Urzędnicy wyłączyli z parkowania cześć placu Wolnica i przekazali go Archidiecezji Krakowskej na organizację Festiwalu Młodych w ramach ŚDM. Mieszkańcy przeparkowali więc samochody tam, gdzie ograniczeń nie ma, według znaków. Gdy pani Patrycja wróciła po auto, wokół niego było ogrodzenie budowlane i ogródek kawiarniany. Nie miała wyjazdu. Musiała wezwać straż miejska.
- Samochód blokowało wysokie ogrodzenie, a wokół ustawiono parasole, ławy i stoły obok stawianej na placu sceny - opowiada pani Patrycja.
Interweniowała u robotników i ochroniarzy, ale na próżno. Próbowano jej wmówić, że nie mieszka przy placu i nie ma identyfikatora dla strefy płatnego parkowania, choć go posiadała.
- Polecono nam napisać skargę do urzędu miasta, sugerowano, żebyśmy zaczekali, aż skończą się ŚDM i wtedy będziemy mogli zabrać auto. Jakiś absurd - mówi pani Patrycja.
Zadzwoniła do firmy, której nazwa widniała na ogrodzeniu. Usłyszała, że znak zakazu postoju znajduje się w miejscu, w którym zostawiła auto. Tak nie było. Ostateczne ta firma przyznała, że działała na zlecenie innej. Podano numer telefonu, ale pod nim nikt nie odbierał.
Pani Patrycja zadzwoniła w końcu po straż miejską. Robotnicy i ochroniarze byli już bardziej skłonni udzielić informacji funkcjonariuszom. Szybko też znaleziono ekipę, która rozmontowała cześć ogrodzenia, co pozwoliło wydostać samochód.
- Po półtorej godziny udało mi się wreszcie wyjechać spod własnego domu, paranoja. Nie ustalono, kto na taką sytuację pozwolił - kwituje oburzona krakowianka.
Co na to urzędnicy? - Godna pochwały jest postawa straży miejskiej, która zjawiła się i rozwiązała problem - odpowiada Jan Machowski z biura prasowego magistratu.
">