- To najgłupsza decyzja władz od lat. Zamiast chronić nasze dzieci przed dostępem do napojów wyskokowych, to oni myślą tylko o zarobku - oburza się Maria Mikrut z Libiąża, mama 12-latka. Uważa, że uchwała rady miasta Libiąża z 2006 roku o zakazie sprzedaży trunków w sąsiedztwie placówek skupiających dzieci była rozsądna.
Podobnie myśli pani Sylwia, mama czteroletniej Oliwii. Nie chce by dzieci oglądały pijaków, co pod sklepami monopolowymi nie jest rzadkością.
- Przez lata burmistrz konsekwentnie odmawiał przedsiębiorcom zezwoleń, posiłkując się opinią komisji przeciwdziałania alkoholizmowi. Nagle zmienił zdanie? - dziwi się Stanisław Bigaj, opozycyjny radny z Libiąża.
Burmistrz Jacek Latko tłumaczy, że wytycznych dotyczących odległości nie reguluje ustawa, ale uchwała gminy. - Uznaliśmy, że to niesprawiedliwe, iż sklep, który znajduje się 101 metrów od szkoły może zarabiać na sprzedaży alkoholu, a drugi, który jest 99 metrów od placówki już nie - mówi. Na decyzję o zniesieniu progu odległości wpłynęły prośby od dwóch przedsiębiorców, którym bardzo zależało na sprzedaży alkoholu.- Jeden z nich to właściciel baru sprzedającego kebaby, a drugi sklepu spożywczego - przekonuje Latko. Obawia się, że inaczej przedsiębiorcy zwinęliby interesy, co z kolei oznacza zwolnienia z pracy i mniej wpływów z podatków do kasy gminy. Burmistrz dementuje plotki, że zmienił uchwałę na życzenie Sławomira Guta, przewodniczącego rady miejskiej, który w sąsiedztwie szkoły buduje sklep. - Od czasu gdy połączyliśmy szkołę podstawową z gimnazjum, wejście do budynku jest od drugiej strony, przez co odległość między jego sklepem będzie większa niż 200 metrów - mówi. Zapewnia, że gdyby wycofanie się z uchwały powodowało kłopoty, można ją znów wprowadzić.
Wybierz najlepsze zdjęcie naszych fotoreporterów 2012 roku [GALERIA]
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+