Zdaniem obrońców zwierząt koń był przemęczony. Fiakrzy zaś tłumaczą, że konie są dobrze traktowane. Jeden z nich padł, ale to normalne. Zdarza się bowiem, że nawet ludzie chorzy umierają na szlaku.
W połowie lipca na oczach turystów zdechł jeden z koni wożących góralskimi fasiągami ludzi pod schronisko. Na razie nie wiadomo czy zwierzę umarło z przyczyn naturalnych czy też z upału i wycieńczenia. Jednak już teraz obrońcy zwierząt alarmują i przypominają, że konie wożące turystów do Morskiego Oka pracują ponad siły. Postulują wprowadzenie ograniczeń w wykorzystywaniu koni w transporcie turystów w ten zakątek Tatr. Fiakrzy z kolei zapewniają, że dbają o zwierzęta i nagłe zachorowania i zgony zdarzają się zarówno wśród ludzi jak i zwierząt.
Wydarzenia jakie rozegrały się w połowie lipca na parkingu na Włosienicy odbiły się szerokim echem w całej Polsce. Jeden z dwóch koni zaprzężonych do góralskiego fasiągu z ludźmi po dotarciu na miejscu zdechł. Jako że pogoda była upalna a trasa do łatwych nie należy, pojawiło się podejrzenie, że koń mógł zdechnąć z wycieńczenia.
Jeden z turystów całe zdarzenia nakręcił telefonem komórkowym i umieścił w internecie. - Ten koń był cały zlany potem, miał drgawki i pomarszczoną skórę - opowiada nam pragnący zachować anonimowość autor filmu. - Mieliśmy wrażenie, że ten koń padł z wycieńczenia. Nie wydaje mi się żeby woźnica, który powoził fasiągiem nie zauważył na trasie, że coś złego dzieje się z jednym z koni.
Nie uda się ustalić przyczyn śmierci konia, bo zwierzę zostało już zutylizowane. Pod Tatrami jednak wybuchła dyskusja czy konie wożące na Włosienicy nie pracują zbyt ciężko.
Więcej w poniedziałkowym wydaniu "Gazety Krakowskiej"