Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krynica przed wojną miała swojego Dyzmę

Redakcja
Rok 1928. Krynica - deptak z widokiem na Dom Zdrojowy. Tu Czechak łowił swoje ofiary...
Rok 1928. Krynica - deptak z widokiem na Dom Zdrojowy. Tu Czechak łowił swoje ofiary... fot. archiwum
Lata międzywojenne intrygują, zachwycają. Rzadziej dostrzegamy drugą stronę tych czasów - przestępczość. Jej królami byli kasiarze, mordercy, oszuści - pisze Monika Piątkowska w książce pt. "Życie przestępcze w przedwojennej Polsce. Grandesy, kasiarze, brylanty", wydanej przez Wydawnictwo Naukowe PWN.

Złodzieje tożsamości, barwna i liczna grupa przedwojennych oszustów podających się za osoby urzędowe lub arystokratów, wyróżniali się na tle innych przedstawicieli branży bezczelnością i fantazją. Najlepsi z nich działali bez kłopotów przez całe lata, oszukując ludzi co do swego majątku, wykształcenia, zawodu i znajomości.

Bardzo długo utrzymał się na stołecznym rynku oszust, który w latach trzydziestych w Warszawie podawał się za profesora Romana Chojnackiego, dyrektora Filharmonii Warszawskiej. Jako Roman Chojnacki oszust ów zgłaszał się do przedstawicielstw dyplomatycznych państw zagranicznych i proponował im urządzenie międzynarodowych imprez muzycznych. Jednocześnie mężczyzna przesyłał ambasadom bilety na różne koncerty, za które inkasował należność przez posłańca.

Bilety te fałszywy dyrektor zdobywał za darmo w kasie filharmonii, gdzie z kolei przedstawiał się jako "ważny sekretarz wojewody".
Jeszcze większą brawurą w latach międzywojennych wykazał się Bogumił Czechak, absolwent gimnazjum w Kołomyi, którego życiowe przygody mocno przypominały losy literackiego Nikodema Dyzmy, bohatera powieści Tadeusza Dołęgi- Mostowicza. Czechak jako młody chłopak stracił w wypadku lewą rękę. Przez krótki czas próbował studiów i pracy guwernerskiej, w końcu jednak w 1930 roku kupił sobie kompletny mundur rotmistrza i ten życiowy pomysł okazał się najbardziej kasowym ze wszystkich.

Czechak uwodzi damy
Jako rotmistrz, ranny w wojnie polsko-bolszewickiej, Czechak zdobył przychylność senatora Popiela. Ten polecił go na guwernera hrabiemu Adamowi Stadnickiemu z Nawojowej, stamtąd zaś Czechak przeniósł się do Krynicy do pensjonatu Adela, którego właścicielka przyjęła go na korepetytora dla córki.

W bogatym i arystokratycznym światku Krynicy lat trzydziestych przystojny rotmistrz Czechak korzystał z urody i pieniędzy kobiet, które uwodził manierami hulaki i arystokraty, robił sobie zdjęcia w trumnie, przed którą wartę honorową pełnili przebrani w mundury parobcy, obnosił swoje liczne odznaczania: Krzyż Virtuti Militari, Krzyż Walecznych, Złoty Krzyż Zasługi, a także medale zagraniczne, wdawał się w podejrzane interesy, fałszował legitymacje oraz pieczęcie i wreszcie wyrabiał sobie kolejne znajomości, dzięki którym chciał się wedrzeć do następnych bogatych domów i kółek towarzyskich.

Koniec tej barwnej kariery nastąpił niespodziewanie: na początku 1932 roku Czechaka zauważył w Krakowie dowódca 22 Pułku Ułanów, pułkownik Roztworowski. Pułkownik zdziwił się, gdyż nie pamiętał, by taki rotmistrz należał do jego pułku, a wyjaśnienia oficera, że dopiero został przeniesiony i jeszcze nie zdążył się zameldować, wydały mu się mocno podejrzane.

Natychmiast więc po spotkaniu na ulicy pułkownik Roztworowski zwrócił się z pytaniem do Ministerstwa Spraw Wojskowych o rotmistrza Czackiego, bo takim nazwiskiem przedstawił mu się oficer. Ministerstwo Spraw Wojskowych odpowiedziało, że rotmistrz Czacki nie istnieje - wtedy Roztworowski zawiadomił wszystkie komendy garnizonu, by osobnika podającego się za rotmistrza 22 Pułku Ułanów zatrzymać. Tak też się stało. Niedługo później adiutant komendy miasta Lwowa, Józef Możdrzeń, podczas urlopu spędzanego w Krynicy zauważył rotmistrza ułanów, który w złej kolejności nosił na piersi odznaczenia. Możdrzeń zwrócił uwagę na fakt, że rotmistrz "Krzyż Niepodległości z Mieczami nosił po Krzyżu Walecznych", podczas gdy przepisy nakazywały coś przeciwnego. Na dodatek nieznający prawa wojskowego rotmistrz nie miał przy sobie legitymacji, jego tłumaczenia zaś, że jest "w stanie nieczynnym jako oficer inwalida", nie przekonały adiutanta i jeszcze tego samego dnia w willi Adela fałszywy rotmistrz Czechak został aresztowany.

Pech, zrządzenie losu czy niekorzystny splot okoliczności dla oszustów posługujących się w międzywojniu fałszywymi tożsamościami były przeciwnikami najgroźniejszymi.

Analfabeta z gazety
Podszycie się pod kogoś innego i utrzymanie się w tej roli nawet przez kilka lat nie było bowiem w międzywojennej Polsce zadaniem trudnym. W Katowicach analfabeta Antoni Antoniewicz długi czas udawał… dziennikarza, a nawet zaczął szantażować lokalnych przedsiębiorców, iż jeśli mu nie zapłacą łapówki, "to ich opisze". Oszustom pomagały w tamtych latach brak telefonów, zwłaszcza na prowincji, słaba komunikacja między poszczególnymi jednostkami policji, ludzkie przyzwyczajenia, które w osobach dobrze ubranych kazały widzieć ludzi zamożnych, wreszcie burzliwa historia.

Tabuny hrabin z Rosji
Po I wojnie światowej pojawiły się na terenie Polski całe szwadrony fałszywych rosyjskich hrabin, baletmistrzów i książąt podających się za uciekinierów z bolszewickiej Rosji. Towarzyszyły im damy dworu, żony generałów i sami generałowie, których personaliów nikt naturalnie nie mógł potwierdzić, a którzy za niewielką opłatą byli gotowi wskazać ukryte przed bolszewikami skarby rosyjskich arystokratów. Naiwni opłacali w tamtych latach całe wyprawy w głąb ZSRR, często kilkuosobowe, które miały im przynieść fortunę, a które po kilku miesiącach kosztownych eksploracji kończyły się oczywistym fiaskiem.

Jubiler Ryskind z Wilna połakomił się w owym czasie na złote ruble, rzekomo już odnalezione i wykopane, i za niewidziany nawet skarb zapłacił akonto 20 tysięcy zł, sumę ogromną, której nigdy potem nie odzyskał. Ta swoista złota gorączka, chorobliwa wiara w istnienie zakopanych klejnotów, podsycana była umiejętnie przez oszustów, ale musiała mieć też w przedwojennej Polsce dobre warunki rozwoju, bowiem jej ofiary spotykano jeszcze w połowie lat dwudziestych. Często bywali nimi zamożni właściciele majątków ziemskich, zwłaszcza na zachodzie kraju.

Oszustwo na oficera

Do tamtejszych dziedziców oszuści podający się za byłych oficerów kasowych którejś z przechodzących przez polskie ziemie armii pisali, iż na terenie majątku została zakopana "olbrzymia suma pieniędzy". Według policji na ofiary wybierano mężczyzn skrytych, zamożnych i skąpych, ci bowiem dawali się zwieść nadziei i godzili się zapłacić oszustowi za informację o skarbie.

W latach trzydziestych miejsce fałszywych rosyjskich hrabin i carskich generałów, którzy po występach w Polsce wyjechali do Rumunii, Berlina i Paryża, zajęli fałszywi uciekinierzy z faszystowskich Niemiec. Jednym z nich był Henryk vel Hersz Saplikower, drobny mężczyzna o nienagannych manierach, który pojawił się w Warszawie na początku 1935 roku, twierdząc, iż uciekł z Niemiec przed prześladowaniami Żydów. Szczęśliwie jednak, jak tłumaczył, zabrał ze sobą cały kapitał, który teraz postanowił zainwestować w jakiś polski interes.

Zainteresowanym jego osobą rodzimym przedsiębiorcom Saplikower przedstawiał się jako przedstawiciel wytwórni filmowych "amerykańskich i austriackich". Przy ulicy Widok 9 założył firmę "Gene-Belta-Film" i wynajął w Alejach ośmiopokojowe mieszkanie, które urządził "luksusowymi meblami". Za wszystko Saplikower płacił naturalnie wekslami. Po niespełna roku uciekinier zorganizował wreszcie w specjalnym atelier pokaz filmów, na który zaprosił właścicieli kin. Ich szczególne uznanie wzbudził film "Walc Jego Wysokości", a po pokazach kiniarze zakontraktowali kilka tytułów, płacąc zaliczki, których suma doszła do 40 tysięcy złotych.

Filmów tych jednak właściciele kin nie zobaczyli. Zaraz po pokazie prześladowany przez faszystów Saplikower uciekł do faszystowskiego Wiednia, a policja odkryła, że tę samą rolę oszust z powodzeniem odgrywał już wcześniej w Krakowie, Łodzi, Poznaniu i Łucku.

Międzynarodowe niebieskie ptaki, do których należał także Hersz Saplikower, krążyły po europejskich stolicach, wykorzystując historyczne koniunktury aż do pierwszych dni wojny. , wszystkich jednak łączył fakt, iż ofiar szukali wyłącznie wśród śmietanki towarzyskiej europejskich stolic.

"Życie przestępcze w przedwojennej Polsce. Grandesy, kasiarze, brylanty" Monika Piątkowska, premiera 17.10

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Policja uderza w środowisko kiboli

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska