Obywatel „niepożądany”
Melchior Wańkowicz, rocznik 1892, działalność niepodległościową rozpoczął na początku XX w. W 1905 r. uczestniczył w strajku szkolnym, a wkrótce potem zaangażował się w działalność konspiracyjną, przystępując do organizacji „Zet”. W okresie międzywojennym zasłynął jako wybitny reportażysta, autor znanej „Sztafety”, książki poświęconej sukcesom międzywojennej Polski w budowie gospodarki. Podczas II wojny światowej Wańkowicz działał jako korespondent wojenny przy II Korpusie Polskim pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Bezpośrednio po wojnie opublikował swoje najsłynniejsze dzieło – Bitwę o Monte Cassino – epicki reportaż o największej bitwie korpusu w 1944 r. Wspomnienia wojenne opisał także w innych publikacjach, takich jak Wrzesień żagwiący, który przyczynił się do budowy legendy obrony Westerplatte, a także w Hubalczykach i Zielu na kraterze. Po wojnie przez kilka lat mieszkał w Stanach Zjednoczonych, gdzie otrzymał obywatelstwo amerykańskie, jednak w 1958 r. zdecydował się na powrót do Polski rządzonej przez komunistów.
W marcu 1964 r. Wańkowicz złożył swój podpis pod „Listem 34”, skierowanym do premiera Józefa Cyrankiewicza. Sygnowało go 34 twórców polskiej kultury, którzy w ten sposób protestowali przeciw ograniczeniom przydziału papieru na druk książek oraz zaostrzeniu cenzury. Gdy list trafił na Zachód. został opublikowany przez Agencję Reuteres oraz odczytany w Radiu Wolna Europa i szeroko komentowany, władze PRL zastosowały represje wobec sygnatariuszy memoriału. Odmawiano im wydania paszportu, objęto dłuższym lub krótszym zakazem publikacji, a tajne służby PRL otoczyły ich inwigilacją. Natomiast Wańkowicza postawiono przed sądem oskarżając go o „sporządzenie maszynopisu zawierającego fałszywe wiadomości na odcinku kultury, przesłanego córce w Stanach [Zjednoczonych], wykorzystywanego przez ośrodek wrogiej propagandy, tj. Wolną Europę”.
Represje, jakie spotkały autora Bitwy o Monte Cassino ze strony władz, właściwie nie dotyczyły samego listu, lecz projektu przemówienia, które planował wygłosić na spotkaniu Związku Literatów Polskich, krytykując ograniczenia wolności słowa i represje wobec pisarzy. Wańkowicz nigdy jednak tego przemówienia nie wygłosił – jego tekst przesłał jedynie córce Marcie Erdman, mieszkającej w Stanach Zjednoczonych, skąd później materiał trafił do Radia Wolna Europa. Tekst Wańkowicza został prawdopodobnie przechwycony przez funkcjonariuszy SB już na terenie ambasady amerykańskiej, co stanowiło część szerszej operacji prowadzonej przez komunistyczną służbę bezpieczeństwa.
Oskarżony o „rozpowszechnianie fałszywych informacji”
Władze PRL postanowiły wymierzyć Wańkowiczowi surową karę. 5 października 1964 r. został aresztowany w swoim warszawskim mieszkaniu. Służby przeprowadziły rewizję, zabierając jego prywatną korespondencję oraz maszynę do pisania. Pisarza przewieziono najpierw do siedziby Prokuratury Generalnej, a następnie do Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej w Pałacu Mostowskich, gdzie spędził pięć tygodni w areszcie tymczasowym. W związku z jego wiekiem i statusem społecznym przebywał w stosunkowo dobrych warunkach: miał oddzielny pokój z łóżkiem i pościelą, a żona mogła dostarczać mu paczki żywnościowe. Jednak nieustannie pilnowali go milicjanci, a w celi stale paliło się ostre światło. Propozycję wsparcia ze strony ambasady USA Wańkowicz odrzucił.
Rozprawa rozpoczęła się 26 października 1964 r. przed warszawskim Sądem Wojewódzkim. Wańkowicza oskarżono na podstawie art. 23 tzw. małego kodeksu karnego z 1946 r. o „rozpowszechnianie fałszywych informacji” o państwie i jego organach. Już pierwszego dnia rozprawę odroczono, a na prośbę pisarza doszło do jego trzygodzinnej rozmowy z Mieczysławem Moczarem, który, jak sam Wańkowicz później wspominał, rozmawiał z nim „ludzkim językiem”. W liście do Moczara pisarz stwierdził: „list piszę wobec Jego zarzutu, że jestem wrogiem systemu panującego w Polsce. Daj Boże temu systemowi więcej takich wrogów. [...] Dlatego przesyłam moje przemówienie w sądzie i, jako zadośćuczynienie za zarzut, który mi Pan postawił – proszę o przeczytanie przemówienia. Sądzę, że da to zrozumienie, jak mnie wpędzono w tę bezsensowną sytuację – wroga Polski Ludowej!”.
3 listopada proces wznowiono, ograniczając liczbę obecnych na sali, bez dostępu dla zagranicznych dziennikarzy. W swoim dwuipółgodzinnym wystąpieniu przed sądem Wańkowicz podkreślił, że lojalność wobec władz nie powinna wykluczać prawa do krytyki. Obrońcy argumentowali, że brak było dowodów na to, iż memoriał Wańkowicza przekazano Wolnej Europie. „Wańkowicz oskarżony został o dostarczenie swojego przemówienia Wolnej Europie [...] Ogłosiliśmy z miejsca zaprzeczenie. To samo zrobiła Erdmanowa [...] Wańkowicz na rozprawie zachowywał się butnie i wyparł się wszystkiego [...] Wańkowicz bronił się argumentem, że co najmniej dwie kopie tego niewygłoszonego przemówienia krążyły po Warszawie, więc nie ponosi odpowiedzialności, jeśli jeden z nich trafił do Wolnej Europy. Wskazywał ponadto, że najbardziej antyrządowe fragmenty nie zostały przez nas powtórzone, co świadczy o tym, że nie mieliśmy w ręku całości” – pisał ówczesny dyrektor Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, Jan Nowak-Jeziorański.
Sprawa Wańkowicza stała się międzynarodową sensacją. Zachodnie media nagłaśniały proces, a w jego obronie interweniował senator Robert Kennedy, podkreślając obywatelstwo amerykańskie pisarza.
Kłopotliwy skazany
10 listopada Melchior Wańkowicz został skazany na trzy lata więzienia, co w świetle zarzucanego mu „przestępstwa” było wyrokiem minimalnym. Dzięki amnestii zredukowano go do półtora roku. Po ogłoszeniu wyroku pisarz został zwolniony z aresztu i oświadczył, że nie zamierza wnosić apelacji. W liście do ówczesnego I sekretarza PZPR, Władysława Gomułki, wyraził zamiar przyjęcia wyroku bez sprzeciwu.
W styczniu 1965 r. prokurator generalny Kazimierz Kosztirko pisząc do Gomułki podkreślał „demonstracyjną niechęć” Wańkowicza do złożenia apelacji, co – jak sugerował – utrudniało dyskretne zakończenie sprawy. Kosztirko skarżył się też, że pisarz nie zamierza zwrócić się do Rady Państwa o ułaskawienie. W obliczu takiej postawy proponował dwa rozwiązania: odroczenie wykonania kary ze względów zdrowotnych lub wydalenie Wańkowicza z kraju jako „niepożądanego” obywatela obcego państwa. W tym czasie w Warszawie pojawiły się plotki, jakoby Wańkowicz, z osobistymi rzeczami i szczoteczką do zębów w torbie, kilkukrotnie próbował zgłosić się do więzienia na Rakowieckiej, by odbyć karę.
Plotki te nie zostały potwierdzone przez wiarygodne źródła, ale niewątpliwie sprawa Wańkowicza stała się kłopotliwa dla władz – proces i wyrok, które miały być ostrzeżeniem dla innych, wywołały społeczne oburzenie, przysparzając pisarzowi sympatii w kraju i za granicą. Ostatecznie władze, nie chcąc zaostrzać nastrojów, zrezygnowały z wykonania kary, a Wańkowicz pozostał na wolności. Na początku 1965 r. postępowanie zostało umorzone. Wkrótce władze skierowały podobne szykany wobec innych pisarzy i publicystów: Stanisława Cata-Mackiewicza, Januarego Rzędzińskiego, Stefana Kisielewskiego, Janusza Szpotańskiego czy Pawła Jasienicy.
Sprawa Wańkowicza zakończyła się definitywnie dopiero 16 marca 1990 r., 26 lat po procesie i 16 lat po śmierci pisarza. Sąd Najwyższy uniewinnił go, podkreślając, że jego zamiarem nie było „szkodzenie państwu polskiemu”.
