https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zgniły kompromis na drodze do Morskiego Oka? Z rozwiązania nikt nie jest zadowolony, niektórzy mówią nawet o skandalu

Badanie koni w dniu 15 czerwca 2024 roku pracujących na drodze do Morskiego Oka.
Badanie koni w dniu 15 czerwca 2024 roku pracujących na drodze do Morskiego Oka. Marcin Szkodzinski
Konie na drodze do Morskiego Oka zostają, ale na krótszej trasie. Fiakrzy mówią, że nie mieli w tej sprawie wyboru, mogli tylko przyjąć tę informację. Organizacje od lat walczące, aby zlikwidować transport konny do Morskiego Oka nawet nie zostały powiadomione o rozmowach. W tym całym zamieszaniu zapomniano także o prowadzonych od 15 lat badaniach naukowych przez lekarzy weterynarii podczas badań koni, z których wynika, że konie mogą pracować na tej trasie.

Konie do Wodogrzmotów Mickewicza. Dalej już busem

W piątek 28 lutego na konferencji prasowej w siedzibie Tatrzańskiego Parku Narodowego minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska wraz z dyrektorem TPN Szymonem Ziobrowskim poinformowali o “wypracowanym” kompromisie.

- Transport będzie miał formę transportu kulturowego. Będzie odbywał się na odcinku od Palenicy Białczańskiej do Wodogrzmotów Mickiewicza w wozach o zmniejszonych gabarytach. Przechodzimy z wykorzystania konia jako środka transportu do wykorzystania konia jako atrakcji turystycznej. Chcemy, żeby na drodze do Morskiego Oka ten transport był podobny do tego, który dzieje się w innych rejonach Podhala. Do Zakopanego, Dolny Chochołowskiej, Kościeliskiej, gdzie transport jest atrakcją, a nie formą komunikacji - poinformował na konferencji Szymon Ziobrowski, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego.

Konie będą nadal przewozić turystów, ale już nie na siedmiu kilometrach, jak to jest obecnie, a na odcinku ok. 2,5 km. Dalej turyści przesiądą się do elektrycznych busów, które zawiozą ich na Włosienicę, czyli obecny końcowy przystanek, gdzie dojeżdżają fasiągi z turystami.

- Konie będą pracowały dużo lżej i będą mniej obciążone. To oczekiwanie społeczne, aby pracowały jak inne konie, które pracują z bryczką osiągamy - informowała minister Paulina Hennig-Kloska, minister klimatu i środowiska. - Wiele osób podnosiło, że konie są naturalnym elementem krajobrazu Podhala. Bez tego elementu nie wyobrażają sobie Tatr i Podhala. Postanowiliśmy to uszanować. Od dłuższego czasu pracujemy nad zelektryfikowaniem transportu na odcinku, który jest bardziej wymagający i dla zwierząt stanowił większą trudność. Chcieliśmy też zadbać o lokalna społeczność, dlatego organizujemy ten transport, ale na krótszym odcinku - mówiła minister podczas konferencji prasowej.

Fiakrzy: Nie jesteśmy zadowoleni. Musieliśmy podpisać ten list intencyjny

Jeszcze na samej konferencji prasowej prezes wozaków - Władysław Nowobilski - poinformował o tym, że decyzja góralom się nie podoba.

- Nie jesteśmy zadowoleni, bo wprowadza się w naszą działalność dużą zmianę - mówił podczas konferencji prasowej Władysław Nowobilski, prezes Stowarzyszenia Przewoźników do Morskiego Oka.

Dopiero po oficjalnej części konferencji udało się dopytać przedstawiciela górali powożących zaprzęgami konnymi, co jest tak wielkim powodem niezadowolenia.

- Nie jesteśmy zadowoleni z obrotu sprawy. Bo nie wiemy tak naprawdę, co nas czeka. Usłyszeliśmy pewien zarys, teraz czekamy na szczegóły porozumienia. Nie mieliśmy jednak wyjścia, musieliśmy podpisać ten list intencyjny. Na terenie parku karty rozdaje dyrektor. Jeśli wszystkie zapowiedzi zostaną wypełnione, to ma ono przyszłość – mówi Władysław Nowobilski. Dodaje, on, że nie da się od razu przewidzieć, co będzie: - To tak jak ponad 100 lat temu było, gdy budowano kolej do Zakopanego. Wtedy też się wydawało, że kolej zabierze pracę góralom dowożącym gości, a nie zabrała. Nawet pracy było więcej, bo gości było więcej. Więc być może będzie dobrze. Ja patrzę na to z optymizmem.

Nowe zasady przejazdu do Morskiego Oka. Od kiedy?

Według wstępnych informacji, przejazdy zaprzęgami konnymi i busami mają być połączone – na wspólnym bilecie. Fiakrzy mają uzyskać gwarancję wieloletniej współpracy. Szczegóły umowy mają zostać przedstawione w najbliższych tygodniach. Najpóźniej umowa ma wejść w życie z początkiem 2026 roku, a być może wcześniej.

Obecnie w Stowarzyszeniu działa 60 fiakrów i 300 koni.

- Myślę, że umowa zostanie podpisana na przynajmniej 240 koni. Każdy chyba po cztery konie będzie musiał mieć. Ale tego jeszcze nie wiem na pewno, nie ma szczegółów. Myślę, że mimo wszystko ponad 200 koni i tak się na Podhalu utrzyma. Dzięki temu tradycja konna w naszej kulturze nie zaniknie. Będą kuligi, przejazdy w karnawale, przejażdżki - mówi Nowobilski.

Fiakrzy, choć nie do końca zadowoleni, są w stanie zaakceptować zmiany, jeśli te im zagwarantują pracę i obecność koni w Tatrach.

"Nie słuchano nas, weterynarzy badających konie, dyrektora parku"

Boją się jednak, że to porozumienie między TPN, Ministerstwem Klimatu i Środowiska nie zakończy działań ze strony animalsów. Fiakrzy mówią wręcz o fali hejtu nie tylko już w internecie, ale i w realnym życiu - na szlaku w Tatrach.

- Ta niechęć jest ogromna. A nam chodzi także o to, żeby w końcu zniknęła. No bo jak się pracuje i cały czas ktoś na ciebie pluje, no to też nie jest przyjemnie. Są wulgaryzmy i każdy jest niezadowolony. Ludzie na przykład czasami siadają na ten wóz, bo chcą. Ale ledwo siedzą, bo ten co idzie na nogach, denerwuje się, bo tamci siedzą. I rosną emocje, wyzwiska, okrzyki, ataki słowne - mówi Nowobilski. - A chodzi nam o to, by wszystko było w symbiozie. Chodzi nam o ten spokój społeczny, by była radość, przyjemność z podróżowania końmi do Morskiego Oka. Jeśli pani minister udałoby się powstrzymać te organizacje przed atakami na nas, to byłby to dodatkowy plus tego porozumienia.

Przedstawiciel fiakrów rozmawiał na ten temat z minister klimatu i środowiska.

- Jeżeli będzie wyraźny głos ze strony TPN i ze strony ministerstwa, że teraz już nie ma się czego czepiać, to fundacje też może w jakiś sposób odpuszczą. Bo na razie jest tak, że wszystkie ustalenia wcześniejsze, ten okrągły stół z maja 2024 roku dyktowane były przez organizacje pro-zwierzęce. Nie słuchano nas, weterynarzy badających konie, dyrektora parku. Z nimi jest najtrudniejsza rozmowa. Bo nie dają żadnej alternatywy. My chcemy jeździć, a oni chcą, żeby w ogóle koni tutaj nie było. Więc teraz też się boimy tego, że jeżeli będą busy od Wodogrzmotów, a na dole konie, to działacze pro-zwierzęcy mogą atakować turystów na Palenicy Białczańskiej i namawiać, by nie korzystali z naszych usług. No więc starałem się przekonać panią minister, żeby jednak do tych organizacji przemówiła, żeby dali spokój już. Oczywiście, to co trzeba, przestrzeganie regulaminu, bezdyskusyjnie zostaje. Natomiast, żeby te organizacje nie czepiały się czegoś, czego nie ma - mówił Nowobilski.

Organizacje pro-zwierzęce mówią o skandalu

W dniu konferencji prasowej w siedzibie TPN Anna Plaszczyk z Fundacji VIVA opublikowała w mediach społecznościowych nagranie, w którym mówi o skandalu.

- Skandal w sprawie koni z Morskiego Oka. Ministerstwo Klimatu i Środowiska pominęło stronę społeczną, czyli mnie, Fundację VIVA, ale też ciebie. Wszystkich nas ominęło w procesie decyzyjnym dotyczącym przyszłości transportu konnego do Morskiego Oka - zaczyna nagranie działaczka pro-zwierzęca, która od lat walczy, aby całkowicie zlikwidować transport konny na drodze do Morskiego Oka. - Z prasy dowiedzieliśmy się, że trwały rozmowy, i że podjęto ustalenia. Konie zostają na trasie, ale zostają w powiązaniu z transportem elektrycznym. Pierwsze 2 km będzie można przejechać końmi, a dopiero po 2 km na Wodogrzmotach Mickiewicza będzie się można przesiąść do transportu elektrycznego, który zakupiło Ministerstwo Klimatu i Środowiska.

W trakcie dalszej wypowiedzi działaczka Fundacji VIVA informuje odbiorców, dlaczego w jej ocenie próba takiego rozwiązania konfliktu, który toczy się latami, jest zła.

- To betonuje transport konny na lata na tej trasie. Liczyliśmy, że busy będące alternatywą dla koni, po prostu wygrają wygodą, ceną, prędkością i tym, że będą dojeżdżały do samego schroniska. W tej sytuacji nie ma takiej możliwości, bo to nie będzie alternatywa ani konkurencja. To będzie wsparcie jedno dla drugiego - mówi Anna Plaszczyk.

Przedstawicielka fundacji jest oburzona, że ona i fundacja zostały pominięte w rozmowach oraz negocjacjach. Ocenia, że nastąpiło to z powodu nieugiętego stanowiska niepodlegającego negocjacjom ze strony VIVY, postulującego o całkowitym zniesienia transportu.

W nagraniu także pojawił się apel do widzów, ale zarzucili ministerstwo mailami z wyrazem swojej dezaprobaty względem ogłoszonej 28 lutego decyzji.

- Piszcie maile do Ministerstwa Klimatu i Środowiska o tym jak bardzo jesteście oburzone i jesteście oburzeni - mówiła Anna Plaszczyk i podała gdzie znaleźć adres, na którego należy wysyłać maile.

Nauka odsunięta całkowicie na bok

Od 15 lat na drodze do Morskiego Oka przeprowadzane są coroczne badania weterynaryjne pracujących tam koni. Każdego roku 90 proc. zwierząt bez problemu przechodzi badania, a zaledwie kilka z nich otrzymuje decyzję negatywną, lub jest skierowana na dodatkowe badanie.

Z całkowitego pominięcia wyników badań przy podejmowaniu decyzji oburzony jest dr Marek Tischner, który przez lata prowadzi badania koni.

- Przez 15 lat badaliśmy wpływ pracy na zdrowie koni na tej trasie. To jest niesympatyczna sytuacja. Dezawuuje się naukę. Okazuje się, że te badania, tysiące prób, dziesiątki szczegółowych badań, próby zmiany lekarzy, a nawet lekarze po zmianach, wszyscy wszyscy mówią jednym głosem, że nic złego tym koniom się nie dzieje. O tym świadczą wyniki, że konie nie są wycofywane, a dopuszczane do pracy - zaznacza dr Marek Tischner, lekarz weterynarii, który od samego początku uczestniczy w badaniach. - Zdarzyły się trzy przypadki losowe padnięć koni. Pierwszy to była kolka. W drugim przypadku pękła aorta, a trzeci przypadek to spłoszenie przez śmigłowiec. Koń wpadł wtedy między ogrodzenia. Te przypadki nie są związane z trasą, a zwykłym zdarzeniem losowym, które mogło wydarzyć się wszędzie. Wyniki jednoznacznie wskazują, że nie ma negatywnego wpływu miejsce pracy na ich dobrostan - dodaje Tischner.

Na konferencji prasowej dziennikarze dopytywali minister Paulinę Hennig-Kloskę, która poinformowała, że decyzja nie jest podyktowana wyłącznie na opinii społecznej, a również na badaniach naukowych, które m.in. miały mówić o zniekształconych kopytach od jazdy po asfalcie.

Dr Marek Tischner, kierownik Przychodni Weterynaryjnej w Katedrze Rozrodu, Anatomii i Genomiki Zwierząt wydziału Hodowli i Biologii Zwierząt Katedry Rozrodu, Anatomii i Genomiki Zwierząt Uniwersytetu Rolniczego im. Hugona Kołłątaja w Krakowie poinformował, że takich badań nie ma.

- Byłoby uczciwiej, gdyby strona rządowa powiedziała, że są tak mocne naciski społeczne, że dokonują zmian, a nie negowali i podważali wyniki badań. Ludzie może teraz inaczej postrzegają zwierzęta. Wystarczyło powiedzieć, że robią to, żeby uspokoić ludzi. To byłoby uczciwe - zaznacza dr. Tischner.

Doktor odniósł się także do opinii, która powstała po testach przeciążeniowych. Zdaniem doktora obliczenia zostały źle wykonane i zinterpretowane.

- Obliczenia wykonywał człowiek, który z wykształcenia jest elektrykiem. Jest to lekko mówiąc nieodpowiedzialne. Dodatkowo ten elektryk jest ojcem jednej z kobiet, które walczą o to, bo konie na trasie zostały zlikwidowane - informuje dr. Marek Tischner.

Według Tischnera, konsekwencje decyzji mogą doprowadzić do likwidacji hodowli tych koni. - Co z tymi końmi dalej się wydarzy. Tych koni nikt nie będzie trzymał, tylko dlatego, że są fajne. Tu też potrzebna jest ekonomia. Jeżeli 300 koni zniknie z trasy, to dla kolejnych źrebaków nie ma zbytu. Hodowle będą się zmniejszać, aż w końcu znikną - przestrzega doktor wspominając, że to nie tylko konie, ale cały zespół naczyń powiązanych, do których zalicza się  rymarzy, kowali, weterynarzy, a także hodowców i warsztaty, które naprawiają wozy konne.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Okiem Kielara odc. 14

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska