Sąd chciał, by mężczyzna jeszcze w grudniu ub.r. został zbadany przez biegłego z krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej, ale dr Jan S. się nie pojawił.
- Żona odebrała wezwanie na badanie razem z inną korespondencją i nie doczytała jej do końca. Potem było już za późno na moją reakcję. Cały czas jestem gotowy poddać się takiemu badaniu - nie krył skazany przed sądem. Mówił o tym we wtorek na posiedzeniu w sprawie odroczenia wykonania swojej kary.
Prokurator ze swojej strony wnosił, by skazanego Jana S. teraz kompleksowo zbadali biegli, ale już spoza Krakowa. Powinni się w swojej opinii wypowiedzieć także, czy są przeszkody, by mężczyzna odbywał karę w zakładzie karnym i czy mógłby być leczony w warunkach takiej izolacji.
Decyzję w tej sprawie sąd podejmie w ciągu tygodnia.
Obecny na posiedzeniu dr Jan S. potwierdził, że już nie pracuje, pobiera emeryturę w wysokości 4,1 tys. zł. Kuratorowi sądowemu w wywiadzie środowiskowym przyznał się do dolegliwości m.in. kardiologicznych i okulistycznych.
- Zacząłem się też leczyć na cukrzycę, która uaktywniła się na skutek stresu związanego z procesem sądowym - zdradził. Podjął też terapię w związku z depresją i stanem zdrowia psychicznego.
71-letni dr Jan S. z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcegoma też pięcioletni zakaz pełnienia funkcji publicznych w publicznej służbie zdrowia i do zapłaty 15 tys. zł, czyli równowartość korzyści majątkowej, którą przyjął od 27 rodziców w latach 2000- 2011.
Autor: Artur Drożdżak