Sądeczanin Mariusz Kędzierski to nie tylko dobrze zbudowany karateka, ale również zapalony kolekcjoner. 43-latek zbiera stare krasnale ogrodowe i jak sam podkreśla, ta miłość kwitnie w najlepsze. Odwiedzając jego dom, wyczuwa się tajemniczą aurę.
Mam wrażenie, jakby ktoś nas obserwował nie dając się przy tym namierzyć.
To przez te moje krasnale - wyjaśnia mi gospodarz.
- Ten jest najnowszy - ceramiczny krasnal jadący na ślimaku. Czekaliśmy na niego z żoną 17 długich lat.
Na krasnala? Jest aż tak cenny?
Pochodzi z początku XIX wieku, a może nawet z końca XVIII wieku. Ma bowiem krótszą czapkę od tych nowszych, w dodatku nosi charakterystyczne buty. Jest w fantastycznym stanie. Ma oryginalne kolory. Pojawił się w naszej kolekcji raptem kilkanaście dni temu. Kupiłem go od prywatnego kolekcjonera z Londynu po okazyjnej cenie.
Co w tym wypadku oznacza okazyjną cenę?
W sieci takie eksponaty sięgają kwot rzędu kilku tysięcy funtów za sztukę. Te krasnale nie są to małe dzieła sztuki. To nie gipsowe paskudztwa, które stoją w ogrodzie i wywołują u obserwatorów mieszane uczucia. Są stare i bardzo cenne. Pochodzą z Czech, Niemiec, Japonii i Austrii. Posiadam drewniane i terakotowe. W kolekcji mam łącznie ponad 300 sztuk.
Trzyma pan te swoje drogocenne krasnoludki w jakimś bankowym sejfie?
Sporo eksponatów trzymam w moim londyńskim domu, gdzie również mieszkam. W Polsce mam już małe domowe muzeum.
Dlaczego wybrał pan akurat krasnale, a nie modele samochodów czy fajki?
To ta moja tęsknota za straconym dzieciństwem, kiedyś ktoś mi tak powiedział.
Mój ojciec był alkoholikiem, zdarzało się, że wraz z mamą i bratem uciekaliśmy do sąsiadów… Uciekałem w bezpieczny świat bajek. Może te krasnale stąd się wzięły? Nie wiem do końca.
Czy sprzedaje Pan swoje kolekcjonerskie zdobycze innym miłośnikom krasnali?
Zwykle mówię nie. Zżyłem się z nimi.
Ile mają lat najstarsze okazy skrzatów z pana kolekcji?
To głównie krasnale z XIX wieku. Ale możliwe, że te drewniane są znacznie starsze od terakotowych. Musiałby je zbadać konserwator dzieł sztuki.
Od dawna żyje pan między Polską a Wielką Brytanią?
Na Wyspach mieszkam z przerwami już od 21 lat. Mam stamtąd sporo wspomnień. Jednym z nich jest to z czasów gdy przy londyńskiej dzielnicy Portobello prowadziłem swój sklepik z antykami. Rynek się zmienił. Jeszcze koło 2000 roku, na handlu w sklepiku można było zarobić wielkie pieniądze. Odwiedzali nas Japończycy i Arabowie. Od razu wykupywali cały sklep wydając przy tym nawet kilkadziesiąt tysięcy funtów. Teraz jest inaczej. Na pewno trudniej prowadzić biznes antykwaryczny. Na rynku jest sporo podróbek, a przecież prawdziwy antyk należy wziąć do ręki. Wtedy poczujemy jego moc. Zawsze to powtarzam.
Ma pan w kolekcji swojego ulubionego skrzata?
Swoich „podopiecznych” nie wyróżniam. Każdy jest inny i piękny na swój sposób. Na przykład taki ceramiczny krasnal ma w sobie tyle samo uroku, co drewniany ze szklanymi oczami, używanymi niegdyś przez… ludzi, jako protezy oczu.
Wypatrzyłem u pana nie tylko krasnale, ale i porcelanowe naczynie. Czy to coś cennego?
To bardzo stary i cenny, porcelanowy nocnik. W sypialni trzymam też zbiór moich drewnianych dziadków do orzechów pod różnymi postaciami. A na półce w salonie figurki zwierząt w ludzkich szatach. To postacie dickensowskie .
Z tymi cennymi rzeczami trzeba się jakoś specjalnie obchodzić?
Wystarczy przetrzeć je ręką. Tak jest nawet lepiej, bo delikatniej.
Jak się zostaje kolekcjonarem. Czy potrzeba czegoś więcej niż dużych pieniędzy?
Cierpliwość oraz wytrwałość są tutaj kwestią nieodzowną. Nie będą jednak krył, że pieniądze to podstawa. Bez nich nie ma kolekcji. Moje krasnale i ogólne antyki, są najlepszą inwestycją pieniędzy. Przy tym to największy, że się tak wyrażę konik nie tylko mój, ale także mojej żony.
Czy warto bawić się w kolekcjonerstwo.
Oczywiście, że tak!
Nasze życie jest przez to bardzo barwne, z każdym zakupem czujemy adrenalinę. No i coś po nas zostanie.