12 października 2009 r., tuż przed godz. 17. Pani Maria właśnie tego dnia odebrała chorego na raka męża ze szpitala. Wpierw usłyszeli walenie do drzwi, po chwili trzask wyłamywanych framug. - Kiedy z drzwi wypadł zamek, wybiegliśmy do przedpokoju i zobaczyliśmy obcych mężczyzn - relacjonuje Maria Świdzińska.
Właściciel już wcześniej wzywał panią Marię do udostępnienia mieszkania. Argumentował, iż chce wykonać pomiary i przegląd techniczny. - Odpisałam mu, że oczywiście wpuszczę odpowiednie służby: kominiarza, elektryka, ale nie jego - mówi pani Maria. - Co do inwentaryzacji architektonicznej, wszystkie dokumenty są w ZBK. Nigdy nie zalegaliśmy z czynszem. Mąż mieszka tu od urodzenia, wcześniej mieszkali tu jego rodzice i dziadkowie.
Reprezentant nowych właścicieli, Artur Bobrowski, nie ma sobie nic do zarzucenia. - Przejąłem kamienicę w maju, wszystko sypie się na głowę - opowiada. - Właściciel odpowiada za bezpieczeństwo, raz w roku musi więc zrobić przegląd kominów, instalacji elektrycznej. Wyznaczaliśmy lokatorce cztery terminy i zawsze drzwi były zamknięte.
Bobrowski powołuje się na ustawę o ochronie praw lokatorów. Ta zaś jednak mówi wyłącznie o tym, że lokator ma obowiązek udostępnić lokal "w razie awarii wywołującej szkodę lub zagrażającej bezpośrednio powstaniem szkody". Jeżeli odmawia, właściciel ma prawo wejść do lokalu w obecności policji lub straży.
Tu nie było bezpośredniego zagrożenia, ani stróżów prawa. Nie było kominiarza, elektryka, którzy mogliby wykonać przegląd, pod pozorem którego właściciel wszedł do lokalu. - Był biegły, który miał ocenić stan mieszkania - broni się Bobrowski. - Nie mogę stwierdzić zagrożenia, dokąd nie wejdę. Policja nie chciała mi dać eskorty.