- Wrażenia z Bahrajnu?
- Niesamowite. Ale nie może być inaczej: wieczorny wyścig, mistrzostwa świata. Od początku treningów, od „czasówki” mieliśmy świetne tempo. W finale, wiadomo, prowadziłem. Hiszpan zaatakował mnie w takim miejscu, że gdybym nie odpuścił, to obaj byśmy tego wyścigu nie skończyli.
- Na chłodno mówi Pan to samo, co bezpośrednio po zawodach.
- Tak. Wolałem odpuścić, wyleciałem wtedy na moment poza tor, Hiltbrand nadrobił ponad sekundę i dzięki temu dowiózł do mety pierwsze miejsce.
- Pan na chwilę spadł na trzecie.
- To prawda. Kolega Hiltbranda z zespołu CRG blokował mnie, żebym tracił tempo, a Hiszpan miał okazję odskoczyć na tę sekundę. Teraz mogę powiedzieć, że jestem zadowolony z wicemistrzostwa świata, bo to megaosiągnięcie, ale nie jestem zadowolony z tego, że nie dowieźliśmy prowadzenia. Że o mistrzostwie zadecydował nieczysty manewr, jaki wykonał Hiltbrand.
- Może Pan mieć satysfakcję, bo w czołowej piątce poza Panem byli wyłącznie kierowcy CRG.
- To, że sam z nimi walczę, to nic nowego. Ale teraz akurat mam w swoim teamie dobrych zawodników, doszli do nas szybcy kierowcy. W Bahrajnie było nas czterech. To mi dawało pewną swobodę, bo oni też startowali z wysokich pozycji, nie byłem sam. Niestety, tak się zawody ułożyły, że podostawali kary i w najważniejszym wyścigu, finale, musieli ruszać ze środka stawki.
- Do czołówki zbliżył się Szwed Noah Milell.
- Ale on nie ma stylu jazdy Hiltbranda, który potrafi wejść klinem i wysadzić rywala poza tor. Noah jeździ grzecznie, czysto. Tak samo jak ja.
- Ależ to zabrzmiało...
- (śmiech) To znaczy ja umiem sie przebijać w górę. Tak było teraz w półfinale. Prowadziłem wyścig od początku, ale ktoś z tyłu stawki wypadł poza tor i po powrocie naniósł na niego piasek. Patrzę na punkt dohamowania, a tam piasek. Zacząłem hamować wcześniej, lecz to nic nie dało. Pojechałem prosto i spadłem chyba na 10. pozycję. Jednak do mety tego wyścigu dojechałem drugi.
- Wyścigi w świetle jupiterów to rzadkość. Oglądając zresztą transmisję można było odnieść wrażenie, że tor nie jest idealnie oświetlony. Pan odczuwa różnicę w porównaniu z jazdą w świetle dziennym?
- Wrażenie z transmisji jest mylące, było jasno. A cały ten weekend w Bahrajnie to była niesamowita impreza. W kartingu - mistrzostwa świata seniorów i juniorów. Na torze obok, tym znanym z Formuły 1, kierowcy ścigali się samochodami GT w wyścigu sześciogodzinnym. Odbyło się pożegnanie Marka Webbera (byłego kierowcy F1 - przyp.), jego ostatni wyścig.
- Wracam do pytania. Dla Pana ma znaczenie to, czy jeździ o ósmej wieczorem czy o dziesiątej rano? Organizm jest w takiej samej gotowości?
- O ósmej wieczór był finał. Wtedy różnicy się nie czuje. Natomiast dzień wcześniej ostatni wyścig kwalifikacyjny był o godzinie 23. Pod koniec byłem trochę wykończony, ale tak jest w sumie przy każdych zawodach. Zawsze jesteśmy na limicie.
- W Bahrajnie, w świecie arabskim, odbiór kartingu różni się od tego w Europie?
- Nie, reakcje kibiców tą takie same. Natomiast widać, że tam są większe pieniądze. Tory robią wrażenie.
- Ten w Bahrajnie jest ciekawy, pagórkowaty.
- Tak, przypomina Nordschleife (to legendarna, długa trasa na niemieckim Nuerburgringu - przyp.)! Jest góra - dół, są szybkie sekcje, są wolne, dużo miejsc do wyprzedzania. Naprawdę fajny obiekt. Ale, jak mówię: cały ten kompleks, z torem Formuły 1, jest niesamowity.
- Dla Pana to koniec sezonu?
- Tak. Nie będę już w tym roku startował, ale prawdopodobnie pouczę jeszcze jeździć młodych chłopaków. Są plany, żeby w tym celu polecieć do Makau.