Do dramatycznych zdarzeń doszło w marcu 2007 r. Od tamtego czasu Andrzej G. był poszukiwany Europejskim Nakazem Aresztowania. Wpadł w Szwajcarii, potem trafił do polskiego więzienia, a w końcu na salę rozpraw krakowskiego sądu. Jego dwaj wspólnicy już dawno usłyszeli wyroki w tej sprawie. Stefan K. sześciu lat więzienia, a Tomasz J. czterech lat pozbawienia wolności.
Czytaj także: Rabował banki i żył jak król
Pierwszego przestępstwa Andrzej G. i Stefan K. dopuścili się 1 marca 2007 r. w Raciborzu na Śląsku. Obaj zaatakowali wtedy emeryta Henryka S., który swoim autem przyjechał do garażu, wysiadł z pojazdu i wtedy został obezwładniony przez zamaskowanych mężczyzn. Bandyci mieli na twarzach kominiarki, w ręce atrapę broni. Groźbami i biciem zmusili emeryta do wejścia do forda, wywieźli do odległych Gliwic.
- Musimy skontaktować się ze wspólnikiem Wanią, który zdecyduje, czy cię odstrzelić, czy też nie - straszyli uprowadzonego mężczyznę. Sugerowali, że mają związek z głośnymi w tym czasie napadami i zabójstwami właścicieli kantorów na terenie Polski południowej. W Gliwicach wypuścili pokrzywdzonego, odjechali w nieznanym kierunku. Trzy dni później dokonali podobnego przestępstwa, ale tym razem na terenie Krakowa. Towarzyszył im Tomasz J. Mężczyźni dysponowali już bronią palną, a nie atrapą, jak w przypadku napadu w Raciborzu.
- Pistolet kupiłem przed sklepem z bronią od nieznanego mi osobnika - chwalił się kolegom Andrzej G. Około godziny 23.00 we trzech wyszli z mieszkania w Krakowie i udali się w kierunku garaży na Prądniku Czerwonym. Tam wypatrzyli kolejną ofiarę, Adama K., który w garażu sprzątał Peugeota 605, własność swojego ojca. Dwaj napastnicy nałożyli na głowy kominiarki, a Tomasz J. mocnej nasunął na czoło czapkę, by nie zostać rozpoznanym.
- Nie ruszać się, ręce do góry, bo będę strzelał - zagroził Andrzej G. Użył też gazu łzawiącego, przystawił broń do głowy Adama K. Przerażony mężczyzna spełniał wszystkie żądania napastników, oddał im saszetkę z dokumentami oraz kluczyki do pojazdu. Niewiele widział, bo w trakcie napadu spadły mu okulary. Gdy napastnicy nie mogli uruchomić silnika, znowu zaczęli grozić Adamowi K., by pokazał im, gdzie znajduje się dobrze ukryta blokada pojazdu. Po chwili kazali mężczyźnie wsiąść do bagażnika i kradzionym samochodem ruszyli przez miasto. Dojechali do Rząski, po drodze Adam G. psikał gazem łzawiącym w twarz pokrzywdzonego. Miał taką możliwość, bo wcześniej złożył część fotela, by widzieć, co porwany robi w bagażniku. Porywacze zatrzymali się w końcu przy ul. Wapiennej, tam zostawili pojazd, a kluczyki wyrzucili w krzaki. Stamtąd zabrała ich swoim autem dziewczyna jednego z napastników. Adam K. sam wydostał się z bagażnika auta kilkanaście minut później.
Zatrzymani porywacze wzajemnie obarczali się winą i twierdzili, że to Andrzej G. był inicjatorem obu napadów. To on był dysponentem broni palnej, miał też przygotować kominiarki i wycinać w nich dziury na oczy.
Oskarżony Andrzej G. przyznał się do winy i przeprosił pokrzywdzonych za swoje zachowanie. Starał się nieco umniejszać swoją rolę w przestępstwach, ale krakowski sąd nie dał mu wiary.
Pokaż, kogo popierasz. Już dziś oddaj głos na prezydenta Krakowa
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl:**Starcie pseudokibiców w Krakowie: tłukli kijami i butelkamiMaciej Szumowski stał się legendą. Idź jego drogą.**Wejdź na szumowski.eu
A może to Ciebie szukamy? Zostań**miss internetu**województwa małopolskiego