https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Łęki. Beczki wystają z ziemi. A na nich trupie czaszki [ZDJĘCIA]

Ewelina Sadko
Właściciele Eko-Gemini, których hala spłonęła w sobotnim pożarze, liczą straty. Mieszkańcy Łęk mają nadzieję, że po tym zdarzeniu ktoś wreszcie sprawdzi, co tak naprawdę gromadziła tu firma. Zaalarmowali naszych dziennikarzy, że na jej terenie składowane są nieznane odpady w beczkach. Na pojemnikach widać oznaczenia materiałów niebezpiecznych.

Oficjalnie firma zajmowała się składowaniem odpadów, które trafić miały do utylizacji. Jak twierdzi współwłaściciel spółki Zygmunt Bolesław, 95 proc. zebranych tu śmieci to ścinki szmat i tekstyliów, drewno i makulatura. Zapewnia, że nie ma żadnych niebezpiecznych dla środowiska materiałów czy beczek.

– Składujemy tylko te odpady, na które mamy pozwolenie, żadnych chemikaliów tam nie ma. Ludzie gdzieś coś usłyszą i tak plotka idzie dalej – przekonuje współwłaściciel firmy Eko-Gemini. – To mała wioska, mieszkańcy pochodzą z popegeerowskich środowisk, są bez pracy i bez pomysłu na życie, dlatego z zazdrości źle nam życzą. Myślę, że hala została podpalona.

Chemiczny zapach
Wybraliśmy się na miejsce pogorzeliska wczoraj rano. Na zgliszcza prowadzi otwarta brama. Nie ma oznaczeń o zakazie wstępu. Widać, że w hali znajdowały się sterty kolorowych, bawełnianych ścinków materiałów, ale są też metalowe pojemniki. Stoją wszędzie: dookoła spalonego budynku, tuż za bramą, w krzakach i w środku dawnej hali. W większości z nich znajdują się materiały przypominające popiół o dziwnym chemicznym zapachu. Są również opakowania po farbach samochodowych, lakierach, utwardzaczach i rozpuszczalnikach. Znaleźliśmy też kontenery z plastikowymi opakowaniami, częściami do samochodów, pudełkami do przechowania żywności i wiele innych.

Mieszkańcy twierdzą, że to nie wszystko
- Podobno składowali tam też rzeczy przywożone ze szpitala - mówi mężczyzna spotkany w remizie strażackiej w Łękach. – Kolega widział, jak wynoszą z auta kontener strzykawek, poplamionych krwią szmat. Bóg jeden wie, co tam jeszcze przywozili.

Na spalonym placu jest miejsce, gdzie ziemia ma inny kolor. Niebiesko-zielone zacieki są tutaj na około 9 mkw. W tym miejscu właściciel miał ponoć zakopywać chemikalia po tym, jak ludzie upominali go, by usunął je z placu. Widać wieka beczek.

Zakopywali świństwo
- Mąż tam pracował i pomagał zakopywać te świństwa – opowiada jednak z mieszkanek Łęk. – Nic się nie odzywał, bo się o robotę bał i robił co mu kazali. Powinni dobrze sprawdzić teren, tutaj sporo takich rzeczy w ziemi znajdą – dodaje kobieta prosząc o anonimowość.

Właściciel firmy twierdzi, że nie gromadził szkodliwych odpadów. – Jak pani kupi rozpuszczalnik w sklepie i trzyma go w domu, to też zagraża środowisku? – pyta z ironią.

Nie są znane przyczyny pożaru, ale podczas akcji gaśniczej strażacy zauważyli, że faktycznie w budynku znajdują się odpady, które nie powinny tu być. – Wysłaliśmy oficjalne pismo do starostwa z pytaniami, na składowanie jakich odpadów firma ma pozwolenie i będziemy to sprawdzać – ujawnia Zbigniew Jekiełek, rzecznik straży pożarnej w Oświęcimiu. - We wtorek skontrolowaliśmy teren raz jeszcze. Policja prowadzi osobne dochodzenie w tej sprawie.

Strażak, który brał udział w sobotnim gaszeniu pożaru, zgodził się porozmawiać z „Krakowską”. Twierdzi, że strach było podejść do płonącego budynku.

- Co chwilę coś strzelało w powietrze. Po chwili zorientowaliśmy się, że to wieka z beczek i puszek z jakimiś proszkami i płynami w w środku - opowiada strażak-ochotnik. – Pod tymi nadpalonymi szmatami są kolejne kontenery, niektóre pełne, niektóre puste.

Po naszej wizycie na pogorzelisku teren został zamknięty. Starostwo powiatowe będzie sprawdzało działalność firmy. O kontrolach poinformujemy w gazecie.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Komentarze 27

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

B
Bolesław Mrzygłód
Nie widziałem nigdy żeby łuna od ognia w nocy była zielona!
Zapraszam z łopatą do poszukiwań.
B
Bolesław Mrzygłód
Drogi Panie regularnie na nas donosicie i sprawdzacie i jeszcze nic Wam się nie udało znaleźć. Niech Pan nie pisze w taki sposób bo to świństwo. Też mogę napisać, że pewno jest Pan jednym z tych co u nas kradnie lub jest Pan z nim spokrewniony skoro tak bardzo przeszkadza Panu legalnie działająca firma.

Pana również zapraszam do wizyty i sprawdzenia osobiście. I trochę więcej odwagi. Anonimowo każdy umie pluć na wszystkich.
B
Bolesław Mrzygłód
Serdecznie Pana zapraszam do osobistej wizyty i sprawdzenia zawartości oraz naszych pozwoleń.
B
Bolesław Mrzygłód
Serdecznie Pana zapraszam do osobistej wizyty i sprawdzenia zawartości oraz naszych pozwoleń.
B
Bolesław Mrzygłód
Szanowni Państwo!

W związku z artykułem, który ukazał się w internetowym wydaniu Gazety Krakowskiej jako prezes zarządu Eko-Gemini Sp. z o. o. postanowiłem zająć stanowisko na temat oskarżeń, które pojawiły się w jego treści.
Wszystkich Państwa, którzy chcą poznać prawdę a nie tylko wyssane z palca opowieści „anonimowych” informatorów serdecznie zachęcam do lektury niniejszego oświadczenia.
W sposób szczególny do zapoznania się z naszym stanowiskiem zachęcam mieszkańców Łęk, tych uczciwych i niegodzących się na sytuację jaka ma miejsce w wiosce. Wierzę, że możemy liczyć na Państwa pomoc dlatego przygotowaliśmy nagrody pieniężne dla osób, które pomogą ustalić personalia podpalacza / y a także autorów paskudnego pomówienia, którym następnie posłużyła się pani redaktor Ewelina Sadko z Gazety Krakowskiej. Liczę również na Państwa pomoc w ustaleniu sprawców licznych włamań i kradzieży, które miały miejsce na terenie firmy na przestrzeni ostatnich lat. Odnośnie nagrody napiszę w dalszej części oświadczenia.
Uważam, że stodoła została podpalona!.
Drodzy Państwo, nie życzę nikomu z Was tego co spotkało naszą firmę w sobotę. W pożarze stodoły, której byliśmy dzierżawcą straciliśmy liczne zapasy sprasowanych materiałów przygotowanych do dalszej odsprzedaży i innych surowców wtórych, które przeznaczone były do recyklingu o stodole będącej własnością Agencji Nieruchomości Rolnych nie wspominając. Wstępna wartość strat firmy to kilkadziesiąt tysięcy złotych .
W obliczu tak wielkiego nieszczęścia nie sposób pojąć jak pani redaktor Ewelina Sadko mogła napisać artykuł oparty na pomówieniach bez sprawdzenia dokumentów i pozwoleń.
Jako człowiek, pamiętający czasy PRL i doceniający wolność, której wszyscy możemy dzisiaj doświadczać jestem ogromnym zwolennikiem wolnych mediów i wolności prasy, będąc świadomym tego jak wiele dzięki mediom spraw, które wydawały się nie do załatwienia udało się załatwić i jak wiele kryminogennych zjawisk udało się ujawnić w całej rozciągłości popieram wszelkie działania mediów zmierzające do ujawniania prawdy dla opinii publicznej, która do tej prawdy ma pełne prawo.
Właśnie dlatego mam taki ogromny żal do Gazety Krakowskiej, (której sam jestem wiernym czytelnikiem i zawsze ceniłem ją za rzetelność w przekazywaniu informacji z regionu) że w osobie pani Sadko dopuściła się tego przykrego pomówienia.
Poniżej odniosę się zdanie po zdaniu do nieprawdziwych stwierdzeń, które opublikowała Gazeta.
Zacznę od tytułu „ Łęki. Beczki wystają z ziemi. A na nich trupie czaszki [ZDJĘCIA] „. Z tych zdań niestety prawdą jest jedynie słowo Łęki i zdjęcia ponieważ te faktycznie są zamieszczone.
Każdy myślący człowiek zapewne musiał sobie zadać pytanie dlaczego pani Sadko wykonała 17 zdjęć, chodziła po całym terenie firmy a na żadnym zdjęciu nie widać ani beczek wystających z ziemi ani tym bardziej trupich czaszek. Już po tytule można się domyślić, że mamy do czynienia z zabiegiem, którego celem było zwiększenie liczby czytelników. Drodzy Państwo nie dajcie się zmanipulować. Gdyby te beczki faktycznie wystawały z ziemi i faktycznie były na nich trupie czaszki to połowa z
B
Bolesław Mrzygłód
wykonanych zdjęć pokazywała by właśnie czaszki. Nie oszukujmy się, żaden dziennikarz takiego zdjęcia by nie odpuścił a ponieważ nic takiego na terenie obiektu się nie znajdowało za wabik musiał posłużyć sprytnie napisany tytuł zachęcający czytelnika do kliknięcia aby poznać „najstraszniejszą aferę ekologiczną regionu w ostatnich latach”
Autorka pisze, że „mieszkańcy Łęk mają nadzieję, że po tym zdarzeniu ktoś wreszcie sprawdzi, co tak naprawdę zgromadziła tu firma”
Owi oczywiście anonimowi „mieszkańcy” zapomnieli dodać, że od lat nasyłają na firmę wszelkie możliwe kontrole, które jednak raz po raz nic nie wykazują. Firma na przestrzeni lat była wielokrotnie kontrolowana przez różne instytucje takie jak: Straż Miejska, Sanepid, Państwową Inspekcję Pracy, Straż Pożarną a nawet Urząd Skarbowy.
Raz Pani sąsiadce wydawało się, że leżąca na placu celuloza to odpad z cyt. ”elektrowni atomowej lub proch z krematorium ze śląska”. Mimo zapowiedzi, że doniesie do wszelkich możliwych służb i zrobi wszystko żeby nas stąd „wykurzyć jak innych” ( o tym dalej ) nie udało się potwierdzić tych co prawda sensacyjnych, ale jak się jednak okazało pseudorewelacji. Pani pobrała próbki i wysłała do Sanepidu licząc, że jej heroiczny i obywatelski czyn przyniesie kres firmie. Niestety, odpady atomowe okazały się zwykłą celulozą czyli pochodną drewna ( coś jak masa papierowa ). Substancja ta nie jest toksyczna i jest traktowana jako ekologiczny nawóz pod uprawy. Moim zdaniem nie o to chodzi aby człowiek człowiekowi był wilkiem i chcąc dobrze żyć z panią sąsiadką usunęliśmy problem, który spędzał jej sen z powiek. Nie można jednak mówić, że przykrycie ziemią naturalnego nawozu to coś złego.
Kolejna sąsiadka postanowiła donieść do Sanepidu, że firma i jeżdżące do niej samochody przekraczają normy hałasu. Kolejna kontrola oczywiście wykazała, że hałas w firmie i ten generowany przez samochody jest znacznie poniżej normy. Na uwagę zasługuje fakt, że dzierżawiony przez nas teren byłej gorzelni od ponad 100 lat jest terenem przemysłowym a więc oczywiste jest, że przemysł może generować pewne niedogodności. To nie jest tak, że firma stoi na osiedlu domków jednorodzinnych tylko dom pani sąsiadki stoi na działce przylegającej do terenu przemysłowego. Najpierw działał tam przez ponad 100 lat przemysł a później pojawiła się pani, której wszyscy przeszkadzają. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nasza firma usytuowana jest w odległości 100 metrów od jej domu a ona sama mieszka 25 metrów od drogi Kęty-Oświęcim i w tym przypadku hałas jej nie przeszkadza ( Chyba, że pisze wnioski o zamkniecie drogi? ). Ważne jednak jest to, że wszystkie normy są zachowane i to z dużym zapasem a działania tej pani są czynione z tzw. „dobrego sąsiedzkiego serca”.
Pozostałe firmy dzierżawiące inne budynki starej gorzelni jak np. skład węgla czy warsztat samochodowy już dawno nie wytrzymały „aktów dobrego społecznego serca” sąsiadów jak również ciągłych kradzieży. Dziś budynki stoją puste i niszczeją. Pani sąsiadka pewno się cieszy bo nikt nie zakłóca jej spokoju ale hrabiemu Rudzińskiemu jak sam mówi „serce pęka” gdy widzi jak nieruchomości zagrabione jego rodzinie przez komunistyczne państwo i oddana pod „opiekę” Agencji Nieruchomości Rolnych obracają się w ruinę.
Na zdjęciach oglądacie Państwo budynki w złym stanie i niestety taka jest prawda. Nasza firma na początku bytności w obiekcie wyłożyła ok. 150 000 zł aby przystosować obiekt pod kątem prawa pracy i ochrony środowiska. Spora część inwestycji poszła na zabezpieczenie budynku, którego stan w
B
Bolesław Mrzygłód
niektórych miejscach zagrażał życiu i zdrowiu. Do dnia dzisiejszego Agencja Nieruchomości Rolnych mimo, iż jest do tego zobowiązana przez przepisy prawa nie oddała nam pieniędzy, które poszły na ratowanie budynków a więc czynność do, której ANR została powołana jednak nie specjalnie pali się jej do realizowania tych zadań. Agencja uważa podobnie jak pani sąsiadka „są najemcy – jest problem, nie ma najemców – nie ma problemu”. Nie ważne jest, że nasza firma i firmy, których już tam nie ma dawały pracę dziesiątkom ludzi. Gdy upada nierentowana kopalnia to pomaga jej sama pani premier a mały przedsiębiorca, który zamiast siedzieć i pisać donosy jak inni woli coś budować i zatrudniać ludzi w chwili gdy dotknie go pożar zasługuje tylko na pogardę i pomówienia.
Pani redaktor skoro jest kierowana tak wielką troską powinna zbadać sprawę dlaczego ANR, która powinna dbać o dobra zagrabione przedwojennym właścicielom woli żeby wszystko niszczało aby pozbyć się problemu. Proszę zobaczyć inne budynki z gorzelni, które były zadbane gdy dbali o nie dzierżawcy ale Agencja wolała ich się pozbyć i dobrzy ludzie bardzo szybko wynieśli wszystko co dało się sprzedać. Dziś to ruiny.
Zostaliśmy tylko my. Być może dlatego że tak długo wytrzymaliśmy jesteśmy szkalowani i okradani bo nie boimy się mówić a jeden z sąsiadów poszedł do więzienia gdy udało mu się udowodnić kradzież w naszej firmie. Te wszystkie pomówienia mogą być zwykłą zemstą lub zwykłą sąsiedzką zawiścią ( oczywiście większość mieszkańców Łęk to bardzo porządni ludzie ). Do silosów obok naszych budynków regularnie wyrzucane są prywatne śmieci ( pampersy, stare weki, butelki po alkoholu i inne…) bo przecież szkoda płacić za wywóz skoro można zanieść do Eko. W zimie ślady na śniegu jasno pokazują skąd lud przybywa z „darami”.
Pani redaktor publikując te wszystkie okropne kłamstwa nawet nie wie jak bardzo zaszkodziła firmie. Można powiedzieć że artykuł Gazety to „taniec na cmentarzysku”. Nigdy nie sądziłem, że tak nierzetelne materiały opublikuje „moja” Gazeta Krakowska. Przykro!
Wracajmy jednak do tematu.
Dalszy cytat „nieznane odpady w beczkach” i „oznaczenia materiałów niebezpiecznych”. To oczywiście kolejne chwytliwe hasła, które łapią za serce każdego komu bliski jest los przyrody. Nas te słowa dotknęły podwójnie. Po pierwsze dlatego, że ekologia jest nam bliska choćby z racji branży a po drugie dlatego, że to tylko pozorna prawda.
Drodzy Państwo jestem przekonany, że większość z Was doskonale rozumie to, że w firmie zajmującej się materiałami przemysłowymi są materiały przemysłowe. To logiczne. Tak jak w mleczarni jest mleko a w piekarni mąka co akurat nikogo nie dziwi tak i w firmie zajmującej się składowaniem, recyklingiem i pośrednio utylizacją materiałów przemysłowych muszą ów materiały się znajdować co nie wiadomo z jakiego powodu tak strasznie bulwersuje panią redaktor.
W procesie składowania bardzo często wykorzystuje się beczki, skrzynie i kontenery z różnymi opisami. Są one w obrocie wtórnym. Najczęściej kupuje się je w firmach współpracujących lub dużych koncernach, które zużyły chemiczną zawartość a następnie czyści się je i wykorzystuje do magazynowania różnych materiałów, które wcale nie są niebezpieczne a to, że na beczce pozostało oznaczenie wskazujące na niebezpieczną substancję, która pierwotnie się tam znajdowała wcale nie oznacza, że po oczyszczeniu beczki i wsypaniu nieszkodliwego odpadu nadal jest niebezpieczny. Ktoś mądrze napisał pod artykułem, że gdy wleje się sok do butelki po wódce co często w domach czynimy
B
Bolesław Mrzygłód
przygotowując jesienne zapasy na zimę nie sprawi to, że sok stanie się wódką tylko przez to, że na etykiecie jest napisane 40%.
Rozumiem oczywiście, że Gazecie podnoszą nakład piękne zdjęcia beczek z oznaczeniami, iż zawierają substancję niebezpieczną jednak rzetelność dziennikarska wymaga tego aby sprawdzić lub zapytać co jest w środku a nie snuć domysły poparte anonimowymi pomówieniami.
Jestem przekonany, że każdy na wsi ma metalową beczkę po Castrolu lub innym oleju i przechowuje w niej muł lub węgiel i choć na beczce jest napis, że olej był niebezpieczny to węgiel, który teraz się tam znajduje już nikomu nie szkodzi.
Nie pozwólmy sobą manipulować. Te wszystkie pojemniki, które są na placu i w budynku nie zawierają niczego co nie jest zgodne z prawem mimo, iż opisy wskazują, że pierwotna substancja była niebezpieczna. Firma posiada aktualne zezwolenie Starostwa Powiatowego w Oświęcimiu na składowanie tego typu beczek, kontenerów, sprasowanych odpadów i surowców wtórnych na placu przed budynkiem ( wszystkie zainteresowane osoby zapraszamy do zapoznania się z mapkami i pozwoleniami w Łękach ). Panią redaktor oczywiście też zapraszamy skoro zapomniała, ze przed zrobieniem wielkiej afery warto przyjechać do firmy i zapytać oraz przeglądnąć pozwolenia i zawartość kontenerów i beczek. Oczywiście tego nie zrobiła bo co by to była za sensacja gdyby trzeba było napisać, że wszystko było legalne. Lepiej snuć w głowach czytelników domysły i pokazywać beczki a gdy te straszne obrazy podsyci się zeznaniami anonimowych świadków to już mamy aferę, która zapewni sporą grupę czytelników i dobrą sprzedaż czyimś kosztem.
Trzeba tutaj zaznaczyć, że pani Sadko była osobiście na terenie firmy jak sama pisze we wtorek rano gdy wykonywała zdjęcia. Zamiast pójść do biura i zapoznać się z dokumentami wolała zadzwonić do mnie i zadać 2 pytania aby nie było, że nie zapytała drugiej strony o zdanie. Ważniejsze w końcu były wyssane z palca opinie tych „anonimowych” napędzających sprzedaż.
Ciekaw jestem czy gdybym przyszedł do kolegi z redakcji pani Sadko i prosząc o anonimowość powiedział, że Ewelina Sadko handluje narkotykami to też napisałby artykuł z tytułem ”Dziennikarka Gazety Krakowskiej diluje na ulicach Krakowa!” Pewno nie. ( Oczywiście nic mi nie wiadomo aby pani Sadko handlowała narkotykami )
Nikomu z Państwa nie życzę takiego podłego pomówienia. Dziennikarz może napisać wszystko i powołać się na informacje anonimowego świadka i zgodnie z prawem nikt nie może żądać od niego podania kim jest ów świadek. I tym sposobem z każdego można zrobić potwora bo rzesza „proszących o anonimowość” zawsze jest gotowa do działania.
Wszyscy znamy słynną „Modlitwę Polaka” z filmu „Dzień Świra”. Jej słowa bardzo pasują do „proszących o anonimowość”
Widać, że artykuł pisany był na kolanie o czym świadczy fakt, że nawet moje imię i nazwisko pani redaktor przekręciła. Nie nazywam się Zygmunt Bolesław tylko Bolesław Mrzygłód.
Ciekawe jest stwierdzenie o otwartej bramie. Chodzi o boczną bramę, która została wyrwana przez Straż Pożarną podczas akcji ratowniczej i stała obok czego pani nawet nie zauważyła. Dziś już jej nie ma ponieważ ktoś anonimowy już się nią zaopiekował. W sumie w ciągu kilku lat mieliśmy pięć kradzieży lub włamań w naszej firmie. W jednym przypadku jeden z „sąsiadów” został aresztowany.
B
Bolesław Mrzygłód
Ludzie są przyzwyczajeni, że gdy był tu PGR i wszystko było niczyje można było kraść do woli. I dzisiaj część z nich przychodzi jak po swoje po kable, palety, słynne już beczki nie zważając, że PGR-u nie ma tu już kilkadziesiąt lat i okradają prywatną firmę.
Ciągle w końcu pokutuje myślenie, że „nie zbiednieją”.
Dodać należy, że pani redaktor weszła na teren firmy bez pozwolenia. Gdyby wchodziła główną bramą a nie z boku to zobaczyłaby tabliczkę o zakazie wstępu. Wolała jednak się skradać. Brak tabliczki o zakazie wstępu o niczym nie świadczy. Nikt z nas na drzwiach do domu nie ma napisane, że to teren prywatny i nie wolno bez pozwolenia tam wchodzić. To oczywiste dla wszystkich.
Pani Ewelina Sadko na placu znalazła metalowe pojemniki, zapomniała jednak dodać, że służą do obrotu złomem stalowym. Pani Ewelina pisze, że stoją wszędzie i oczywiście aby dodać grozy wymienia wszystkie te miejsca. Gdyby przyszła do biura i zobaczyła mapkę z pozwolenia gdzie znajduje się plac składowy to by wiedziała, że stoją tam gdzie pozwolenie to wskazuje ( Państwa też zapraszam aby zobaczyć tą mapkę i poznać dowody a nie opinię „anonimowych” ). Na placu oczywiście panuje ogromny nieład ponieważ tuż po ugaszeniu pożaru przez kilka godzin pracowała tam koparka jedna a później druga, sprowadzona przez Straż Pożarną, która wszystko przewracała aby strażacy mogli tlące się tkaniny przelać wodą aby nie uległy ponownemu zapłonowi. Każdy kto po zdjęciach wyrabia sobie opinię w tym i pani redaktor niech weźmie ten fakt pod uwagę.
Popiół o „dziwnym chemicznym zapachu” miał się znajdować w beczkach. Nic dziwnego, że dla pani redaktor wszystko jest dziwne ponieważ na co dzień siedzi w redakcji i pisze artykuły. Dla człowieka, który zawodowo zajmuje się recyklingiem zapach osadu z farby wodnej ( nietoksyczna i niepalna ) wcale dziwny nie jest.
Kłamstwem jest pisanie o opakowaniach po farbach samochodowych gdyż nigdy takich nie posiadaliśmy a utwardzacz firmy Peter Lacke, który jest na zdjęciu to jedynie puste opakowanie po utwardzaczu wodnym, który wskutek przepychania kontenerów z pustymi opakowaniami przez koparkę wypadł z kontenera.
Drodzy Państwo na miejscu w dniu pożaru przez 8 godzin pracowało prawie 100 ludzi, jeździło kilkanaście ciężkich samochodów tam i spowrotem, pracowały 2 koparki, które wszystko przepychały.
Nie ma co się oszukiwać na zdjęciach nie oglądacie wystawy malarstwa barokowego tylko plac składowy firmy składującej zgodnie z pozwoleniami odpady po pożarze i po akcji ratowniczej z użyciem ciężkiego sprzętu. To nie może dobrze wyglądać i przez wiele miesięcy nie będzie. Jednak każdy kto zna specyfikację takiej firmy wie jak place wyglądają. Bardzo proszę tych z państwa, którzy nie mają pojęcia jak wygląda gospodarowanie odpadami a całą swoją wiedzę biorą z przetrawionych przemyśleń zasugerowanych w oczywisty sposób przez panią redaktor o chwilę zastanowienia czy to naprawdę dziwne, że na placu składowym firmy zajmującej się odpadami leżą odpady??? Pani redaktor może tego nie rozumieć lub nie chce tego zrozumieć bo ważna jest sensacja ale ci z Państwa, którzy piszą komentarze „że pachnie kryminałem” oceniając tylko to co ktoś napisał i nie sprawdzając czy ma rację sprawiają wrażenie jak by byli ludźmi, którzy dziwią się, że po wejściu do lasu wokół nich są drzewa.
B
Bolesław Mrzygłód
„Podobno składowali tam rzeczy przywożone ze szpitala” „kolega widział”. Warto dodać, że ów kolega pana z remizy informował o swoich objawieniach Straż Miejską w Kętach a ta przeprowadzała kontrolę i kolejny raz nic nie udało się znaleźć. Ktoś oczywiście może powiedzieć, że dobrze ukryli ale takim sposobem można zarzucić wszystko wszystkim a gdy się nic nie potwierdzi to stwierdzić, że musieli ukryć.
Firma nigdy nie gromadziła ani nie obracała żadnymi odpadami medycznymi. Jeśli jednak ów kolega z remizy „widział” te strzykawki to zapraszamy Pana aby przyszedł i wskazał gdzie są zakopane.
Anonimowo łgać umie każdy. Zapraszamy do wskazania tego miejsca gdzie je rzekomo przechowujemy.
Swoją drogą Straż Pożarna w Łękach jest 50 metrów od spalonej stodoły i ktoś jest w stanie z takiej odległości zobaczyć strzykawkę a nie widzi pożaru stodoły. To istny okulistyczny fenomen.
Poprosimy panią redaktor o ujawnienie danych „kolegi z remizy” abyśmy mogli zweryfikować jego wiedzę w Sądzie.
„Na spalonym placu jest miejsce, gdzie ziemia ma inny kolor. Niebiesko-zielone zacieki są tutaj na około 9 mkw. W tym miejscu właściciel miał ponoć zakopywać chemikalia po tym, jak ludzie upominali go, by usunął je z placu”
W tym właśnie miejscu leżała wspomniana już celuloza, która właśnie miała taki kolor i która później została przysypana ziemią. Ta celuloza czyli nawóz to właśnie te „chemikalia”.
Nie dziwię się jednak ludziom, że mogą sobie różne rzeczy myśleć. Kiedyś nie jedzono niczego co rosło pod ziemią ponieważ rzekomo pochodziło od diabła a przelatująca kometa miała zwiastować nieszczęście nic więc dziwnego, że dla niektórych celuloza jak dla wspomnianej już pani sąsiadki może wydawać się „odpadem z elektrowni atomowej” dla innych jest chemikaliami ale dla rzetelnego dziennikarza powinna być tym co stwierdził Sanepid badający te chemikalia, które okazały się zwykłą celulozą. A wystarczyło zapytać ale wtedy nie byłoby sensacji.
„Widać wieka beczek” pisze pani redaktor. Dlaczego tych wystających z ziemi beczek nie sfotografowała to dopiero byłby hit! Byłby tylko, że nic takiego nie miało miejsca. Skoro pani Ewelina schodziła cały plac i tyle zdjęć zrobiła bo jak sama pisze widziała te beczki powinna je sfotografować.
Jak widać wszystko to co najstraszniejsze żyje w plotkach „anonimowych” a na zdjęciach tego nie widać. Tak się pisze poczytne artykuły. Trochę prawdy a reszta kłamstw ale przecież prawda kłamstwa uwiarygodni.
Kobietę „proszącą o anonimowość”, której mąż „pomagał zakopywać te świństwa” prosimy o kontakt z Policją. Mąż już bardzo długo nie pracuje u nas i nie musi się już bać utraty pracy a skoro sądzi, że zakopywana celuloza to chemikalia powinien czym prędzej zgłosić się na Policję. Dodatkowo za pomówienia powinien oczekiwać pozwu.
„Strażacy zauważyli, że faktycznie w budynku znajdują się odpady, które nie powinny tu być” a chwilę dalej mówi pan Jakiełek „Wysłaliśmy oficjalne pismo do starostwa z pytaniami, na składowanie jakich odpadów firma ma pozwolenie i będziemy to sprawdzać”
B
Bolesław Mrzygłód
Pojawia się pytanie logiczne. Skoro Straż Pożarna wysłała pismo do Starostwa Powiatowego w Oświęcimiu z zapytaniem co można było składować to jakim cudem w dniu pożaru przed wysłaniem pisma już ktoś się wypowiadał, że czegoś nie powinno tam być??? Niech każdy sobie sam odpowie.
Skąd strażak mógł wiedzieć co mogło a co nie mogło być i na co firma miała pozwolenie. Rozumiem, że obecność mediów rozluźnia język ale trzeba trzymać się faktów. Straż Pożarna to nie magiel żeby powtarzała plotki. Swoją drogą kontrola Straży Pożarnej nasłana w zeszłym roku nie wykazała żadnych uchybień poza zaleceniem zrobienia drogi wokół budynku co zostało uczynione.
„Policja prowadzi osobne dochodzenie w tej sprawie” zapomniała autorka dopisać, że w sprawie pożaru a nie nieprawidłowości.
Strażak, który brał udział w sobotnim gaszeniu pożaru, zgodził się porozmawiać z „Krakowską”. Twierdzi, że strach było podejść do płonącego budynku. - Co chwilę coś strzelało w powietrze. Po chwili zorientowaliśmy się, że to wieka z beczek i puszek z jakimiś proszkami i płynami w środku - opowiada strażak-ochotnik. – Pod tymi nadpalonymi szmatami są kolejne kontenery, niektóre pełne, niektóre puste.
Słusznie zauważa jeden czytelnik w komentarzu pod tekstem, że gdy pali się eternit to strzela o czym strażacy powinni doskonale wiedzieć.
Za budyniem stały puste beczki, w których było trochę wody.
Woda ma to do siebie, że wrze w temperaturze 100 stopni. 30 metrów od stodoły opalone były drzewa. 20 metrów od stodoły stopione były plastiki w opakowaniach do wywozu ( zdjęcie 9/17 ). Czy dziwi kogoś, że ta woda się zagotowała i strzelała? Mnie dziwi, że strażak ochotnik tego nie rozumie. Jestem laikiem ale sądzę, że wystrzały podczas pożaru nie są zjawiskiem odosobnionym.
Jeszcze bardziej dziwi fakt, że bohaterski strażak ochotnik bał się podejść do pożaru. To raczej nie świadczy o jego fachowości.
Stodoła została podpalona w momencie gdy strażacy z OSP Łęki przebywali za zebraniu remizie ( 50 metrów odległości ). Zanim przybyli budynek stał cały w ogniu. Pozostawiam to bez komentarza.
Musicie Państwo wiedzieć, że to nie był pierwszy pożar na terenie gorzelni. Gdy wprowadziliśmy się na teren pomiędzy spaloną w sobotę stodołą a murowanym budynkiem stał jeszcze jeden budynek. Wynajmowała go inna firma i również został podpalony. W owym czasie w Łękach spłonął budynek w gorzelni, 6 stodół i restauracja.
Policja złapała podpalacza. Był nim jeden ze strażaków „ochotników” z OSP Łęki.
Pani redaktor jeśli chce szukać sensacji to powinna zapytać dlaczego seryjny podpalacz „strażak ochotnik” z OSP Łęki wciąż chodzi po wolności zagrażając bezpieczeństwu mieszkańców.
„Po naszej wizycie na pogorzelisku teren został zamknięty. Starostwo powiatowe będzie sprawdzało działalność firmy.
Teren cały czas był zamknięty i otaśmowany a pani redaktor wtargnęła tam bezprawnie.
B
Bolesław Mrzygłód
Szanowni Państwo jako prezes firmy serdecznie zapraszam wszystkich chętnych do wizyty u nas w celu zapoznania się z naszą dokumentacją oraz pozwoleniami i metodami pracy. Zapraszam również panią redaktor choć pani pewno prawda nie interesuje. Jeśli ktoś ma ochotę poszukać tych zakopanych chemikaliów i beczek to również zapraszamy. Każdy dostanie od nas łopatę do kopania.
Sprawę artykułu prowadzi nasza kancelaria prawna, która przygotowuje pozew przeciwko Gazecie i „proszącym o anonimowość” kłamcom, którzy pomawiają firmę.
Ponieważ na wstępie obiecałem nagrodę czas zatem aby określić warunki jej otrzymania:
1.Nagroda 3000 zł za wskazanie autora podpalenia stodoły z soboty
2.Nagroda 2000 zł za wskazanie osób rozpowiadających plotki o strzykawkach, zakrwawionych szmatach i zakopywanych chemikaliach.
3.Nagroda 1000 zł za wskazanie osób noszących swoje śmieci na teren przyległy do Eko Gemini
4.Nagroda 1000 zł za wskazanie sprawców licznych włamań i kradzieży na terenie Eko Gemini
5.W związku z tym, że Eko Gemini ma opomiarowany prąd a przed licznikiem jest nieustalone zużycie prądu na kwotę ponad 14 000 zł proponujemy nagrodę 3000 zł za wskazanie „sąsiada”, który dopuścił się kradzieży tej energii.
Wszystkie nagrody wypłacone będą po potwierdzeniu przez Policję i Prokuraturę sprawców. Osoby, które mają wiedzę muszą zeznawać w Sądzie. Nie jesteśmy Gazetą Krakowską i nie bierzemy pod uwagę informacji od osób „proszących o anonimowość”
Osoby mające informacje o powyższych przestępstwach proszone są o kontakt pod numerem tel. 33 488 04 22 lub z Policją pod numerem 997

I ostatnie miejmy nadzieję, że prawdziwe zdanie:
„O kontrolach poinformujemy w gazecie”
Cieszę się, że Gazeta chce informować o wynikach kontroli. Mam nadzieję, że kiedyś usłyszymy przeprosiny od Gazety.
Opinia jednak zostanie ponieważ plotka jest jak rozerwana poduszka. Łatwo ją rozerwać i puścić na wiatr pierze ale ciężko je później pozbierać. Mam nadzieję, że ta dewiza będzie pani redaktor i całej Gazecie przyświecać w przyszłości zanim znowu kogoś pomówicie, zastanowicie się czy nie niszczycie dobrej opinii niewinnych ludzi za pomocą „proszących o anonimowość”

Prezes Zarządu
mgr. inż. Bolesław Mrzygłód
K
KUFAJA
TO NIE MOJA ŻONA
M
Mieszkaniec
Jestes pewnie spokrewniony z wlascicielem albo i nim samym skoro tak mocno próbujesz odwrócić uwage od tego co sie stało. Jeżeli ktoś kto tam pracował mówi że zakopywali świństwo to trzeba to sprawdzić i koniec. Cos maja do ukrycia skoro tak boja sie śledztwa.
g
gosc
To, że wlejesz sok do butelki po wódce nie oznacza, że sok staje się alkoholem. Pani zrobiła 17 zdjęć. Gdzie zdjęcie wystających beczek z trupimi czaszkami? Powołuje się na anonimowych informatorów. Każdy może sobie wymyślić historię a potem napisać, że ktoś prosił o anonimowość. Nie dajmy się manipulować!
Ktoś przeżywa tragedię a dziennikarska hiena chce zbić na tej tragedii kapitał
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska