Wojtek ma niespełna trzydziestkę. Pracował w korporacji, nieźle mu szło, szybko awansował, ale zaczął czuć, że nie do końca jest tak, jakby chciał. Czegoś brakowało, innego niż niezła wypłata, która co miesiąc wpływała na konto. Rzucił korpo, pojechał do Włoch by z dziećmi, również imigrantów, prowadzić zajęcia, odrabiać lekcje. Wszystko wolontariat - dostał jedynie dach na głową, parę euro kieszonkowego i bilet na komunikację miejską. Początki łatwe nie były, ale z dnia na dzień po prostu wsiąkał. Rok minął jak z bicza, trzeba było wracać do domu. I znowu dylemat: korporacja czy życie wedle własnego, nie zawsze poukładanego planu. Wybrał to drugie.
- Projekt finansowany przez włoski rząd - opowiada. - Dziesięciomiesięczny wyjazd do Bośni, do swoistego centrum, które zajmowało się motywowaniem ludzi, by wzięli sprawy w swoje ręce - dodaje. - Organizowaliśmy im różnego typu warsztaty, zajęcia, również informatyczne - dodaje.
Było co robić, bo wedle statystyk bezrobocie tam sięga nawet pięćdziesięciu procent.
- Wojna wyziera tam jeszcze z każdego kąta - mówi szczerze. - Nie ma wojska na ulicach, snajperów na dachach, ale są opuszczone domy, których ściany usiane są odłamkami po pociskach - dodaje.
Pracował też z dziećmi, miały od sześciu do czternastu lat. Mówi, że najważniejsza nie była znajomość języka czy lokalnej kultury, a najprostsza umiejętność rozwiązywania konfliktów, rozmowy, czasem negocjacji. Ludzie, dzieci z piętnem wojny mają inny tok myślenia. I nie można ich o to winić.
- Zupełnie poza protokołem uczyłem je najprostszych polskich zwrotów - przyznaje z uśmiechem. - Całkiem nieźle poszła nam nauka piosenki o babie, która miała koguta - dodaje.
Starszym serwował z kolei Maleńczuka. Też nieźle wyszło.
Nie obyło się oczywiście bez przygód. Ot, choćby wtedy, gdy z inną wolontariuszką chcieli trochę pozwiedzać kraj. Wybrali się trasą Sarajevo - Bania Luka. Kłopot pojawił się, gdy uciekł im ostatni tego dnia autobus do stolicy. Pokrzyżowało im to plany, tym bardziej, gdy jedyną radą, którą usłyszeli była: oddajcie bilety. Byli nawet skłonni to zrobić, gdy zza pleców usłyszeli propozycję podwózki. Miała kosztować 200 marek bośniackich.
- Zgodziliśmy się - wspomina. - Dotarliśmy na miejsce bez większego trudu, a przy okazji, w trakcie jazdy okazało się, że nasz wybawiciel zna kilka słów po polsku, bo w latach 90-tych pracował w naszym kraju - dodaje.
Co dalej? Sam nie wie. Ma jakieś plany, na oku ciekawe programy, ale nie chce zbyt wiele zdradzać. I żeby nie zapeszać, i żeby nie wychodzić specjalnie przed szereg, gdy się nie jest pewnym. Jedno mu przyświeca: każdy taki wyjazd, to nie tylko nauka języka, poznawanie świata, ale przede wszystkim ludzi. To procentuje.
Przygoda Życia Wojtka
Wojtek prowadzi bloga, na którym opisuje swoje przeżycia, wrażenia, wspomnienia z podróży, pracy wolontariackiej. Już na początku, po pierwszych słowach można się zorientować, że młody człowiek mocno stoi na ziemi, ale jednocześnie jest w tym szczypta szaleństwa. Przywołuje słowa Marka Twaina: za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj.
Dalej pisze o sobie: w życiu trzeba wpasować się w schemat. Studia - praca. Stop. Może warto się wyrwać z tego i zrobić coś inaczej?
Najpierw pojechał na roczny wolontariat do Włoch. Poznał zupełnie innych ludzi, świat. Nie zagrzał długo miejsca - wybrał kolejny włoski program wolontariacki, tyle że realizowany w Bośni.
NASZE NAJLEPSZE MATERIAŁY - KONIECZNIE SPRAWDŹ:
FLESZ: Koniec świata jest blisko?