Oficjalnie firma zajmowała się składowaniem odpadów, które trafić miały do utylizacji. Jak twierdzi współwłaściciel spółki Zygmunt Bolesław, 95 proc. zebranych tu śmieci to ścinki szmat i tekstyliów, drewno i makulatura. Zapewnia, że nie ma żadnych niebezpiecznych dla środowiska materiałów czy beczek.
– Składujemy tylko te odpady, na które mamy pozwolenie, żadnych chemikaliów tam nie ma. Ludzie gdzieś coś usłyszą i tak plotka idzie dalej – przekonuje współwłaściciel firmy Eko-Gemini. – To mała wioska, mieszkańcy pochodzą z popegeerowskich środowisk, są bez pracy i bez pomysłu na życie, dlatego z zazdrości źle nam życzą. Myślę, że hala została podpalona.
Chemiczny zapach
Wybraliśmy się na miejsce pogorzeliska wczoraj rano. Na zgliszcza prowadzi otwarta brama. Nie ma oznaczeń o zakazie wstępu. Widać, że w hali znajdowały się sterty kolorowych, bawełnianych ścinków materiałów, ale są też metalowe pojemniki. Stoją wszędzie: dookoła spalonego budynku, tuż za bramą, w krzakach i w środku dawnej hali. W większości z nich znajdują się materiały przypominające popiół o dziwnym chemicznym zapachu. Są również opakowania po farbach samochodowych, lakierach, utwardzaczach i rozpuszczalnikach. Znaleźliśmy też kontenery z plastikowymi opakowaniami, częściami do samochodów, pudełkami do przechowania żywności i wiele innych.
Mieszkańcy twierdzą, że to nie wszystko
- Podobno składowali tam też rzeczy przywożone ze szpitala - mówi mężczyzna spotkany w remizie strażackiej w Łękach. – Kolega widział, jak wynoszą z auta kontener strzykawek, poplamionych krwią szmat. Bóg jeden wie, co tam jeszcze przywozili.
Na spalonym placu jest miejsce, gdzie ziemia ma inny kolor. Niebiesko-zielone zacieki są tutaj na około 9 mkw. W tym miejscu właściciel miał ponoć zakopywać chemikalia po tym, jak ludzie upominali go, by usunął je z placu. Widać wieka beczek.
Zakopywali świństwo
- Mąż tam pracował i pomagał zakopywać te świństwa – opowiada jednak z mieszkanek Łęk. – Nic się nie odzywał, bo się o robotę bał i robił co mu kazali. Powinni dobrze sprawdzić teren, tutaj sporo takich rzeczy w ziemi znajdą – dodaje kobieta prosząc o anonimowość.
Właściciel firmy twierdzi, że nie gromadził szkodliwych odpadów. – Jak pani kupi rozpuszczalnik w sklepie i trzyma go w domu, to też zagraża środowisku? – pyta z ironią.
Nie są znane przyczyny pożaru, ale podczas akcji gaśniczej strażacy zauważyli, że faktycznie w budynku znajdują się odpady, które nie powinny tu być. – Wysłaliśmy oficjalne pismo do starostwa z pytaniami, na składowanie jakich odpadów firma ma pozwolenie i będziemy to sprawdzać – ujawnia Zbigniew Jekiełek, rzecznik straży pożarnej w Oświęcimiu. - We wtorek skontrolowaliśmy teren raz jeszcze. Policja prowadzi osobne dochodzenie w tej sprawie.
Strażak, który brał udział w sobotnim gaszeniu pożaru, zgodził się porozmawiać z „Krakowską”. Twierdzi, że strach było podejść do płonącego budynku.
- Co chwilę coś strzelało w powietrze. Po chwili zorientowaliśmy się, że to wieka z beczek i puszek z jakimiś proszkami i płynami w w środku - opowiada strażak-ochotnik. – Pod tymi nadpalonymi szmatami są kolejne kontenery, niektóre pełne, niektóre puste.
Po naszej wizycie na pogorzelisku teren został zamknięty. Starostwo powiatowe będzie sprawdzało działalność firmy. O kontrolach poinformujemy w gazecie.
Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!