Harcmistrz Andrzej S. poznał swoją przyszłą żonę w Związku Harcerstwa Rzeczpospolitej. W 2007 r. wzięli ślub, dwa lata później urodził się im syn. W 2010 r. relacje między małżonkami uległy pogorszeniu. Andrzej Sz. zaczął podejrzewać żonę o zdradę, której, w jego ocenie, miała się dopuść ze swoim żonatym przełożonym z pracy.
Małżeństwo się rozpadło, a żona oskarżonego wniosła pozew o rozwód, który został orzeczony.
Pomimo rozwiązania związku cywilnego, Andrzej S. uważał, iż ma dalej żonę z uwagi na ślub kościelny. Pokrzywdzony Mirosław M. wiedział z relacji podwładnej, iż Andrzej S. powiedział jej kilka razy, iż "jeżeli się ktoś będzie koło niej kręcił, to go zabije, bo związek małżeński może rozwiązać tylko Bóg".
Byli małżonkowie pozostawali w kontakcie, bo na zmianę sprawowali opiekę nad synem. W czasie przekazywania i odbierania dziecka ich relacje układały się poprawnie, w ocenie Andrzeja S. były one przyjacielskie, co uważał za szansę na uratowanie ich małżeństwa. Pomimo rozwodu, nadal żywił on silne uczucia do Ireny S. i synka. To od niego dowiedział się, że dziecko bawi się z panem w mieszkaniu matki, a czasem wyjeżdża z nim na wycieczki.
13 listopada ub.r. Andrzej S. postanowił porozmawiać z Mirosławem M. i w tym celu wieczorem przyjechał pod blok przy ul. Na Błonie, gdzie mieszkała jego była żona.
W pewnej chwili obaj panowie spotkali się na ulicy, doszło do szamotaniny, a w ręce Andrzeja S. znalazł się scyzoryk i nim zadał ciosy pokrzywdzonemu. Panowie upadli na jezdnię, walczyli w zwarciu.
- Zabiję cię! Po co tu przyszedłeś. To jest moja żona, zobacz, co z tobą zrobię! - krzyczał Andrzej S.
Zajście zauważyli studenci mieszkający w pobliskim bloku.
- To wyglądało jak bójka. Jeden z mężczyzn był na górze, drugi leżał na plecach, trzymali się - opisywał Marcin S., student, świadek na procesie oskarżonego. Nie widział, by ktoś miał w ręce scyzoryk, ale dostrzegł, że jeden z mężczyzn był ranny.
Studenci wezwali pogotowie, ale zanim przyjechała karetka i policja, Andrzej S. zniknął. Na miejscu pojawiła się także była żona oskarżonego. Przed sądem kobieta odmówiła składania zeznań, bo zgodnie z prawem Andrzej S., jest dla niej osobą najbliższą.
- Tamtego dnia przed północą Andrzej do mnie zadzwonił i prosił o spotkanie - opowiadał z kolei świadek Piotr D., wieloletni przyjaciel oskarżonego. Andrzej S. pojawił się po chwili, był zdenerwowany, chaotycznie opowiedział, że spotkał się z kochankiem żony i "brał udział w bójce". Z jego relacji wynikało, że Mirosław M. miał z niego szydzić, że "gdyby był dobry w łóżku, to żona nigdy by go nie zdradziła". Wtedy Andrzej S. miał w sposób niezamierzony uderzyć mężczyznę scyzorykiem.
- Nie pozwoliłem Andrzejowi opuścić mojego mieszkania, rano pojechaliśmy na policję, by wyjaśnić sprawę i zszokowało mnie to, że został wtedy zatrzymany - opowiadał świadek.
Nie dziwiło go, że Andrzej S. miał ze sobą scyzoryk. - Wiele lat działał w harcerstwie, doszedł do stopnia harcmistrza. W tym środowisku to rzecz naturalna, że nosi się takie narzędzie - przekonywał mężczyzna.
Andrzej S. nie był uprzednio karany. Grozi mu kara pozbawienia wolności od 8 do 15 lat, kara 25 lat pozbawienia wolności lub dożywotniego pozbawienia wolności. Sąd o kolejny miesiąc przedłużył jego areszt tymczasowy. Chce jeszcze przesłuchać pokrzywdzonego Mirosława M., który po zdarzeniu i wyjściu ze szpitala wyjechał za granicę. Mężczyzna obiecał, że wróci do kraju, gdy dostanie wezwanie do sądu. Swoją relację z przebiegu zajścia będzie składał pod koniec września br. Wtedy też może zapaść wyrok.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+