Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kochajmy zimne czerwone wino i stosy...

Zbigniew Bauer
fot. archiwum
Już wiadomo, że laureatem "polskiego literackiego Nobla" został eseista, smakosz wina, literatury i futbolu Marek Bieńczyk. Dostał nagrodę Nike za zbiór szkiców literackich "Książka twarzy", chociaż wolałbym, by szacowne jury dostrzegło i bardziej uhonorowało potężne dzieło biograficzne o Czesławie Miłoszu Andrzeja Franaszka. I piszę to nie dlatego, że Franaszek został laureatem nagrody publiczności w tym konkursie, że chodzi o autora krakowskiego i że jest on moim uczelnianym kolegą.

Osobliwie cenię sobie - bo przecież to, co Franaszek napisał, jest także esejem, a więc "próbą" zinterpretowania dzieła Miłosza i jego życia - rozmiary pracy, jaką trzeba było w taką księgę włożyć. Dłubanie, wiązanie prawie niewidocznych nitek, splatanie drobnych drucików filigranu fascynuje mnie o wiele bardziej niż maźnięcie, przelot pędzla po płótnie, zaś mistrzów takiej dłubaniny coraz mniej w literaturze, w nauce, w sztuce. Są specjaliści od maźnięć - tych ci u nas dostatek, wystarczy włączyć telewizor.

W niczym książce Bieńczyka uchybić nie chcę, choć werdykt jury entuzjazmu publiczności chyba nie wzbudził. Ciekawa natomiast była tzw. laudacja, odczytana przez Tadeusza Nyczka. Szczególnie przykuły moje ucho ostatnie zdania: "W czasach znacznego niechlujstwa, powierzchowności, bylejakości i pospieszności fraza pisarska Marka Bieńczyka przypomina kwintet Schuberta słuchany późnym lipcowym popołudniem na tarasie kawiarni przy Campo di Fiori. W ręku koniecznie kieliszek zimnego chianti". Że czasy są niechlujne, bylejakie i pospieszne - zgoda. Ale pić zimne chianti? To jakby przegryzać szklaneczkę Chivas Regal 25 YO plastrem salcesonu z Limanowej. To jakby wleźć w szaliku Legii na stadion Wisły. I jeszcze to Campo di Fiori: miejsce, gdzie spalono Giordana Bruna, gdzie palono księgi żydowskie, miejsce utrwalone w poezji Miłosza dramatycznym wierszem ("I ci ginący, samotni, /Już zapomniani od świata,/ Język nasz stał się im obcy /Jak język dawnej planety./ Aż wszystko będzie legendą"). Wiem, że miejsce to jest miejscem picia wina, umizgów i randek. Eli Barbur w blogu słusznie napisał, że Campo di Fiori symbolizuje dno cywilizacyjne. A przecież Bieńczykowi nie chodzi o cywilizacyjne dna: on próbuje tę grzęznącą w pośpiechu i bylejakości kulturę uwznioślić, ocalić, upiększyć teraz przy pomocy Michnika, Nike i grona wiernych kolegów w jury.

No więc czemu Nyczkowi to zimne chianti i to Campo di Fiori się przyplątało? Ano, fajnie brzmi. Panu Mietkowi, który nieopatrznie zajrzał na galę Nike, chianti i nazwa rzymskiego placu kojarzy się z czymś z lepszego świata. Pan pisze o kulturze, widać pan kulturalny jest. Bo to prawo telewizji, tego medium, które zawieszone jest "między kulturą wysoką a kulturą masową, bo co jedna wywyższy, to druga obniży". Gdyby Nyczek o tym nie wiedział, nie kazałby mrozić chianti, a na smakowanie kultury obrałby miejsce, gdzie nie skwierczało na stosie czyjeś ciało. Tylko pan Mietek pewnie by go nie rozpoznał.

***
Autor jest medioznawcą, publicystą, kulturoznawcą, profesorem UP.

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska