bezskutecznie. Zmarł o godz. 18.
Po śmierci chłopca komentowano, że należało transportować go natychmiast śmigłowcem do Krakowa na operację na otwartym sercu. Że wtedy pewnie by przeżył.
Proces bez publiki
Prokuratura Rejonowa w Muszynie po półtorarocznym śledztwie w sprawie śmierci Kamila przygotowała akt oskarżenia. Zarzuty usłyszało pięć osób: Romuald A. - lekarz karetki, trzech lekarzy krynickiego szpitala: Krzysztof W., Marek L. i Cezary S. oraz ówczesna dyrektorka sądeckiego szpitala. Danuta Cabak-Fiut tuż po tragicznym wypadku podupadła na zdrowiu, zmarła dwa lata później, więc w jej przypadku umorzono postępowanie.
Proces ruszył przed Sądem Okręgowym w Nowym Sączu w maju 2011 roku. Wyłączono jednak jego jawność ze względu na zeznania świadków, których zwolniono z tajemnicy lekarskiej. Wyrok uniewinniający lekarzy zapadł 30 grudnia ubiegłego roku, ale wciąż nie ma jego pisemnego uzasadnienia.
- Jest w trakcie przygotowywania, więc nie mogę się odnieść do tego, czym sąd kierował się w swojej decyzji - zaznacza sędzia Bogdan Kijak, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Nowym Sączu.
Aleksandra Noga, prokurator rejonowy w Muszynie nie wyklucza złożenia apelacji od wyroku. - Czekamy na uzasadnienie - podkreśla prokurator Noga. - Postępowanie przed sądem toczyło się tak długo, bo sąd wnioskował o liczne opinie medyczne. A na nie trzeba było czekać. To główny powód - dodaje.
Józef Zygmunt, szef sądeckiego pogotowia uważa, że teraz akcja ratunkowa wyglądałaby inaczej.
- W 2008 roku były dwie podstacje i siedem karetek - zauważa Zygmunt. - Śmigłowiec LPR był dysponowany przez Warszawę, a to trwało. To były zupełnie inne czasy. Dzisiaj Kamil szybko trafiłby do Prokocimia. Ale czy to uratowałoby mu życie?