Ludzie przekroczyli już barierę strachu. - Z władzą, która ma krew na rękach, nie da się żyć - mówi Sofia Dyak ze Lwowa. W oczach ma łzy, parę godzin wcześniej dowiedziała się, że w Kijowie zginął jej przyjaciel Bohdan Solczanyk.
Lwowianie od środy radzą sobie bez milicji, która rozpierzchła się po nocnym ataku na jej siedziby. Porządku w mieście pilnuje około tysiąca ochotników. Z kaskami motocyklowymi na głowach, drewnianymi pałkami lub po prostu z gołymi rękami patrolują ulice. We wtorek rządowe budynki m.in. milicji, prokuratury i obwodowych władz opanowali i splądrowali demonstranci. Taka była odpowiedź na szturm oddziałów Berkuta na kijowski Majdan. Przy okazji miało zniknąć kilkaset sztuk broni, w tym automatyczne karabiny.
- Nie tworzymy równoległych struktur dla władzy państwowej - zaznacza mer Lwowa Andrij Sadowyj. - Jeśli ta broń rzeczywiście zginęła, to pewno nie ma jej już we Lwowie.
Z kamienną twarzą zapewnia, że w mieście jest bezpiecznie. Tylko kolejki do bankomatów stają się coraz dłuższe. - Działają wszystkie miejskie służby - dodaje. Mieszkańcom ciągle przypomina o zakazie sprzedaży alkoholu po godz. 22 i pilnowaniu dzieci. Apeluje też do młodych ludzi, by nie chodzili zamaskowani po ulicach.
Wczoraj na tysiącach budynków zawisły narodowe flagi z czarnymi wstążkami. Wielu mieszkańców nosiło je też na ubraniach na znak żałoby po zabitych w Kijowie. Napięcie rosło po kolejnych doniesieniach o śmiertelnych ofiarach. Kilkadziesiąt rannych osób trafiło do lwowskich szpitali.
Zginął śmiercią bohatera
Lwów ma swój "Euromajdan" na centralnym prospekcie Swobody. Obok pomnika ukraińskiego wieszcza Tarasa Szewczenki stoją polowe namioty i wielka scena, ozdobiona rewolucyjnymi hasłami, obrazami świętych i zdjęciami poległych. Od rana do nocy, na przemian słychać modlitwy i wezwania do oporu przeciw reżimowi Wiktora Janukowycza.
- Zwyciężymy. Chwała Ukrainie! - kończy wystąpienie młoda dziewczyna na scenie.
- Bohaterom chwała! - odpowiada kilka tysięcy gardeł.
- Jeśli macie serca matek, a nie wilczyc, to dzwońcie do swoich synów i mówcie, żeby wracali do domów - apeluje inna kobieta do matek milicjantów, którzy są w Kijowie.
Kiedy nikt nie przemawia, tłum ogląda na telebimie filmy i programy telewizyjne o wydarzeniach na Ukrainie. Czwartek był szczególnie tragiczny dla lwowian. Rano nadeszły wieści o śmierci trzech młodych mieszkańców, którzy walczyli na kijowskim Majdanie.
"Ihor Kostenko, zginął śmiercią bohatera..." - ktoś napisał pod zdjęciem 23-letniego studenta geografii Uniwersytetu Lwowskiego im. Iwana Franki. Fotografia zawisła obok zdjęć innych poległych osób na wielkim drzewie przy wejściu do ratusza. Raz po raz ktoś zapalał znicz i odmawiał modlitwę. Wchodzących do budynku witał wielki napis nad drzwiami: "Wolne miasto, wolnych ludzi".
- Bohdan niedawno wrócił z Polski, dokąd zaprosiła go Polska Akademia Nauk. Pisał doktorat o współczesnych wyborach na Ukrainie. Badał je z punktu widzenia socjologa. Wczoraj pojechał do Kijowa i już nigdy nie wróci. Nie wiemy, jak zginął - mówiła łamiącym się głosem Iryna Matsewko z Centrum Historii Miejskiej we Lwowie.
Na apel mera Sadowego od rana sprzątała ze znajomymi ulicę koło siedziby milicji. Młodzi mężczyźni z opuszczonego budynku wynosili sterty zniszczonych rzeczy. W oknach na parterze wybite były wszystkie szyby. W holu straszyły zniszczone budki milicjantów i wielkie napisy na ścianach: "Władza narodowi, banda precz", "Berkutowi - kula, Janukowyczowi - śmierć".
Przez większość dnia każdy mógł wejść do środka. Dopiero po południu przy drzwiach stanęli członkowie "samoobrony" z pałkami, aby nie wpuszczać gapiów gromadzących się przed wejściem.
Jesteście naszymi braćmi
- To nie jest anarchia narodu, tylko anarchia bandyckiej władzy. Chcemy, żeby nasze dziecko żyło w Europie, a nie pod reżimem Janukowycza i Putina - przekonuje Karina Fediw, która z mężem Maksymem i niespełna 2-letnim synkiem przyjechała spod Równego do Lwowa. - Dziesięć lat temu byliśmy razem podczas pomarańczowej rewolucji na Majdanie w Kijowie. Teraz nasz Tymofiej jest za mały na taki wyjazd, ale zabraliśmy go chociaż tutaj, żeby zobaczył.
Do wyjazdu na kijowski Majdan wzywano wszędzie we Lwowie. Ulotki w tramwajach, ogłoszenia ze sceny. Kto nie mógł jechać, przynosił lekarstwa, pieniądze, jedzenie. Plastikowe, przezroczyste pudełka szybko wypełniały się banknotami.
- Jest tam na pewno kilka tysięcy naszych ze Lwowa. Dziś wyruszyło 11 autobusów, ale nie wiem, czy wszystkie dotarły, bo milicja zatrzymuje ludzi przed Kijowem - podliczał 19-latek Roman ze studenckiej samoobrony. Nazwiska nie chciał podać. Od prawie trzech miesięcy nie opuszcza wielkiego namiotu koło sceny. Pełni rolę rzecznika, ponieważ płynnie mówi po angielsku. Z polskim idzie mu gorzej, ale nie kryje przyjaznych uczuć do Polski i Polaków. - Jesteście naszymi braćmi - wyznaje patrząc z powagą w oczy.
Studentów i studentki szykujące pomoc dla Kijowa widać na każdym kroku w centrum miasta. Politechnika i Uniwersytet Lwowski strajkują od wtorku.
- Nasi chłopcy to prawdziwi kozacy. Nie boją się berkutowców - śmieje się Ulana Bomba, studentka III roku Politechniki, pozując z koleżankami przed wielką tablicą, na której młodzi ludzie przypinają żółte i niebieskie serca. Na kartkach w kolorach flagi narodowej mnóstwo wyznań miłosnych do Ukrainy i walczących na Majdanie: "Wstawaj Ukraino!!!", "Annuszka, ja z wami!".
Późnym wieczorem portal galinfo.com.ua poinformował, że podpalono bazę sił Berkut we Lwowie. Władze miasta zaapelowały do mieszkańców, aby nie ulegali prowokacjom.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+