Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krystyna Mirek o sprawdzonych patentach na szczęście zapisanych w książkach

Krystyna Trzupek
Krystyna Trzupek
O świętach i przepisie na szczęście ukrytym w książkach rozmawiam z pisarką, limanowianką, Krystyną Mirek.

Historie książkowych bohaterek są utkane na bazie Pani przeżyć i doświadczeń?

Nie piszę w moich książkach o sobie. Nie opowiadam o problemach moich dzieci, czy innych bliskich osób. Nie wykorzystuję prawdziwych historii, które ktoś mi opowiada. Każda powieść to fikcja. Ale jednocześnie jest tak realna, jakby wydarzyła się naprawdę. Lubię, kiedy Czytelnicy odnajdują w powieściach swoje życie.

W książce może być recepta na szczęście? Lekarstwo na samotność?

Badania mówią, że stajemy się podobni do ludzi, z którymi spędzamy najwięcej czasu. Nie każdy z nas ma możliwość zaprzyjaźnić się z geniuszem, rozmawiać z kimś niezwykłym na co dzień, spotkać znanego podróżnika, noblistę, czy ciekawego odkrywcę. Książki dają taką szansę. Można spotkać się z autorem poprzez jego tekst. Znaleźć dzięki temu przewodnika życiowego, przyjaciela, kogoś, kto nas rozumie i wspiera. W książkach można naprawdę wiele znaleźć. Świat opowieści jest niezwykle bogaty. W zależności od potrzeb spisane na papierze historie bawią, dają nadzieję, recepty na problemy, podnoszą na duchu, pomagają choć na chwilę uciec od codziennych trosk.

Trzy lata przed czterdziestką, rzuciła Pani pracę i zaczęła pisać. To trochę taki skok na głęboką wodę. Z jednej strony pewna posada nauczycielki, a z drugiej… no właśnie, wielka niewiadoma…

To rzeczywiście była duża sprawa. Lubiłam swoją pracę, czułam się w szkole bezpiecznie. To był znajomy świat, w którym dobrze wiedziałam, co robić, jaka jest moja rola. Wypłata zawsze przychodziła na koniec miesiąca. Miałam ubezpieczenie i urlop. Marzenie o pisaniu było wielkim ryzykiem. Nikt nie zagwarantuje pisarzowi, że książka, którą stworzy sporym nakładem sił i czasu, znajdzie wydawcę, a potem Czytelnika chętnego, by po nią sięgnąć. Nie ma stałej pensji ani żadnych zabezpieczeń, wyznaczonych godzin pracy, szefa pilnującego, by sprawy zostały zamknięte we właściwym czasie. Do tego powszechnie krążą opinie, że w naszym kraju mało kto czyta, a z pisania nie da się żyć. Bałam się tego kroku. Dobrze pamiętam to uczucie. Dziś, kiedy patrzę wstecz, ogarnia mnie zgroza na myśl, że się wahałam. Byłam bliska podjęcia decyzji, że to nie ma sensu. Ominęłaby mnie zawodowa przygoda życia. Uratowało mnie jedno przekonanie. Od początku przypuszczałam, że raczej mi się nie uda, moje szanse są małe. Ale chciałam kiedyś na koniec życia z czystym sumieniem powiedzieć sobie: przynajmniej próbowałaś, dałaś z siebie wszystko, to nie twoja wina. Zaczęłam więc i starałam się z całych sił. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu te starania oraz włożony wysiłek wystarczyły. Marzenie się spełniło i trwa nadal.

Dziś jest Pani na szczycie najpopularniejszych autorek literatury kobiecej. Można pomyśleć, że jest Pani w czepku urodzona, a jakie są kulisy sukcesu?

Na co dzień nie czuję się ani w czepku urodzona ani też człowiekiem sukcesu. Żyję spokojnie. Spędzam czas z rodziną, wychowuję dzieci. Gotuję, pracuję w ogrodzie i piszę książki. Jestem na tym bardzo skupiona. I tylko czasem gdy jadę na targi książki, widzę stojące w kolejkach tłumy, albo przyjeżdżam na spotkania autorskie, czy odbieram jakąś nagrodę, myślę sobie: rany, jak to się stało? Tym bardziej, że rozpoznawalność nie przyszła z dnia na dzień. To był proces. Pracowałam i pracowałam, aż nagle zauważyłam, jak wiele się zmieniło. Jestem za to bardzo wdzięczna.

Dostaje Pani setki listów. Czuje się Pani czasem jak… terapeuta? Są pytania np. jak poradzić sobie z danym problemem?

Tak, bardzo często dostaję listy i wiele zapytań. Moje książki opowiadają o prawdziwym życiu, realnych problemach. Przedstawiają też pewne rozwiązania. Pasjonuję się psychologią i ogólnie pojętą sztuką dobrego życia. W ostatnich latach wiedza na temat człowieka bardzo się rozwija. Dziś potrafimy już sobie radzić z wieloma problemami, które kiedyś wydawały się nierozwiązywalne. Można sobie pomóc. Ja sama przekonałam się wielokrotnie, jak znajomość ludzkiej psychiki pomaga, zmienia życie na lepsze. Powszechnie sądzimy, że kierujemy się w życiu rozsądkiem, zastanawiamy się przed podjęciem jakiejś decyzji, tymczasem w ogromnym stopniu rządzą nami emocje, urazy z dzieciństwa, strach, fałszywe przekonania wpojone nam kiedyś dawno temu. Jeśli to rozumiemy, poznamy swoje problemy, nazwiemy je, łatwiej jest świadomie działać, nie dać się ponieść emocjom, podejmować lepsze decyzje, chronić się. Dobrymi, sprawdzonymi patentami dzielę się z Czytelnikami w moich powieściach. Napisałam też poradnik ,,Uwierz w szczęście” przeznaczony dla tych, którym jest w życiu trudno i nie rozumieją dlaczego.

Wracając jeszcze do listów. Pamięta Pani jakiś szczególny?

Wiele jest takich, które zawsze będę pamiętać. Jeden dotyczył świąt Bożego Narodzenia. Po przeczytaniu powieści ,,Nowy podarunek” pewien starszy pan napisał, że odezwał się po latach milczenia do swoich dorosłych dzieci. I nawiązali dobry kontakt. A inny, że w jego domu po raz pierwszy przy wigilijnym stole zapanował spokój. Po przeczytaniu ,,Słodkiego życia” pewna Czytelniczka zdecydowała się na rehabilitację i poradziła sobie z problemem, który zatruwał jej życie przez całe lata. Uwierzyła, że da radę, spróbowała i udało się. Jedna para odezwała się do siebie po dwudziestu latach i ta opowieść też dobrze się skończyła. Towarzyszę oczekiwaniom na dziecko, czasem trudnym pobytom w szpitalu. Mam wiele zdjęć od Czytelników z kroplówką i moją książką. W trudnych chwilach podnosząca na duchu opowieść bywa bardzo pomocna.

Jak wyglądają święta u Krystyny Mirek?

Są bardzo rodzinne i tradycyjne. Lubimy ten czas. Spotykamy się, cieszymy obecnością bliskich osób. Ubieramy choinkę, dajemy sobie prezenty, dziękujemy za cały rok, wszystko, co się wydarzyło. Gotujemy i pieczemy, ale bez niepotrzebnej przesady. Już wiele lat temu postanowiliśmy, że nadmiar jedzenia nikomu nie służy. Nie chcę też być w te wyjątkowe dni przemęczona i zdenerwowana. Robię więc, ile mogę, proszę o pomoc, kiedy zachodzi potrzeba, dzielę obowiązki pomiędzy rodzinę. Lubię naszą polskie zwyczaje, są wyjątkowo piękne, chciałabym przekazać je swoim dzieciom.

A co na stole?

Tradycyjnie. Połączyliśmy z mężem nasze rodzinne przepisy, wybraliśmy to, co lubimy najbardziej, dołożyliśmy to, czego nas nauczyło poznawanie nowych stron i ludzi. Jest więc barszcz z uszkami z mojego domu, a także zupa grzybowa z okolic, w których teraz mieszkamy. Pieczony karp lub inna ryba i specjalne smażone ziemniaczki. Pierogi z suszonymi śliwkami to z kolei przepis z domu rodzinnego męża. Są pierogi z kapustą i grzybami. A na deser, dla tych, którzy jeszcze dają radę coś zjeść, makowiec, taki specjalny robiony tylko raz w roku na tę okazję.

To koniecznie poproszę przepis

Trochę przy nim pracy, ale z przepisu wychodzą dwie długie sztuki lub trzy krótsze. Długo zachowuje świeżość i jest bardzo smaczny.
Ciasto drożdżowe: 450 mąki pszennej, 180 ml mleka, letniego, 150 g masła, roztopionego i przestudzonego, 6 żółtek, z dużych jajek, 45 g świeżych drożdży, 6 łyżek cukru, pół łyżeczki soli, 1,5 łyżki spirytusu (lub wódki, rumu, likieru migdałowego), 1 łyżeczka pasty waniliowej. Z drożdży zrobić rozczyn (letnie mleko, garść mąki, łyżka cukru, drożdże zmieszać i poczekać, aż podrośnie, około 5 min.) Dodać pozostałe składniki i wyrobić ciasto, dodając pod koniec rozpuszczony tłuszcz. Z ciasta ukształtować kulę, przełożyć do większego naczynia, przykryć. Odstawić do wyrośnięcia w ciepłe miejsce. Ciasto powinno podwoić objętość (od 1 do 1,5 godziny).
Masa makowa: 500 g maku, 100 g cukru, 100 g miodu, 100 g rodzynków, 50 g orzechów włoskich, posiekanych, 2 łyżeczki ekstraktu z migdałów lub aromatu migdałowego, 1 łyżeczka cynamonu, 1 łyżka masła, w temperaturze pokojowej, pół szklanki kandyzowanej skórki pomarańczowej, 6 białek, z dużych jajek.
Mak zalać wrzącą wodą (do pokrycia), odstawić do wystygnięcia, odsączyć z nadmiaru wody, dwukrotnie zemleć w maszynce do mięsa z drobnym sitkiem. Do zmielonego maku dodać pozostałe składniki, wymieszać. Na końcu delikatnie wymieszać z ubitymi na sztywno białkami, które pozostały z ciasta.
Ciasto drożdżowe podzielić na 3 części, rozwałkować na prostokątne placki o grubości około 3 mm, nałożyć masę makową, zostawiając około 2 cm od samego brzegu. Zwinąć (jak roladę), a końce makowców podłożyć pod spód. Każdy z makowców przenieść na posmarowany olejem papier do pieczenia, zawinąć w niego dwukrotnie, pozostawiając około 1 cm luzu pomiędzy ciastem a papierem. Dzięki temu za bardzo nie wyrosną w trakcie pieczenia i zachowają ładny kształt.
Piec w temp. 180 stopni, 30- 40 min. Po ostygnięciu polać lukrem zrobionym z soku z cytryny pomieszanego z cukrem pudrem. Posypać smażoną skórką z pomarańczy. I zajadać ze smakiem przez całe święta! Wiele przepisów świątecznych znajduje się też na końcu powieści świątecznej ,,Nowy Podarunek” lub ,,Podarunek”. To własne sprawdzone receptury.

Czego życzy Pani najbliższym łamiąc się opłatkiem?

Myślę, że my wszyscy składamy sobie w tym czasie podobne życzenia. Chcemy dla naszych bliskich spokoju, bezpieczeństwa, miłości, zdrowia. Wszystkiego, co najlepsze. Żeby się ochronili w tym niełatwym świecie. Tego też życzę wszystkim Czytelnikom i dziękuję serdecznie za zaproszenie do rozmowy.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska